Czy na Mszy powinno być "fajnie"?
Zdarzyła się ostatnio w dwóch bardzo różnych katolickich mediach rzecz intrygująca, a warta odnotowania. Zdecydowanie konserwatywne (mówiąc publicystycznym skrótem) pismo "Christianitas" zamieściło na swoim profilu na portalu społecznościowym link do tekstu z katolewicowego "Kontaktu", z bardzo pozytywnym komentarzem. Mowa o artykule Kamila Staszowskiego "Muzyka w służbie Bogu".
Kamil Staszowski jest absolwentem Wydziału Dyrygentury, Kompozycji i Teorii Muzyki, kompozytorem, pianistą i organistą. Jego tekst zaczyna się następująco: "Niedziela, godzina osiemnasta, jedna z warszawskich parafii po prawej stronie Wisły. Kościół raczej wypełniony. Przez prezbiterium przemyka siostra zakonna z zawieszoną na szyi gitarą. Za balaskami, po lewej stronie przygotowane mikrofony. Podłączony keyboard. Wygląda na to, że kilka dziewcząt za przewodem i przy gitarowym akompaniamencie siostry zakonnej postanowiło wystąpić i »umilić« liturgię. Czuję bezradność. Kolejny raz będę zmuszony słuchać czegoś, co najzwyczajniej w świecie uniemożliwia mi jakiekolwiek skupienie. Czegoś, czego słuchać nie chcę. Niestety, chcąc uczestniczyć w niedzielnej mszy, muszę wysłuchać także występu. Uświadamiam sobie, że stałem się zakładnikiem".
Staszowski wskazuje, że trywializacja oprawy muzycznej, jaka towarzyszy dziś Mszy Świętej, ma nierzadko efekt przeciwny do zamierzanego. "Mszalni grajkowie", którzy za mniej lub bardziej refleksyjnym przyzwoleniem duszpasterzy "umilają" wiernym Mszę Świętą swoim "fajnym graniem" wyrządzają tak naprawdę więcej szkód niż pożytku. Gdyż na Eucharystii nie ma być "fajnie". