Czworo rodziców
Zdrowo czy niezdrowo mieć dwóch ojców? Od wieków słuchamy opowiadania o małym Jezusie, który miał dwóch ojców: prawdziwego (biologicznego, o ile można tak powiedzieć) i Józefa, który go wychowywał.
Dwunastoletni w świątyni miał tego świadomość, gdy rozmawiał z matką. Nasza kultura karmi się obrazem Dziecka, które wie, że ten ojciec w domu „tylko” je wychowuje, i jednocześnie ma kontakt z ojcem, z którego się narodziło. Chce być w jego sprawach.
Ów przykład towarzyszy nam od dzieciństwa, a jednocześnie boimy się takich sytuacji. Na początku tego wieku wydawało się, że już definitywnie odejdziemy od dużych domów dziecka na rzecz rodzin adopcyjnych. Statystyki sugerują jednak, że nie bardzo nam się to udaje. Dlaczego?
Nie jest łatwo zajmować się dzieckiem, którego rodzina biologiczna nie chciała, bo urodziło się obciążone poważnym schorzeniem. I nie jest to tanie. (Choć ponoć tańsze niż w domu dziecka). Nawet rodzice naturalni nie mogą doprosić się odpowiednich środków na opiekę medyczną, zwłaszcza gdy dzieci skończą 18 lat, a co dopiero rodzice adopcyjni. I pewnie jako społeczeństwo musimy się zdecydować, jaką drogę preferować wobec trwale chorych i niemających rodziny biologicznej: domy dziecka czy adopcja. I tu, i tu potrzeba kontroli i pieniędzy. Bo nie możemy spodziewać się, że znajdzie się wystarczająca ilość „bogatych”, którzy nie będą potrzebowali finansowego wsparcia państwa przy opiece nad dzieckiem i potem przy zapewnieniu środków na dalsze terapie w wieku dorosłym.
Lecz nie chodzi tylko o pieniądze. Bywa, że rodzice pozbawieni praw rodzicielskich, chcą jednak mieć jakiś kontakt z dziećmi. Chcą, by dziecko było świadome ich istnienia. Wtedy trudniej o adopcję. Bo nie jest łatwo (tak przynajmniej myślimy) wychowywać cudze dziecko, gdy ono(zwłaszcza podczas kryzysów wzrastania) ma świadomość, że gdzieś jest „prawdziwy” ojciec czy matka. I do tego wie, gdzie jest, gdzie można np. do nich uciec w razie konfliktu z przybranym rodzicem.
Ale przecież takie dylematy przeżywają i ci, którzy wiążą się z osobą, która już ma dzieci. Zakładają gniazdo rodzinne z cudzymi dziećmi. Święty Józef może być dla nich natchnieniem. Może nim być i dla rodziców adopcyjnych. Ważne, by nie „konkurowali” z biologicznymi. Pewnie Józef nawet nie wyobrażał sobie konkurowania z Bogiem Ojcem. Ale miał poczucie ogromnej godności. W końcu to Bóg poprosił go o zastępstwo. Czy nie czas na to, byśmy zachwycali się tymi, którzy podejmują się zastępstwa, nie dlatego, że „muszą”, ale dlatego, że stać ich na miłość wobec kochanych przez ukochaną osobę?
I czy czworo rodziców to zbyt wiele? A zresztą, kawały o teściach są przereklamowane, zwłaszcza gdy nie ma z kim zostawić dzieci.
Skomentuj artykuł