Brat Alois: osobiste zetknięcie zmienia spojrzenie
W Taizé przyjmujemy dwie chrześcijańskie rodziny z dziećmi z Iraku i z Syrii, syryjską rodzinę muzułmanów, a także grupę młodych mężczyzn z Sudanu i z Afganistanu. Nie przestaję im powtarzać: to Bóg was do nas przysłał - mówi Brat Alois, przeor wspólnoty z Taizé.
Z radością odpowiadam na zaproszenie, żeby wziąć udział w obchodach 15. rocznicy istnienia Poznańskiej Grupy Ekumenicznej. Podczas Europejskiego Spotkania Młodych, które przygotowaliśmy tutaj w 2009 roku, na własne oczy widziałem dobrą pracę, jaką Grupa podejmuje, żeby pomóc chrześcijanom zbliżać się do siebie.
To zaproszenie stało się też dla mnie okazją do powrotu do tak bliskiego naszej wspólnocie miasta, do którego chętnie przyjeżdżał już brat Roger, przede wszystkim dlatego, że jest to rodzinne miasto naszego brata Marka, ale i dlatego, że nawiązaliśmy tu wiele więzi trwających przez lata.
Poznańska Grupa Ekumeniczna pracuje dla jedności chrześcijan dlatego, że jej członkowie dobrze wiedzą: powierzono nam światłość Chrystusa i przekazywać je dalej możemy tylko wspólnie. Kiedyś chrześcijanie podzieli się w imię prawdy Ewangelii. Dziś w imię prawdy Ewangelii najważniejsze jest pojednanie.
Powszechne braterstwo
Jak można mówić o Bogu miłości i utrzymywać podziały? Nie traćmy energii na przeciwstawianie się sobie nawzajem, czasem nawet w łonie każdego z naszych Kościołów.
W Ewangelii zawarta jest dynamika powszechnego braterstwa. Tylu młodych ludzi marzy o tym, że chrześcijanie się zjednoczą, żeby istniejące między nimi podziały nie przysłaniały tego orędzia. Rok 2017, pięćsetna rocznica reformacji, stwarza okazję, żeby zrobić krok naprzód do jedności chrześcijan.
Dewizą dążeń ekumenicznych są te słowa Chrystusa: "Aby wszyscy stanowili jedno, jak Ty, Ojcze, we Mnie, a Ja w Tobie, aby i oni stanowili w Nas jedno, by świat uwierzył, że Ty Mnie posłałeś" (J 17,21).
Często te słowa "aby wszyscy stanowili jedno" są interpretowane jako wymóg, który trzeba wcielić w życie. One jednak najpierw są wyrazem daru, jakim obdarzył nas Chrystus: On jednoczy nas w sobie, razem z sobą włącza nas w komunię z Trójcą Świętą. Modli się, aby wszyscy stanowili "w Nas jedno".
Komunia z Bogiem jest wymianą. Przyjmując ciało, Chrystus łączy się z nami w tym, co najniższe, staje się jednym z nas, żeby bardziej skutecznie do nas dotrzeć. Bóg przyjmuje w siebie nasze człowieczeństwo i w zamian przekazuje nam Ducha Świętego, własne życie. Możemy być bezgranicznie wdzięczni prawosławnej teologii, która ukazuje to w tak głęboki sposób.
Kiedy odkrywamy, że komunia z Bogiem jest wymianą, lepiej rozumiemy, że pojednanie nie jest jednym z aspektów Ewangelii, jest jej sercem. Pojednanie - to znaczy, że Chrystus przywraca wzajemne zaufanie między Bogiem a człowiekiem. A to przemienia relacje między ludźmi.
Tych, których Bóg pojednał ze sobą, posyła w świat. Chrystus czyni nas ambasadorami pojednania w świecie, ponieważ chce On pojednać ze sobą całą ludzkość. Chrystus w istocie prosi, żeby "wszyscy" stanowili jedno, ponieważ ten dar nie jest zarezerwowany dla niektórych, jest ofiarowany wszystkim, którzy noszą jego imię, i przeznaczony dla wszystkich ludzi.
Jedność między kochającymi Chrystusa
Przyczyną narodzin ekumenizmu w XX wieku była chęć uniknięcia międzywyznaniowego wwspółzawodnictwa na misjach. Dzisiaj perspektywa się zmieniała: czy jako chrześcijanie jesteśmy w stanie iść wspólnie, nie ignorując różnic między nami, aby wśród ludzi być zaczynem pokoju? Czy aby pomóc ludzkości stawać się jedną rodziną, możemy pokazać, że możliwa jest jedność szanująca pluralizm?
