Co Kościół ma do zaoferowania rodzicom transpłciowych dzieci?

Co Kościół ma do zaoferowania rodzicom transpłciowych dzieci?
Fot. Svitlana Rusak / unsplash.com

Obecność, słuchanie, nawrócenie na Innego - to droga jaką Kościół i ludzie wierzący powinni iść w odniesieniu do osób transpłciowych i ich rodzin. Taka droga wymaga jednak ogromnej pokory.

Od kilku miesięcy, może roku, spotykam rodziców transpłciowych dzieci. Zaczęło się od rozmowy, trudnej dla mnie, medialnej z Piotrem Jaconiem, a później były kolejne. Na jednej z parafii rozmawiałem z ojcem trans-kobiety, a później - zupełnie przypadkiem - na innym spotkaniu podeszli do mnie i do mojej żony rodzice innego trans-mężczyzny, by porozmawiać, zapytać. Wśród znajomych widzimy także inne rodziny, w których są transpłciowe dzieci. Jesteśmy nieco z boku, ale widzimy ich pytania, sytuację, zmagania z nową rzeczywistością. I żeby nie było wątpliwości nie mówię o rodzicach niewierzących (choć i oni też się zmagają), ale i rodzinach głęboko wierzących, zaangażowanych w Kościół, naprawdę skupionych na uformowaniu swoich dzieci.

DEON.PL POLECA

Z pewnego oddalenia, a czasem i z bliska jeśli chcą się podzielić, widzę czasem ich ból, a czasem trudne odnajdywanie się w nowej sytuacji, a wreszcie i poczucie winy, które wzmacnia w nich przekaz części środowisk katolickich głoszących, że to ich odpowiedzialność, bo czegoś nie dopilnowali, bo czegoś zabrakło, bo nie umieli przekazać wiary, tożsamości, czegokolwiek innego. To dodatkowo boli, rozbija, pozbawia pewności. I rodzi pytania o to, czy wspólnota wiary, w której wzrośli, w którą się zaangażowali jest jeszcze rzeczywiście ich wspólnotą. Czy nie zostali z niej wyrzuceni, bo nie chcą i nie potrafią zrezygnować z miłości do swojego dziecka? Słyszałem o takich, którzy odeszli, po latach w Kościele, zamknęli za sobą drzwi i pożegnali się z Kościołem, ale znam i takich, którzy niekiedy z trudem, z bólem trwają i próbują być lojalni zarówno wobec katolickiej tożsamości, jak i wobec swojego dziecka.

To wszystko sprawia, że coraz częściej zadaje sobie pytanie, czy to, co proponuje Kościół, przynajmniej ustami swoich bardziej światłych przedstawicieli, jest rzeczywiście odpowiedzią na pytania, które oni sobie zadają. I żeby nie było wątpliwości nie mówię o tych, którzy straszą ideologią LGBTQ+, ani o tych, którzy przekonują, że to moda, że trzeba się sprzeciwiać, i że koniecznie zakazać trzeba pewnych działań i promocji. Ich działania (moje z przeszłości też, mam tego świadomość, i biję się we własne piersi) mogą tylko prowadzić nie tylko do wzmocnienia poczucia wykluczenia, wzmocnić myśli samobójcze u osób transpłciowych, ale i prowadzą do wypychania ich bliskich z Kościoła.

