Czy można się cieszyć z okładki "Rolling Stone"?

Czy można się cieszyć z okładki "Rolling Stone"?
Piotr Żyłka

Słyszę, że jeśli cieszę się z faktu, iż zdjęcie Franciszka wylądowało na okładce magazynu "Rolling Stone", to jestem zakompleksionym katolikiem. Jeśli taka jest miara, to faktycznie jestem zakompleksiony i czuję się z tym doskonale.

Krytyka głośnej publikacji w amerykańskim magazynie dotyczy dwóch tematów. Pierwszy problem - okładka. Tu pojawia się kwestia rzekomych kompleksów. Mateusz Ochman komentując całą sprawę napisał, że "my, katolicy, mamy masę kompleksów. Ciągle potrzebujemy utwierdzenia nas w przekonaniu, że mimo naszej wiary w cuda nie z tej ziemi (w istocie tak jest!) i wynikających z tej wiary przekonań, które sprzeciwiają się ‘sprawom tego świata’, jesteśmy normalni. Potrzebujemy utwierdzenia nas w przekonaniu, że jesteśmy fajowi, życiowi, cool. Że jesteśmy równiachy".

Drugi zarzut dotyczy artykułu, który pojawił się wewnątrz pisma. Autor chwali papieża Franciszka, ale równocześnie przeciwstawia go Benedyktowi XVI, który według dziennikarza miał być "surowym naukowcem i do minimum ograniczał swój udział w audiencjach generalnych". W tym wypadku zarzut dotyczy manipulacji mediów, które robią z Franciszkiem, co chcą, dopasowują go do swojej ideologii i wykorzystują do własnych celów.

Zacznę od drugiej sprawy. Nie ma sensu bronić amerykańskiego dziennikarza. Zresztą na ten temat wypowiedział się już rzecznik Stolicy Apostolskiej. - Artykuł w "Rolling Stone" to znak, że nowości wprowadzane przez papieża Franciszka przyciągają uwagę najróżniejszych środowisk. Niestety w artykule popełniono błąd powierzchownego dziennikarstwa. By ukazać pozytywne aspekty papieża Franciszka, w negatywny sposób opisano pontyfikat papieża Benedykta. Uczyniono to z zaskakującą obcesowością - oświadczył Lombardi SJ.

Dodam tylko na marginesie jedną myśl. Oczywiście przeciwstawianie Franciszka Benedyktowi XVI w mediach jest żenujące, jest to manipulacja i realny problem, ale jeszcze większym problemem są katolicy, którzy na każdym kroku krytykują Franciszka i podkreślają, jak wspaniały był Benedykt, a jak słaby i beznadziejny jest obecny papież.

Wróćmy do sprawy kompleksów. Wspomniany już wcześniej Mateusz Ochman pisze: "My - katolicy - klaszczemy uszami, bo ‘świat’ uhonorował naszego. Zacytuję więc klasyka: a komu to potrzebne? A dlaczego?". Być może istnieje jakaś grupa katolików, którzy faktycznie cieszą się, bo ktoś nas docenił, ale nie warto generalizować i wrzucać wszystkich do jednego worka.

Bardzo się ucieszyłem, gdy zobaczyłem zdjęcie Franciszka na okładce "Rolling Stone". Nie dlatego, że czuję, że Kościół został przez "świat" doceniony, ale dlatego, że wiem, iż z tego wydarzenia może wyniknąć coś naprawdę dobrego. Wizerunek papieża dotarł do milionów ludzi na całym świecie. Okładka bardzo szybko zrobiła furorę w mediach społecznościowych. A to oznacza, że ktoś niechętny Kościołowi mógł ją zobaczyć i to mogło wystarczyć, by skłonić go do zastanowienia się nad jego stosunkiem do wiary i Kościoła. Internet ma naprawdę potężną siłę rażenia. Jestem pewien, że jest sporo osób, które zobaczyły okładkę i pomyślały: "Kurczę, ten papież coś w sobie ma". Część z nich mogło pójść krok dalej i zainteresować się tym, co papież mówi i co robi. Zostały zaintrygowane, a to już naprawdę dużo.

Mój znajomy zwrócił mi uwagę, że ludzi do Boga i Kościoła przyciąga żywe świadectwo, autentyczne doświadczenie Boga w życiu osoby, a nie okładka. Jest w tym zdaniu wiele racji, ale nie mogę się z nim zgodzić w 100 procentach. Sam fakt zamieszczenia zdjęcia papieża na okładce "RS"nie wystarczy, żeby ktoś spotkał Boga (choć cudów wykluczać nie powinniśmy), ale to może działać jak reakcja łańcuchowa. Sam tak wróciłem do Kościoła. Poznałem kogoś, kto był "spoko człowiekiem". Czy nawróciłem się dzięki temu, że był on spoko? Nie. Najpierw zobaczyłem, że ktoś jest OK i traktuje na poważnie wiarę. To wystarczyło, żeby mnie zaintrygować. Cała reszta przyszła później - rozmowy, poszukiwania, realne świadectwo itd. Ale zaczęło się od bardzo powierzchownej rzeczy - od tego, że ktoś jest spoko i jest zaangażowanym katolikiem. Podobnie może zadziałać zobaczenie "kontrowersyjnej" okładki. Najpierw zaciekawienie, a na resztę przyjdzie czas później.

Na koniec jeszcze jedna fenomenalna myśl ojca Kaspra Mariusza Kapronia Ofm, który tak komentuje całe to okładkowe zamieszanie:

"Papież Franciszek ulubieńcem kultury masowej, dobrze o nim mówią w kręgach nie zawsze w pełni ortodoksyjnych, zdobywa popularność wśród gejów i innych grzeszników. Ta popularność w środowisku pop-kultury nie zawsze jest dobrze odbierana przez środowiska konserwatywne, przez osoby o wyższym stopniu kultury i o wyrafinowanym zmyśle estetycznym i moralnym. Ale jak to było: «Szły za nim tłumy, także wielu celników i grzeszników. Faryzeusze i uczeni w Piśmie widząc to mówili: Czemu On je i pije z celnikami i grzesznikami?»".

Piotr Żyłka - członek redakcji i publicysta DEON.pl, twórca Projektu faceBóg i papieskiego profilu Franciszek. Jego projekty można znaleźć na blogu autorskim

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Czy można się cieszyć z okładki "Rolling Stone"?
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.