Trzech zakonników zrodziło mnie na nowo do życia
Pamiętam doskonale ten dzień - środa w samo południe. Pierwszy raz w życiu weszłam do rozmównicy. Usiadłam przy stole, naprzeciwko mnie usiadł człowiek o ciepłym wyrazie twarzy. Dosłownie cały zdawał się być słuchaniem.
"Głoście wszędzie, wszystkim i na wszystkie możliwe sposoby" - mówił do swoich braci. Szukajcie tych, którzy są na krańcach, docierajcie tam, gdzie nikt inny nie dotrze. Zanoście im Ewangelię.
Dominik jest dla mnie kimś więcej, niż tylko świętym. Nasza znajomość zaczęła się w bardzo prosty sposób. Przez zupełny przypadek zalękniona, zrezygnowana i przybita życiem, trafiłam na furtę krakowskiego klasztoru przy Stolarskiej dwanaście. Nie miałam pojęcia, kim są dominikanie. Wiedziałam tylko, że potrzebuję żeby ktoś znalazł dla mnie czas. Miałam wrażenie, że nigdzie nie pasuje, a już na pewno nie do Kościoła. Nosiłam w sobie sporo pytań i dużo mniej odpowiedzi.
Pamiętam doskonale ten dzień - środa w samo południe. Pierwszy raz w życiu weszłam do rozmównicy. Usiadłam przy stole, naprzeciwko mnie usiadł człowiek o ciepłym wyrazie twarzy. Dosłownie cały zdawał się być słuchaniem. Żadne pytanie nie było głupie, wszystko było ważne.
Kiedy myślę o Dominiku, to właśnie tak sobie Go wyobrażam. Gdy rozmawiał z ludźmi "cały był słuchaniem". Spotykał się z drugim człowiekiem wszędzie tam, gdzie tylko mógł i godzinami dyskutował, słuchając przy tym wnikliwie. Nie poddawał się, dopóki nie opowiedział napotkanej osobie o Bogu, nie kończył rozmowy. Moje środowe spotkanie zakończyło się stwierdzeniem: "Chciałbym Cię jeszcze spotkać i opowiedzieć Ci o Bogu, jakiego znam. O tym, że On naprawdę z małych rzeczy robi wielkie. Myślę, że dziś nieprzypadkowo się poznaliśmy". Usłyszałam te zdania na do widzenia od człowieka ubranego w biały habit. Nic więcej o nim nie wiedziałam, ale rzeczywiście wróciłam. Przez kilka miesięcy widywaliśmy się regularnie, a obce mury bazyliki powoli stawały się coraz bardziej przyjazne.
Nie do końca wiem, jak to się wydarzyło, ale dziś żartobliwie mówię, że na nowo do życia zrodziło mnie trzech dominikanów. Każdy z nich pokazał mi inną część zakonnego charyzmatu, który wciąż coraz mocniej rozpala serce i stał się dla mnie czymś w rodzaju życiowego drogowskazu w stronę nieba. Pierwszy z nich pokazał mi drogę do prawdy. Pomógł odkryć większość rzeczy, które nie pozwalały żyć w harmonii z Bogiem. Przeszedł ze mną przez ścieżkę trudnych decyzji, porażek, nauczył, że każdy napotkany człowiek może wnieść coś konkretnego do mojego życia. "Pan Bóg nigdy nie stawia ludzi na naszej drodze przez przypadek, każde spotkanie może Ci pokazać coś wartościowego" - powtarzał to zdanie, szczególnie wtedy, kiedy wszystko w moim życiu pozornie gubiło sens, a podjęcie kolejnej decyzji totalnie przerastało.
Lubię mówić do Niego "Tato". Często powtarzam: "Tato Dominiku, prowadź!" i prowadzi w codzienności, choć nie zawsze rozumiem, dlaczego po drodze tyle zakrętów.
Drugi ojciec uświadomił mi, że relacja z Bogiem może być naprawdę żywa. Słowo Boże stało się dla mnie czymś, po co sięgam codziennie. Oczywiście nie zawsze jest łatwo przy nim wytrwać, ale jest we mnie pragnienie bycia z Ewangelią. Pomógł zobaczyć, iż wiara nie jest czymś, co da się zamknąć w pudełku albo w jakimś utartym schemacie. Św. Dominik powtarzał, by bracia zanosili Ewangelię wszędzie tam, dokąd pójdą. Mówił też, że Boga można głosić na wszystkie możliwe sposoby. Dzisiaj głoszenie to chyba mój ulubiony sposób kochania Boga. A jak głoszę? Właściwie zawsze. Każdy mój dzień staram się zawierzyć Jezusowi i proszę, by posłał mnie, dokąd zechce. Reszta dzieje się sama.
Dzięki trzeciemu białemu (tak w skrócie nazywa się dominikanów) zobaczyłam jak ważną rolę w życiu człowieka odgrywa wspólnota. Odkryłam, że zostałam stworzona do bycia w relacji. To dzięki bliskim, którzy na co dzień mnie wspierają mogę dosłownie i w przenośni żyć pełnymi garściami. Nie boję się stawiać czoła wyzwaniom i pomimo swojej niepełnosprawności potrafię robić rzeczy pozornie niemożliwe.
Patrzę na obraz Dominika, który wisi na ścianie i myślę, że to właśnie On nieustannie uczy mnie kochać i szukać tych, którzy potrzebują pocieszenia. Nie pozwala zatrzymać się na powierzchni. Popycha do czegoś więcej. Lubię mówić do Niego "Tato". Często powtarzam: "Tato Dominiku, prowadź!" i prowadzi w codzienności, choć nie zawsze rozumiem, dlaczego po drodze tyle zakrętów. Najważniejsze, że idziemy razem! A w sercu niosę błogosławieństwo, którym dziś szczególnie chcę błogosławić każdego. Gdziekolwiek jesteś, zatrzymaj się na chwilę.
Dominikańskie błogosławieństwo z XII w.
Bóg Ojciec niech nas błogosławi
Niech strzeże nas Bóg Syn,
Duch Święty niech nas oświeca
i da nam oczy, abyśmy patrzyli,
uszy, abyśmy słuchali
i ręce dla Bożej pracy,
stopy, abyśmy szli
i usta, byśmy głosili
Słowo zbawienia
i Anioła Pokoju,
by czuwał nad nami
i z łaski naszego Pana
prowadził nas do Królestwa.
Amen.
Skomentuj artykuł