Bierz, czytaj!
Trudno mi oprzeć się wrażeniu, że nasz - katolicki - stosunek do Biblii cechuje jakiś instrumentalizm. Pisząc to, mam na myśli ludzi dobrej woli, osoby wierzące, a nie cynicznych graczy, wykorzystujących to, co święte, do własnych celów. No bo co tu kryć: zarówno w tradycyjnej katechezie, jak i w kaznodziejstwie, a nawet w listach Episkopatu Pismo Święte jest najczęściej wykorzystywane (!) jako rezerwuar budujących opowieści i źródło pięknych cytatów.
Cytat z Biblii - czyż może być piękniejsza ilustracja i poważniejszy autorytet potwierdzający wezwanie (skierowanie przez katechetę, kaznodzieję, cały Episkopat etc.) do czynienia dobra?! I tak Pismo Święte, które jest Słowem Boga Żywego, staje się - niemal niepostrzeżenie - "sługą" teologii moralnej, a to, chyba nie tylko moim zdaniem, postawienie sprawy na głowie.
Ostatnio coraz częściej uświadamiam sobie, że Biblię trzeba po prostu czytać, medytować nad nią, z jej pomocą się modlić i w jej świetle rozważać swoje życie. Po prostu: słuchać, czego chce od nas - ode mnie - jej najważniejszy Autor.
Więcej jeszcze: wierzę, że w Piśmie Świętym jest (realnie, a nie tylko metaforycznie) obecny sam Pan Bóg, a ja czytając je, nawiązuję z Nim intymny kontakt i Go do siebie zapraszam. Żeby przyszedł i mnie uleczył. Biblia zatem to (teologowie, wybaczcie brak precyzji!) quasi-sakrament. Dlatego też uważam za wskazane: jej intronizację w kościele, błogosławieństwo Świętą Księgą, wprowadzenie na szerszą skalę niezależnych od Mszy świętej nabożeństw Słowa Bożego, traktowanie ambony jak "ołtarza" itp.
Tymczasem takie myślenie o Biblii jest w naszym Kościele chyba niezwykle rzadkie. Pisał kiedyś wybitny polski biblista ks. Józef Kudasiewicz: "Słowa Pisma są jak konsekrowane komunikanty! Takiej czci dla Bożego słowa u nas jeszcze nie ma. I chyba potrzeba kilku soborów powszechnych, żeby ta prawda stała się w Polsce rzeczywistością. Jesteśmy w tym względzie jeszcze bardzo zacofani". I dalej: "Na Zachodzie spotyka się próby przybliżenia wiernym tej prawdy o analogii między słowem Bożym a Eucharystią. W pewnym małym tyrolskim kościółku znajdują się dwa tabernakula: jedno po prawej, drugie po lewej stronie. W tym po prawej przechowuje się Najświętszy Sakrament, (…) w tym drugim - ewangeliarz. (…) I w liturgii słowa, i w liturgii Eucharystii spotykamy się z Chrystusem".
Na szczęście jest nadzieja na zmianę naszego dotychczasowego myślenia o Piśmie Świętym traktującego Słowo jako (zdecydowanie mniej ważne) wprowadzenie do Eucharystii. Znak owej nadziei dostrzegam m.in. w coraz powszechniejszych obchodach Niedzieli Biblijnej, Tygodnia Biblijnego i Ekumenicznych Dni Biblijnych - i w wielu zaproponowanych z tej okazji inicjatywach. Takich chociażby jak krakowski i ekumeniczny Maraton Biblijny, w czasie którego - w ciągu 24 godzin - członkowie różnych Kościołów chrześcijańskich (blisko 150 osób) głośno przeczytali cały Nowy Testament. W trakcie Maratonu jedna z jego uczestniczek (członkini Kościoła luterańskiego), zapytana przez dziennikarza o to, co nas - chrześcijan - jeszcze dzieli, odpowiedziała, że chce raczej mówić o tym, co łączy. O tym, co wspólne.
No właśnie: Pismo umożliwia nam coś w rodzaju interkomunii. Ono - o ile tylko czytamy je w duchu modlitwy, nie polemiki - ma moc budowania jedności. Nie powinniśmy tej szansy przegapić.
I jeszcze jedna dobra wiadomość, która dotarła do mnie tuż przed Niedzielą Biblijną: tegorocznym laureatem Złotego Feniksa (nagrody przyznawanej przez Stowarzyszenie Wydawców Katolickich) został wspomniany już ks. Józef Kudasiewicz, wielki miłośnik Biblii i jej popularyzator. Oby ta nagroda stała się dla katolickich wydawców pretekstem do wznowienia jego książek.
Skomentuj artykuł