Uznali "Boże Ciało" za wielkie zagrożenie dla Kościoła
Jestem przekonany, że „Boże Ciało” powinni obejrzeć biskupi, księża, klerycy. Między innymi po to, by odpowiedzieć sobie na pytania o istotę swojego powołania.
O „Bożym Ciele” Jana Komasy powiedziano już wiele. Na tych łamach pisali o nim i ks. Bartosz Rajewski i Szymon Żyśko, i Piotr Żyłka. Na łamach „Więzi” z entuzjazmem mówili o nim ks. Andrzej Luter i Tadeusz Sobolewski. Właściwie wszyscy zgadzają się co do tego, że ten film jest pewnego rodzaju katechezą, rekolekcjami, że pokazuje życie takim, jakim naprawdę jest. Sam widziałem „Boże Ciało” - jeszcze zanim przeczytałem wspomniane teksty - parę dni po wejściu na ekrany kin. Zostałem na niego „wypchnięty” przez jednego z warszawskich biskupów, który zaznaczał, że jego opinia o dziele Komasy jest nieco inna aniżeli kilku jego współbraci w biskupstwie, którzy widzą ów film jako „antychrześcijański” i „antyklerykalny”. Siedząc po seansie w kinie i wpatrując się długo w tzw. listę płac nie za bardzo mogłem uwierzyć w to, że ktoś może ten film tak właśnie postrzegać. Zgodziłem się w duchu z moim rozmówcą, że obraz ten – podobnie jak „Kler” – prowokuje do myślenia, stawia ważne pytania, ale Komasa w odróżnieniu od Smarzowskiego, który ciosał siekierą, zrobił swój film na szydełku. I o ile u Smarzowskiego można mówić o jakimś antyklerykalizmie, to u Komasy nie ma o tym mowy.
A jednak można widzieć inaczej. Dowód tego innego myślenia znalazł się na łamach „Dziennika Gazety Prawnej”, gdzie Jan Komasa w rozmowie z Magdaleną Rigamonti przedstawił list, który dostał od arcybiskupa przemyskiego po tym jak zwrócił się do niego z prośbą o udostępnienie na potrzeby filmu kościoła w Jaśliskach. List z odmową, ale i argumentami z czego ona wynika. Metropolita przemyski napisał, że widzi w scenariuszu duże zagrożenie dla Kościoła i jego wspólnoty, bo pełno w nim kpin z sakramentów, a także „pseudochrześcijańskich” postaw, które wyrażają się np. w tym, że duchowny upaja się alkoholem. W złym świetle stawia biskupów, którzy przecież mają możliwości weryfikacji stanu kapłańskiego, a sam scenariusz nie wyjaśnia, że za podszywanie się pod księdza grożą ciężkie kary kanoniczne. Arcybiskup argumentuje, że musi „strzec wiary katolickiej, promować postawy chrześcijańskie oparte na Ewangelii i magisterium Kościoła”, a ze scenariusza wynika, że film może stanowić „wymarzoną pożywkę do medialno-internetowych dyskusji obyczajowych oraz wywołania wielu podejrzeń, oskarżeń, a także fali hejtu i niesprawiedliwych osądów prowokacji wymierzonych w kapłanów”. Ewentualna zgoda biskupa na udostępnienie kościoła dla takiego filmu pozostawiłaby „ślad w umyśle i sercu wiernych, doprowadzając do zgorszenia i oceny stanu kapłańskiego innych duchownych i kleryków”.
Przyznam, że nieco mnie ten list zdumiał. Trochę arcybiskupa znam, więc nie sądzę, by był jego głównym autorem – stworzyli go raczej jego współpracownicy - ale to on się pod nim podpisał. I trochę tego nie rozumiem. Nie pojmuję dlaczego ze scenariusza wychwycono tylko rzekome zagrożenia, a zabrakło woli dotarcia do jego istoty, prawdziwego przesłania. Uwagę skupiono wyłącznie na potencjalnych zagrożeniach. Ot choćby na księdzu z problemem alkoholowym, którego w pewnym momencie zastępuje podszywający się pod duchownego główny bohater.
Z drugiej strony usprawiedliwiam nieco autora. Ze scenariusza, z tekstu pisanego w sposób dość specyficzny, nie każdy od razu wychwyci to co w nim najistotniejsze. Nie każdy ma zdolność (i wcale nie musi jej mieć), by myśleć obrazem. Może gdyby doszło do bezpośredniego spotkania reżysera i scenarzysty z biskupem pewne rzeczy dałoby się wyjaśnić. Szkoda, że go nie było.
Jestem przekonany, że „Boże Ciało” powinni obejrzeć biskupi, księża, klerycy. Między innymi po to, by odpowiedzieć sobie na pytania o istotę swojego powołania, styl wypełniania posługi, jakość głoszonych kazań, podejście do powierzonych swojej opiece ludzi. Z drugiej strony każdy widz – niezależnie od tego z jakiego środowiska się wywodzi - musi zadawać sobie pytania o nienawiść, przebaczenie, obecny w nas faryzeizm. O powierzchowność naszej wiary. Wszak wielu z nas akcentuje aż do przesady swoje przywiązanie do Kościoła, co niedziela biega na mszę, a z drugiej jest gotowy do najpodlejszych czynów wobec bliźniego. Fundamentalne pytania, na które w codziennej gonitwie czasu brak, i których wcale sobie ich nie zadajemy.
Jan Komasa mówi, że nie wie czy arcybiskup przemyski film obejrzał, ale ma nadzieję, że to zrobi, a wtedy przekona się, że jest on o pojednaniu i wspólnocie. Osobiście też mam taką nadzieję. I jeśli biskup Przemyśla filmu nie widział chętnie się z nim na niego wybiorę. Stawiam bilety i popcorn też… A może arcybiskup zdobędzie się na odwagę i urządzimy specjalny pokaz dla księży i kleryków, który zakończymy szczerą dyskusją? Potem oczywiście możemy się dalej różnić w ocenach, ale przecież różnice też są ubogacające…
Skomentuj artykuł