Ci okrutni, źli i obciachowi biskupi
Ja wiem, że mamy w Kościele kryzys. Ja rozumiem, że czasami nasi biskupi zdają się przemawiać językiem z innej planety. Naprawdę. Ale coraz częściej dociera do mnie, że ciągłe narzekanie na naszych hierarchów i demonstracyjne odcinanie się od ich mniej lub bardziej sensownych wypowiedzi zaczyna niszczyć naszą wspólnotę. W takich momentach mam ochotę powtórzyć za abp. Rysiem, że ten, kto nie modli się za Kościół, nie ma moralnego prawa krytykować go.
Ten tekst miał być zupełnie o czymś innym. Chciałam napisać, jak bardzo mnie - zwyczajnej, prostej katoliczce - trudno funkcjonować w Kościele, który poszedł na wojnę z LGBT, zaniedbując szereg innych, może nawet bardziej realnych wyzwań, z którymi zmagają się jego owieczki. Chciałam napisać o poczuciu zaniedbania ze strony hierarchów, którzy ostrzegają przed tęczowymi zarazami, a jakoś umyka im fakt, że co drugie małżeństwo w Polsce kończy się rozwodem. O tym, że jestem zmęczona zajmowaniem się problemami w Kościele bądź co bądź marginalnymi i trwającą kolejne miesiące obojętnością na potrzeby duchowe tych "zwykłych", niesprawiających większych problemów katolików. O tym, że na moich oczach hierarchowie wpadają w pułapkę, której przecież tak się boją - pułapkę polegającą na tym, że to mniejszość narzuca kierunek i ciężar debaty w Kościele - w końcu, gdyby nie kontrowersyjne tezy dotyczące środowisk LGBT padające z kościelnych mównic, prawdopodobnie mielibyśmy w mediach mniej krzykliwych nagłówków okraszonych tą nieszczęsną tęczą. Wreszcie - napisałabym o swojej niezgodzie, rozczarowaniu i wkurzeniu na sposób, w jaki część hierarchów mówi o grzechu pedofilii w Kościele.
A jednak to nie będzie tekst o tym. Po wysłuchaniu kilku homilii abp. Rysia, obejrzeniu paru filmików o. Remigusza Recława (KLIK!) i - wreszcie - spędzeniu kilku wspaniałych, wypełnionych Bożą łaską dni na Golgocie Młodych w Serpelicach nad Bugiem (więcej o tej inicjatywie przeczytasz tutaj), mam poczucie, że droga notorycznego punktowania naszych biskupów jest drogą donikąd. Oczywiście nie chodzi mi o potulne przyzwalanie na zło i dołączenie do chóru "obrońców" Kościoła, mam nadzieję, że to jest jasne. Ale w tej całej machinie krytyki, nagłaśniania błędów hierarchów i publicznych aktów odcinania się od nich, chyba trochę zapomnieliśmy, że oni też są naszymi braćmi. Co więcej - braćmi w wierze, braćmi w Chrystusie. Przez Niego samego powołanymi do tego, by służyć Kościołowi. Mówi się, że tam gdzie zapanował grzech, rozlała się i łaska. Dlaczego z tej zasady wyłączamy biskupów? Dlaczego, gdy popełnią błąd, tak chętnie odnotowujemy to w mądrych felietonach, a tak rzadko staramy się wzbudzić w sobie miłość i sięgnąć po różaniec, by pomodlić się w ich intencji? Dlaczego doprowadziliśmy do tego, że walka z hejtem stała się narzędziem do uderzania w innych?
Te pytania stawiam również sobie. Po części przez falę hejtu, jaka wylała się na abp. Jędraszewskiego, po części dzięki niezwykłym rekolekcjom nad Bugiem, o których wyżej wspomniałam. Niepisaną tradycją Golgoty Młodych jest to, że lokalni hierarchowie biorą udział we wspólnej z uczestnikami spotkania Eucharystii. Tak było również i w tym roku - drugiego dnia rekolekcji Mszę Świętą sprawował niedawno wybrany biskup drohiczyński Piotr Sawczuk, ostatniego - biskup senior Antoni Dydycz. Oba te spotkania były dowodem na to, że dialog między młodymi, często bardzo liberalnymi katolikami, a "skostniałymi" przedstawicielami kościelnych władz jest możliwy. Podczas nabożeństw nie pojawiły się tematy polityczne, a w centrum był Chrystus. Da się? Da się! Nagle okazuje się, że sytuacja Kościoła nie jest tak dramatyczna, jak czasem sprzedają to media. Wystarczy chcieć, wziąć kilka dni wolnego i pojechać te 150 km od Warszawy, by gdzieś na prowincji, niemal przy białoruskiej granicy spotkać żywy Kościół.
Bardzo duże wrażenie zrobiły na mnie słowa organizatora Golgoty Młodych brata Szymona Janowskiego (wywiad z br. Janowskim - KLIK!), który przekazał uczestnikom spotkania pozdrowienia od innych wspólnot przeżywających rekolekcje w podobnym czasie w różnych stronach Polski. Ten niepozorny gest uświadomił mi, że w Kościele nigdy nie jesteśmy sami - że dzięki Słowu Bożemu mamy "łączność ze sobą", a pozdrowienia apostolskie nie są reliktem spotykanym w listach świętego Pawła, czy Piotra.
Ważne słowa wypowiedział również obecny w Serpelicach Marcin Gomułka z projektu "Początek wieczności". To były bardzo proste słowa - "kochajmy naszych biskupów i módlmy się za nich" - które jednak głęboko utkwiły mi w sercu. Skoro uznaję się za osobę tolerancyjną i miłującą ludzi spoza Kościoła, dlaczego z taką łatwością odwracam się od tych, którzy są blisko? "Kto nie miłuje brata swego, którego widzi, nie może miłować Boga, którego nie widzi" - pisze św. Jan. Dlaczego nie miłujemy biskupów, którzy są blisko, a utrzymujemy, że miłujemy wszystkich, którzy są czasami tak daleko?
Czasem mówi się, że ten, kto nie chodzi na wybory, nie ma prawa narzekać na władzę w kraju. Ja mam ochotę powtórzyć za abp. Rysiem, że ten kto, nie modli się za Kościół, nie ma prawa go krytykować. Zanim "zjedziemy" tego, czy innego biskupa, słusznie czy niesłusznie, proszę pomódlmy się w jego intencji. Tak po prostu, z głębi serca - o światło Ducha Świętego. Nawet jeśli jakimś cudem Bóg zignorowałby taką prośbę, konkretnym owocem będzie zmniejszenie złości w nas samych. Może z czasem złość ustąpi miejsca trosce i czułości? Sprawdziłam to na sobie - działa.
Magda Fijołek - dziennikarka kulturalna, publicystka DEON.pl. Współpracowała m.in. z "Plusem Minusem", "Gościem Niedzielnym", Niezalezna.pl i TVP Kultura
Skomentuj artykuł