Ale są i tacy, którzy naprawdę mają dobre intencje, i którzy przyjmują (jak autorzy jednego z amerykańskich, katolickich dokumentów poświęconych osobom transpłciowych), że transpłciowość istnieje, że jest realnym wyzwaniem duszpasterskim, i nawet wzywają rodziców, by ci afirmowali i akceptowali swoje dzieci, ale jednocześnie, by zachowywali wierność doktrynie katolickiej, która odrzuca tranzycję, kwestionuje realne znaczenie procedury uzgodnienia płci, a w praktyce duszpasterskiej nakazuje zachowanie w dokumentach chrzcielnych imienia i płci sprzed uzgodnienia (co dla osób transpłciowych określane jest mianem deadname), a podanie danych po tranzycji jedynie ołówkiem. Kłopot polega tylko na praktycznym jednoczesnym zastosowaniu obu tych zasad. Jak bowiem afirmować swoje dziecko, gdy nie akceptuje się jego najgłębszych odczuć, najgłębszej tożsamości? Albo jak zachować wierność - uczciwie trzeba powiedzieć wcale nie wypracowanej jeszcze do końca doktrynie - i równocześnie nie ranić dziecka? Albo jeszcze praktyczniej, jak się do trans-syna czy trans-córki zwracać? Zachowanie relacji, okazanie miłości i akceptacji oznacza, że zwracanie się do niej deadname nie wchodzi w grę (bo to atak na jej tożsamość), ale czy nie narusza to już nauczania Kościoła? A co, gdy rodzice i dzieci są razem, w parafialnej świątyni? Czy prosić proboszcza, by do naszego dziecka zwracał się jego nowym imieniem? A co jeśli odmówi? To są te realne pytania, które stają przed rodzicami. Tu nie wystarczą ogólnie sformułowana zasada, nie wystarczą sugestie. Trzeba realnego towarzyszenia, nie narzucającego się, nie narzucającego odpowiedzi, dyskretnego, pełnego empatii i pozwalającego sobie na to, by samemu się uczyć, samemu szukać odpowiedzi. Nie oceniającego, ale pełnego akceptacji i przyjaźni.

Towarzyszenie takie zacząć się powinno od spotkania, od rozmowy, od wspólnego milczenia, ale i od wysłuchania rodziców transpłciowych dzieci (o trans-kobietach i trans-mężczyznach nie zapominając). Nie od oceniania, nie od dobrych rad, ani nawet nie od tego, co my chcemy przekazać, ale od wspólnej modlitwy w milczeniu, od lektury Pisma Świętego, ale przede wszystkim od słuchania. Od tego, co nam się zdaje, od tego, co mamy do powiedzenia, istotniejsze jest bowiem usłyszenie tego, czego potrzebują osoby, z którymi się spotykamy, z czym przychodzą, jakie są ich emocje i pragnienia. I czy rzeczywiście chcą czegokolwiek od Kościoła, od innych wierzących. A czasem trzeba po prostu bycia razem, zrozumienia, empatii, akceptacji i ogromnej umiejętności słuchania i uczenia się.

Mam świadomość, że mogę usłyszeć, że to propozycje zdrady doktryny, porzucenia nauczania moralnego Kościoła. Ale to, moim zdaniem, nie jest prawda. Jedynym istotnym dla chrześcijanina jest bowiem pytanie, jak zachowałby się w takiej sytuacji Jezus? Co zrobiłby On? Odpowiedzi na te pytania nie ma oczywiście w znaczeniu dosłownym w Ewangeliach, bo choć osoby transpłciowe istniały i funkcjonowały również w tamtym okresie, to nie były tak określane, a pytania o ich miejsce nie stawały przed Jezusem. Co zatem możemy zrobić? Odpowiedzią jest powrót do innych Jego słów, analiza Jego podejścia do ludzi z ówczesnych peryferiów. Zapis tych spotkań nie zawiera potępień osób, które wówczas były na marginesie, nie widać w nich ocen, można odnieść wrażenie, że Jezus bardziej słucha, niż mówi. I to właśnie Jego słuchanie, być może milczenie, staje się w życiu ludzi Słowem, które przemienia. A gdy słyszy zarzuty, że za mało w nim szacunku dla doktryny i prawa, odpowiada: "To szabat został ustanowiony dla człowieka, a nie człowiek dla szabatu" (Mk 2, 27). To są słowa, które mogą się stać mottem spotkania, rekolekcyjnej modlitwy, empatycznej ewangelizacji, która jest przede wszystkim nawróceniem samego siebie, swojego myślenia. Nawrócenia na Innego, drugiego, w których przychodzi do nas Jezus.

 

Doktor filozofii, pisarz, publicysta RMF FM i felietonista Plusa Minusa i Deonu, autor podkastu "Tak myślę". Prywatnie mąż i ojciec.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
ks. Miłosz Hołda

Deus absconditus – Deus revelatus

W religiach monoteistycznych Bóg jest nie tylko Bogiem objawiającym się (Deus revelatus), lecz także Bogiem ukrytym (Deus absconditus). Bez pierwszego z tych przymiotów religijna relacja z Bogiem nie byłaby w...

Skomentuj artykuł

Co Kościół ma do zaoferowania rodzicom transpłciowych dzieci?
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.