Bóg nie czeka na idealne momenty
Od ponad dwóch miesięcy jesteśmy bombardowani tym, jak powinno wyglądać Boże Narodzenie. "Magia świąt" wylewa się z reklam i internetu, a Instagram pokazuje przypudrowane, chciałoby się powiedzieć "idealne" życie znajomych i celebrytów. Ale czy Bóg przychodzi do idealnego świata?
Za trzy dni kolejne Boże Narodzenie stanie się w naszym życiu faktem. Niestety część z nas znowu zacznie je świętować z myślą, że nie zdążyła zrobić wszystkiego na czas, adwentowe postanowienia okazały się farsą, a atmosfera w domu ani trochę nie przypomina tej z reklam Allegro. Odkryjemy, że jesteśmy smutni, połamani i kompletnie nieprzygotowani na narodziny Chrystusa. A przecież wystarczyłby jeden dodatkowy tydzień i na pewno zdążylibyśmy posprzątać jak należy, wysłać znajomym życzenia i w końcu ogarnąć siebie. Sprawilibyśmy, że Boże Narodzenie byłoby idealne. Ale czy Chrystus przyszedł do idealnego świata?
Bardzo lubię moment w czasie Wigilii Paschalnej, kiedy po ostatnim czytaniu ze Starego Testamentu, przed "Chwała na wysokości Bogu", kantor śpiewa psalm "Boga żywego pragnie moja dusza". W tym roku po raz pierwszy słyszałem go u krakowskich dominikanów. W kościele wciąż panował mrok, a molowa melodia psalmu była pełna tęsknoty i wyczekiwania na przyjście Chrystusa. Dopiero po tym psalmie w kościele zapalono światła i zaśpiewano "Chwała na wysokości Bogu". Zabiły dzwony, a na ołtarzu zapłonęły świece. Ten moment liturgii paschalnej jest jak "Boże Narodzenie w pigułce". Chrystus nie przychodzi do rozświetlonego kościoła ale do takiego, w którym nie używa się instrumentów, a ciemność wylewa się spod ścian i z bocznych naw. I właśnie w tej tęsknocie i braku pojawia się On - nadzieja i światłość. Przychodzi do ciemności, do niekompletnego, nie dającego się zaspokoić ziemskimi sposobami "tu i teraz", przychodzi jako niemowlę, chłopiec, który stanie się mężczyzną i da się za nas zabić. A czyniąc to, przyniesie nadzieję i sens każdemu ludzkiemu życiu.
Od ponad dwóch miesięcy jesteśmy bombardowani tym, jak powinno wyglądać Boże Narodzenie. "Magia świąt" wylewa się z reklam i internetu, a Instagram pokazuje przypudrowane, chciałoby się powiedzieć "idealne" życie znajomych i celebrytów. Oczywiście nie ma nic złego w świątecznej atmosferze. Problem w tym, że połamani i poranieni ludzie, nieświadomi tego, jak działa mainstream, mogą przez niego naprawdę nieźle się zdołować. Nie widać w nim zachęt, by odpuścić i przeżywać Boże Narodzenie bez filtrów, ulepszaczy i skarpet w renifery.
W ostatnią niedzielę ksiądz w kościele zaczął mszę od słów: "Na naszym adwentowym wieńcu zapaliła się czwarta świeca". Problem w tym, że na dekoracji przed ołtarzem czwarta świeca wcale nie płonęła. Wstęp do mszy uratował dopiero kościelny, który wybiegł z zakrystii z zapalniczką. Ta sytuacja uświadomiła mi, że nasz Adwent często wygląda podobnie. Miało być idealnie, a wyszło jak zwykle, znowu coś nie wypaliło.
Na szczęście Bóg nie czeka na idealny moment i przychodzi - do poranionych relacji, nałogów, grzechów, głodnych miłości serc i pustego mieszkania, któremu tak bardzo daleko do hygge. "Boga żywego pragnie moja dusza". Nasze "tu i teraz" może być najlepszą okazją, by spotkać Chrystusa. Bardziej "idealny" moment może nigdy nie nadejść.
Skomentuj artykuł