Chrześcijanie zostali postawieni przed następującym zadaniem - jedność między wszystkimi kochającymi Chrystusa może utrwalić się tylko wtedy, jeśli uszanowana zostanie ich różnorodność. Ta jedność jednak będzie wiarygodna jedynie wówczas, kiedy będzie widzialna. Potrzebny nam jest nowy punkt wyjścia, abyśmy mogli wyruszyć w stronę tej pojednanej różnorodności.
Zbyt często punktem wyjścia było analizowanie różnic. Być może było to niezbędne na wcześniejszym etapie. Punktem wyjścia jednak powinien być Chrystus, On nie jest podzielony. Dietrich Bonhoeffer, teolog protestancki, napisał kiedyś: "Jedynie dzięki Jezusowi Chrystusowi jesteśmy wzajemnie dla siebie braćmi... Jedynie dzięki Chrystusowi należymy do siebie nawzajem, ale to dzięki Chrystusowi nasza wzajemna przynależność jest realna, integralna i wieczna".
Zmartwychwstały Chrystus łączy w jedną wspólnotę mężczyzn i kobiety wywodzących się z różnych korzeni, języków, kultur, a nawet z wrogich narodów. To jest punkt wyjścia, który zobowiązuje chrześcijan do starania się o widzialną jedność.
Pojawia się pytanie: czy Kościoły nie powinny odważyć się na spotkanie pod jednym dachem, albo w jednym namiocie, wcześniej nawet niż zostaną uzgodnione wszystkie problemy teologiczne?
Zawsze będą istniały różnice między Kościołami; pozostaną one wyzwaniem i zachętą do szczerego dialogu i w ten sposób mogą być wzbogacające. Czy jednak nie nadszedł czas, aby priorytetem uczynić wspólną dla wszystkich tożsamość, jaka wynika z chrztu? We wszystkich Kościołach na pierwszym miejscu stawia się tożsamość wyznaniową. Określamy się przede wszystkim jako katolicy, protestanci lub prawosławni. A w istocie na pierwszym miejscu powinna się znaleźć tożsamość, jaką daje chrzest.
Zamieszkać pod jednym dachem
Rodzina mieszka w jednym domu. Skoro wszyscy chrześcijanie tworzą jedną rodzinę, czy nie jest czymś normalnym, że zamieszkają pod jednym dachem, nie czekając, aż wszystkie punkty widzenia zostaną w pełni uzgodnione? To wtedy, kiedy zebrali się pod jednym dachem, apostołowie, Maryja i inni, otrzymali dar Ducha Świętego, który nas jednoczy.
To wtedy, kiedy znajdziemy się pod jednym dachem, możemy wymieniać się darami, dzielić się z innymi tym, co uważamy za dar Boży, ale również przyjmować skarby, które Bóg powierzył innym. Papież Franciszek napisał tak pięknie: "Nie chodzi tylko o to, żeby otrzymywać informacje o innych po to, żeby ich lepiej poznać, ale o to, żeby zbierać to, co Duch Święty w nich zasiał jako dar także i dla nas".
W jaki sposób znaleźć się pod jednym dachem? Rozwijając gotowość przyjmowania siebie nawzajem, gotowość wzajemnej gościnności.
Prawdziwa wzajemna gościnność domaga się wysiłku włożonego w tłumaczenie. Nasze przekonania mogą być dla siebie nawzajem jak obce języki. Tłumaczenie wymaga cierpliwości, aby przełożyć na swój język to, co powiedział ktoś inny. Kiedy pozostaje coś, czego się nie da przetłumaczyć, nie jest możliwa gościnność bez przebaczenia, ponieważ nietolerancja często raniła braterstwo. W końcu gościnności towarzyszy uznanie odmienności innego. Kiedy wiara innego pozostaje niedostępna, bądźmy przynajmniej wrażliwi na jego autentyczność. Uznanie odmienności oznacza także wdzięczność: niech w naszym zadziwionym odkrywaniu innego będzie coś świątecznego!
Taka wzajemna gościnność wymaga ducha pokory i nawrócenia. Pokory, ponieważ żadna teologiczna koncepcja nie może w pełni wyrazić prawdy Ewangelii, nikt jej nie posiada, jest ona zawsze ponad wszystkim. Nawrócenia, ponieważ powinniśmy uznać, że nie zawsze postępowaliśmy zgodnie z wolą Chrystusa.
