Czy Boże Ciało to kościelny 1 Maja?
Proszę mnie nie odsądzać od czci i wiary, ja nie mówię, czym jest teologicznie uroczystość Bożego Ciała, ale pytam o to, jak ona fenomenologicznie się przedstawia. Nie chcę uogólniać, nie chcę twierdzić, że większość wierzących Polaków..., albo że dzisiaj uczestnictwo w świecie Bożego Ciała tak wygląda, jak tego przykład przedstawiam. Ja się po prostu pytam o przeżywanie tego święta, aby dojść do jakichś konkluzji, które mogą być pożyteczne dla Kościoła (przynajmniej w jakimś zakresie), nie roszcząc sobie pretensji do tego, aby ten Kościół reformować.
Najpierw powiem, dlaczego w tytule znalazł sie 1 Maja. Odpowiedź jest prosta - bo w ten dzień ulicami miasta przechodził pochód pierwszomajowy, dla nas dzieci duża atrakcja, bo było to pierwszy dzień sprzedaży lodów po złotówce za kulkę, o ile mnie pamięć nie myli. Od rana potężne głośniki rżnęły mazurki kajdaniarskie, odgrażając się "panom i magnatom za lata niewoli" i w ogóle śpiewane kawałki były tak dziarskie, że "tysiące rąk, miliony rąk" same zdawały się rwać do pracy, aby "zbudować nową Polskę".
Ulicami maszerowały różne fabryki i zakłady, a na przedzie każdej grupy "obywatele i obywatelki" z czerwonymi szarfami na piersiach, na których widniały cyfry oznaczające, ile kto procent normy przekroczył. Czasem trafiała się jakaś orkiestra, ale prawdziwy rarytas to był pochód "burżujów" i innych "krwiopijców" z dużymi jak beczki karykaturalnymi głowami. Między ich głowami widniały też proletariacki transparenty, które wołały "łapy precz - już nie pamiętam dokładnie, ale chyba - od Kuby". Szczytem pierwszomajowego święta, przynajmniej dla mnie mieszczucha, była "kawaleria", a więc PGRowski szwadron, który pojawiał się chyba po to, by zamanifestować "sojusz robotniczo-chłopski. Ani był ze mnie wtedy robotnik, ani chłop, ale do sojuszu czułem wielką sympatię, głównie chyba z racji ułańskiej miłości do konia.
Proszę mnie źle nie zrozumieć. Nie traktuję powyższego, po części autobiograficznego, opisu pierwszomajowych atrakcji jako analogii do tego, co chciałbym powiedzieć na temat święta Bożego Ciała. Jeżeli już, to można potraktować mój opis raczej jako ostrzeżenie, bo przecież można się łatwo dać zapakować w różne dzwony i dzwonki, alarmy w służbach parafialnych, przygotowujących ozdobne feretrony i chorągwie, które niesione będą albo przez tych, którzy przez zasiedzenie zdobyli sobie do tego prawo, albo którym fortelem lub presją ten honor został przydzielony.
A co z wszystkimi parafialnymi Bielankami, wśród których są te najpocieszniejsze i najbardziej kochane drobiazgi, które ledwie chodzą i sypią kwiatki niezależnie od sygnałów, którymi usiłuje się ograniczyć ich dziecięcą fantazję. Obok bielutkich pociech z wianeczkami na głowie idą zwykle mamy, ciocie i sąsiadki, dumnie sekundując dziewczynkom sypiącym kwiatki. Tatusiowie i wujkowie natomiast robią zdjęcia, albo z wielkim oddaniem kręcą filmy. Na chodnikach ciasno od ludzi, którzy przyklękają - patrząc jeden na drugiego, czy trzeba - gdy baldachim z księdzem niosącym monstrancję nadchodzi.
Baldachim poprzedza czerwono-biały rząd ministrantów, a potem serce kolumny, czyli czarno-biały rząd księży w komżach i sutannach. Jest jeszcze zwykle chór, pan organista z mikrofonem, czasem orkiestra dęta, kadzidło i baldachim, a pod nim postać księdza z monstrancją, któremu ręce podtrzymuje wielce zmęczonych dwóch panów. Są cztery stacje, cztery Ewangelie, a po każdej kazanie. Przy czwartej był śpiew, okadzenie Najświętszego Sakramentu i błogosławieństwo.
No dobrze, można zapytać, co należałoby zrobić, by Boże Ciało nie zmieniło się w 1 Maja?
No cóż. Jeśli ma być pochód, czyli procesja, to niech będzie taki, który porywa oczy i chwyta za dusze. Dziś środki techniczne są doskonalsze niż kiedyś, przez co łatwiej jest nagłośnić uroczystości. Co jeszcze można zrobić? Wszystko, gdyż każdy szczegół jest ważny. Należy jednak pamiętać, że każda prawdziwa kreatywność potrzebuje motywacji, a wiec osobistego, wewnętrznego przekonania do tego, co sie robi. Przekonania i współpracy, gdyż zwykle każdy pomysł rodzi inne pomysły i każdy życzliwy komentarz sprawia, że pomysły dojrzewają, a wraz z nimi rośnie entuzjazm. Trzeba zachęcić wiernych do aktywnego uczestnictwa w uroczystości. Jest z tym problem, wiem. Wierni w zdecydowanej większości stali się biernymi słuchaczami, którzy utracili ważny atut modlitwy, a mianowicie tradycję wspólnego śpiewania.
Jak zachęcić wiernych do aktywnego uczestnictwa w tym święcie? Chyba tylko powtarzając, jaka jest zasadnicza idea tego procesjonalnego przemarszu. Czy chodzi w nim o przekonanie laickiego świata, że jeszcze religia istnieje? Czy też o to, by pokazać Pana Jezusa tym, którzy do kościoła nie chodzą? A może jest to manifestacja wiara, ale próba pogrożenia światu palcem?
Myślę, że należy odstąpić od wzorca politycznej i ideowej konfrontacji. Żyjemy przecież w czasach, w których tak mocno rozwinęła się pobożność związana z Miłosierdziem Bożym. "Bóg tak umiłował świat, że Syna swojego Jedynego dał (…) aby ten świat zbawić". Procesja więc nie powinna nikomu grozić palcem, nie powinna być okazją do biadolenia. Procesja ta musi być znakiem niesienia światu Bożego błogosławieństwa. Sądzę, że taki jest ewangelicznych sens pochodu z Chrystusem po polskich ulicach. To przekonanie powinni mieć wszyscy, którzy w tych procesjach uczestniczą.
Na zakończenie dodałbym jeszcze jedno. Jeżeli jest to uznane święto kościelne i jeśli ma ono sens określonej teologicznej prawdy, niech biorą w nim aktywny udział także liderzy ruchów katolickich i ich członkowie. Niech się o nie zatroszczą, niech je wzbogacą swoją pomysłowością, doświadczeniem i entuzjazmem. Niech nie pozostawiają go w rękach kościelnej "gawiedzi" i przez swą elitarność niech nie skazują Bożego Ciała na folklorystyczną zabawą, która czasami zamienia żywy Kościół w skansen.
Skomentuj artykuł