Cicha i piękna jak wiosna. O Maryi osobiście
Potworki sztuki sakralnej z brokatem, różem, lilijami i sztucznym uśmiechem. I pobożna przesada, która sprawiała, że wycofywałam się o kilka kroków, gdy słyszałam słowo "Mateńka" i "przez Maryję do Jezusa". Przeszłam drogę odwrotną - to Jezus zaprowadził mnie do Maryi.
To moje pierwsze wspomnienie z Nią związane. Koniec lat osiemdziesiątych, religia w przykościelnych salkach, ksiądz z gitarą i dziecięce głosy śpiewające: "Maaaaatka, która wszystko rozumie…".
Szybko wyrosłam z plisowanych spódniczek i podkolanówek, które nosiłam w tamtym czasie. Dwa kucyki zamieniłam na bardziej dorosłe fryzury, stopniowo okazało się, że inaczej patrzę na siebie, świat i życie. Odeszło sporo przyzwyczajeń, runęło kilka mitów, nawet tak banalnych ja ten o wiośnie. Bo wiosna, przynajmniej tu, na północy kraju, nie zawsze jest "cicha i piękna".
Kwiecień-plecień przeplata jak w życiu: to, co miłe i to, co trudne. Obraz Matki, która "daje ciepło, co życie ozłoci" odłożyłam do szuflady razem z dziecięcymi laurkami i niespełnionymi marzeniami. Pozostał tam na długo.
Przez wiele lat miałam trudność z tą relacją. Z jednej strony słysząc Maryjne świadectwa i widząc zaangażowanie niektórych osób wierzących, czułam się katoliczką drugiej kategorii. Chociaż zawsze lubiłam różaniec (nie wiem dlaczego), nie czułam potrzeby, by zwracać się do Maryi.
Sporym utrudnieniem były dla mnie wątpliwości, które zostały we mnie od czasu moich poszukiwań dotyczących wiary, kiedy szukałam swojego miejsca w kościołach protestanckich. Ale to nie była moja jedyna trudność. Równie dużym problemem było dla mnie to, z czym spotykałam się w Kościele Katolickim. Różaniec odmawiany na czas, tak żeby z "Ojcze nasz" wyrobić się w kilka sekund.
Towarzyszący każdej litanii pomruk: "mutsiezanami…mutsiezanami….mutsiezanami". Potworki sztuki sakralnej, z brokatem, różem, lilijami i sztucznym uśmiechem. I pobożna przesada, która sprawiała, że wycofywałam się o kilka kroków, gdy słyszałam słowo "Mateńka" i "przez Maryję do Jezusa".
A ja tymczasem przeszłam drogę odwrotną - to Jezus zaprowadził mnie do Maryi. To On mi Ją podarował w pewnym sensie. Jako klasyczny, ale przy tym uczciwy uparciuch, nie zmuszałam się do udawania zaangażowania czy przełamywania się na siłę. Czekałam. Pierwszy przełom nastąpił kilka lat temu. To wtedy z ogromną jasnością zobaczyłam, że Maryja jest… Matką Jezusa, czyli "Matką mojego Pana". Niezły refleks, prawda?
Święta Elżbieta powiedziała to dwa tysiące lat przede mną, a jednak te wielokrotnie czytane słowa nie zwracały wcześniej mojej uwagi. Pewnego dnia po prostu się nimi zachwyciłam. Wtedy już nie tylko słyszałam, wiedziałam od innych, ale sama to czułam - Ona jest Matką Jezusa, czyli kogoś, kogo podziwiam i kocham. Wow!
Na kolejny krok musiałam długo czekać. Znowu pomogło mi w tym Pismo Święte. W Wielki Piątek usłyszałam bardzo dobrze znane słowa: "Oto Matka Twoja". Musiałam chwilę pomyśleć, ale nie, nie przesłyszałam się. Jezus nie mówił: "oto Matka moja", tylko TWOJA.
To nie "wymysł Kościoła", to nie jakieś ludzkie ustalenia, to sam Jezus daje mi Maryję jako Matkę. A jeśli ktoś powie, że nieprawda, bo mówił do świętego Jana, a nie do mnie, Majki M., to ja zapytam, czy w takim razie naprawdę Słowo Boże jest żywe i skuteczne. Skoro mogę do siebie odnieść słowa, które Jezus powiedział do Zacheusza, do cierpiącej na krwotok niewiasty czy do Piotra w momencie jego powołania, to dlaczego nie miałabym uznać, że również w tym przypadku Jezus chce coś powiedzieć właśnie mi?
Niesamowite w tym fragmencie jest to, że Jezus zwraca się najpierw do Maryi. "Oto syn Twój" - mówi. I "oto córka" - jak wierzę. Maryja stała się moją Matką dużo szybciej, nim ja zdecydowałam się na bycie Jej córką. I muszę przyznać, że to świadczy o sporej cierpliwości...
W moim oswajaniu się z relacją z Maryją bardzo pomogła mi pewna modlitwa, którą znalazłam na stronie Sióstr Sacre Coeur. "O Maryjo, okaż mi się Matką" - tak zaczyna się prośba, skierowana nie do kogoś, kto jest oderwany od rzeczywistości, cukierkowy i nierealny, jak mi się wcześniej wydawało. Ta prośba skierowana jest do Kobiety, która wie, co dobre. I która zna Jezusa najlepiej, więc może nas uczyć, jak być blisko Niego. Jeśli chcesz, weź ze sobą te słowa: na teraz, na Twoje radości, na to, co Ci ciąży albo co jest tak trudne, że nawet nie potrafisz tego wypowiedzieć. Znajdź w tych słowach to, czego najbardziej Ci potrzeba.
Ja znalazłam w nich pokój.
BĄDŹ MATKĄ KAŻDEGO MOJEGO KROKU:
O Maryjo, okaż mi się Matką.
Naucz mnie chodzić w miłości, być wszędzie z Bogiem.
BĄDŹ MATKĄ WSZYSTKICH MOICH CZYNÓW I KONTAKTÓW Z LUDŹMI:
Matką moich słów, chwil odpoczynku, wszystkich spotkań z ludźmi,
strzeż we mnie swobodnego przejścia Miłości.
BĄDŹ MATKĄ MOJEJ PRACY:
Delikatnej wierności, wielkodusznej odwagi, codziennego obowiązku.
BĄDŹ MATKĄ ŻYCIA JEZUSA WE MNIE:
Jego obecności w moim sercu…
Wpis ukazał się pierwotnie na blogu chrześcijańskiej mamy Majki Moller - aktywnej zawodowo mamy dwójki dzieci, dentystki i magister psychologii. Od lat zakochanej w swoim mężu, od zawsze i z wzajemnością - w życiu i górach. Współautorki książki "Ile lat ma Twoja dusza?"
Skomentuj artykuł