Aby wzajemna gościnność była czymś konkretnym, wymienię sześć propozycji:
- W lokalnej społeczności możemy zbierać się pod jednym dachem - sąsiedzi, rodziny, trochę na podobieństwo "podstawowych wspólnot" - żeby razem się modlić, wzajemnie sobie pomagać, odnajdywać wzajemną bliskość.
- Parafie różnych wyznań już wspólnie studiują Biblię, współdziałają w pracy społecznej, duszpasterskiej, w katechezie. To współdziałanie można zintensyfikować. Spotykajmy się częściej i stańmy przed Bogiem słuchając jego Słowa, rozważając je w ciszy, wielbiąc Go. Niechby każda lokalna społeczność robiła razem z chrześcijanami innych wyznań wszystko, co można robić wspólnie, i nie robiła niczego, nie licząc się z nimi.
- Czy w wielu miastach katedra albo główny kościół mógłby stać się miejscem wspólnej modlitwy dla wszystkich mieszkających w tym mieście chrześcijan?
- Czy można sobie wyobrazić prowadzenie dialogu teologicznego w ramach wspólnej modlitwy ze świadomością, że już jesteśmy razem? Kiedy się razem żyje i modli, inaczej się podchodzi do problemów teologicznych. Być może to samo można powiedzieć o kwestiach etycznych.
- Wszyscy wierzący otrzymali jakąś cząstkę duszpasterskiego powołania, abyśmy wzajemnie nad sobą czuwali. Kościołowi na wszystkich poziomach potrzebny jest ktoś, kto troszczy się o jedność. Za sługę komunii na poziomie uniwersalnym tradycyjnie uważa się biskupa Rzymu. Czy nie mógłby on zostać uznany za sługę, który czuwa nad tym, żeby przy całej ogromnej różnorodności między braćmi i siostrami panowała zgoda? Czy nie byłoby możliwe, żeby Kościoły rozwijały różne formy odniesień do jego służby?
- Czy Kościoły, które podkreślają, że do wspólnego przyjmowania komunii niezbędna jest jedność wiary i zgoda na temat kościelnych urzędów, nie powinny podobnej wagi przykładać do jedności w braterskiej miłości? Czy nie mogłyby bardziej szczodrze okazywać eucharystycznej gościnności wszystkim, którzy pragną jedności i wierzą w rzeczywistą obecność Chrystusa w eucharystii? Eucharystia nie jest jedynie uwieńczeniem jedności, jest również drogą do jedności.
Papież Benedykt XVI któregoś dnia wypowiedział zdumiewające słowa. On, który tak troszczył się o to, żeby nie otwierać drzwi dla relatywizmu, napisał: "Niewłaściwe jest twierdzenie w sposób wykluczający: "posiadam prawdę". (...) Prawdę można poznawać i żyć nią tylko w wolności, dlatego nie możemy narzucić prawdy drugiej osobie; objawia się ona tylko w spotkaniu, które przenika miłość".
Czy te słowa mogłyby nam uświadomić, że jedyną drogą do tego, żeby żyć w prawdzie Chrystusa, jest bycie razem? W naszych czasach uprzejmość źle zakrywa czasem wzajemne osądy i odmowę pojednania. Oficjalne dialogi postępują, ale dochodzi również do tego, że teologiczne niuanse służą do usprawiedliwiania podziałów.
Taizé jest próbą znalezienia jedności
Chciałbym teraz powiedzieć coś o tym, w jaki sposób nasza wspólnota urzeczywistnia swoje ekumeniczne powołanie.
Brat Roger w czasach swojej młodości, kiedy w pełni trwała druga wojna światowa, uznał, że utworzenie wspólnoty złożonej z kilku mężczyzn mogłoby być znakiem pokoju i pojednania w Europie rozdzieranej przez przemoc. Istotą powołania, które przedstawiał braciom zamierzającym przyłączyć się do niego, było tworzenie tego, co brat Roger nazywał "przypowieścią o komunii".
Przypowieść to prosta historia, która jednak odsyła do rzeczywistości z innego porządku. Życie poświęcone całkowicie Bogu i służbie innym ludziom może stać się przypowieścią. W świecie, w którym wiele osób funkcjonuje tak, jakby Bóg nie istniał, to, że mężczyźni, kobiety albo małżeństwa postanawiają przez całe życie iść za Chrystusem, zmusza do zastanowienia. Gdyby Chrystus nie zmartwychwstał, ci mężczyźni, te kobiety i małżeństwa nie żyliby w taki sposób.
Taka przypowieść niczego nie narzuca, nie chce niczego udowadniać, otwiera okno na coś, co jest dalej, szczelinę prowadzącą do nieskończoności. Ci, którzy tak żyją, zakotwiczyli swoje życie w Chrystusie, aby wytrwać nawet wtedy, kiedy nadchodzi burza.
Szczególna przypowieść, którą chcemy opowiadać my, bracia z Taizé, jest przypowieścią o pojednaniu. Chcemy ukazać, że wspólnota może być laboratorium braterstwa. Są dwie dziedziny, w których to dążenie do braterstwa pochłania dużo naszej energii: pojednanie chrześcijan i międzykulturowość.
Gromadząc braci protestantów i katolików, nasza wspólnota próbuje wyprzedzać jedność, która ma nadejść. To zakłada przystępowanie do wspólnego stołu eucharystycznego. Od 1973 roku drzwi zostały otwarte - wszyscy przyjmujemy komunię Kościoła katolickiego. I nie posiadając żadnego statusu kanonicznego, postanowiliśmy odwoływać się do służby dla jedności, jaką pełni biskup Rzymu, papież.
Ci spośród nas, którzy wychowywali się w rodzinach protestanckich, nie zdradzając swoich korzeni, przyjmują takie życie jako poszerzenie swojej wiary. Bracia pochodzący z rodzin katolickich, w zgodzie ze wskazaniami Soboru Watykańskiego II, znajdują bogactwo w otwieraniu się na problematykę i dary kościołów reformowanych. Zakłada to z pewnością czasami ograniczenia i wyrzeczenia. Nie ma jednak pojednania bez wyrzeczeń.
Historię Taizé można odczytywać jako próbę znalezienia się pod jednym dachem. Wywodząc się z blisko trzydziestu krajów, żyjemy pod dachem wspólnego domu. I kiedy trzy razy dziennie spotykamy się na wspólnej modlitwie, znajdujemy się pod jednym dachem Kościoła Pojednania.
Ta wspólna modlitwa gromadzi również młodych ludzi z całego świata, katolików, protestantów i prawosławnych i są oni włączeni w tę samą przypowieść. Często z zaskoczeniem stwierdzamy, że czują oni głęboką jedność między sobą, nie sprowadzając swojej wiary do najmniejszego wspólnego mianownika. We wspólnej modlitwie wytwarza się harmonia między osobami należącymi do różnych wyznań, kultur a nawet narodów, które mogą dzielić silne przeciwieństwa.
Osobiste zetknięcie zmienia spojrzenie
Drugim wymiarem tego dążenia do braterstwa jest międzykulturowość. My, bracia, pochodzimy ze wszystkich regionów Europy, a także z Afryki, Azji, Ameryki Północnej i Południowej, z Australii. Globalizację postrzega się dzisiaj czasem jako zagrożenie. Pragniemy więc, aby harmonia życia monastycznego była znakiem komunii, laboratorium braterstwa, które przekracza granice bardzo różnych kultur.
Nie ukrywam jednak: mimo wspólnej wiary może się zdarzyć, że nie udaje się nam uniknąć rozdźwięków i one trwają. Istnieją różnice charakterów, to oczywiste; możemy popełnić jakieś niezręczności, a nawet błędy, to również oczywiste. Może jednak istnieć coś głębiej, coś, co nie w pełni zależy od nas: zbyt wielki dystans między bardzo różnymi wizerunkami człowieczeństwa, jakie w sobie nosimy, dystans czasem podkreślany przez rany wywodzące się z historii naszych krajów i kontynentów.
Co rozbić ze smutkiem, który w takiej sytuacji może nas opanować? Nie pozwolić, by nas obezwładnił. Pomimo wszystko dążyć do jedności. To odsyła nas do Chrystusa; tylko On może naprawdę wszystko zjednoczyć. Chcemy Go naśladować. Jesteśmy gotowi dla tego cierpieć. Nie bać się drugiego człowieka, nie osądzać, nie podtrzymywać poczucia, że nas osądzają, nie interpretować zdarzeń negatywnie, rozmawiać o problemach, kiedy się pojawią. A nade wszystko nigdy nie odmawiać naszej braterskiej komunii.
Ta międzykulturowość przeżywana w mniejszej grupie przez naszą wspólnotę, prowadzi mnie do tego, co się dzieje w szerszej skali, do poruszenia problemu imigrantów, ponieważ proszono mnie, żebym powiedział o tym kilka słów.
Rozumiem niepokój i zmęczenie, jakie wywołuje napływ tylu uchodźców do Europy, ale byłoby złudzeniem myślenie, że ta fala imigrantów się skończy. Okazywanie niepokoju nie zniechęci uchodźców do opuszczania ich krajów, niezależnie od tego, czy pochodzą z Bliskiego Wschodu, czy z Afryki. To sytuacja, jakiej nie znaliśmy, stawia nas ona w zupełnie nowym położeniu. Być może jest porównywalna jedynie z ogromnymi migracjami z początków średniowiecza.
Ta wędrówka ludów będzie trwała tak długo, dopóki sytuacja polityczna w ich krajach nie poprawi się i dopóki pokój i stabilizacja będą tam nieosiągalne. Nie mamy innego wyboru, musimy rozpoznawać, co jest niezbędne i słuszne w każdych okolicznościach, bez naiwności, ale również bez ulegania lękowi i nieufności.
Bardzo jest ważne, żeby znaki braterstwa zostały skierowane do imigrantów. Dlatego w Taizé przyjmujemy dwie chrześcijańskie rodziny z dziećmi z Iraku i z Syrii, syryjską rodzinę muzułmanów, a także grupę młodych mężczyzn z Sudanu i z Afganistanu. Nie przestaję im powtarzać: To Bóg was do nas przysłał.
Osobiste zetknięcie zmienia nasze spojrzenie. Młodym ludziom, którzy tydzień po tygodniu przyjeżdżają do Taizé, czasem proponuję, żebyśmy wszyscy odwiedzili imigrantów. Po prostu po to, żeby ich poznać, wysłuchać ich historii. A później - kto wie? - może zostaną uczynione inne kroki.
I zdarza się, że dokonujemy zadziwiającego odkrycia: kiedy przybliżamy się do osób cierpiących, nasze własne zranienia zostają uleczone. Często otrzymujemy dużo więcej, niż dajemy, kiedy otaczamy opieką ludzi strapionych.
Przeżyłem to podczas pobytu w Syrii w grudniu zeszłego roku. Mówię o tym, abyśmy nie przestawali się modlić za ten kraj, który cierpi za bardzo. Brakuje żywności, ale tyle osób podejmuje się rozdzielania czegoś do jedzenia. Nigdy nie zapomnę poranka w podwórzu wypełnionym kobietami muzułmankami, w ciąży albo z niemowlętami, czekającymi na swój przydział jedzenia. Chrześcijanie i muzułmanie, także wspólnie, podejmują działania, żeby zbierać dzieci i uczyć je, kiedy nie ma szkoły.
Młody człowiek powiedział mi: Chcemy żyć wspólnie, wyznawcy różnych religii, ale naszego głosu nie słychać, huk broni jest głośniejszy.
Boże Narodzenie spędziłem w Homs. Patrzenie na miasto w połowie zrujnowane, spotykanie ludzi, którzy wszystko stracili, to sprawia ból przeszywający do głębi duszy. Nie mogłem wiele zrobić, po prostu mogłem przekazać, że o nich nie zapominamy i modlić się z nimi w czasie Bożego Narodzenia pośród ruin. W przeddzień kilkoro młodych ludzi w tej dzielnicy zorganizowało świętowanie wigilii dla dzieci. Byłem wzruszony patrząc, jak robili wszystko, żeby dzieci przeżyły chwile radości.
Kończę. Czy my, chrześcijanie, nie powinniśmy być w czołówce osób poszukujących i wcielających w życie zapoczątkowane przez Chrystusa braterstwo, aby przyczynić się do kształtowania wyglądu społeczeństw jutra? Być może zaledwie zdołamy zasiać małe ziarenka zaufania i pokoju. Bądźmy jednak odważni i trwajmy tam, gdzie ludzkość jest bardzo podzielona. Czy nie jesteśmy wezwani, by żyć w taki sposób, który w oczach ludzi nie wydaje się możliwy? Bóg mógł się objawić, ponieważ kilka osób - zobaczmy Abrahama i Maryję - uwierzyło, że dla Niego nie ma nic niemożliwego.
Brat Alois Löser - z pochodzenia jest Niemcem, od 1984 r. ma obywatelstwo francuskie. Był jednym z najbliższych współpracowników brata Rogera. Po jego tragicznej śmierci w 2005 r. został przeorem ekumenicznej Wspólnoty z Taizé. Powyższy tekst jest zapisem wykładu wygłoszonego w ramach XV Ekumenicznego Święta Biblii w Poznaniu (27 października 2016). Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji.
Skomentuj artykuł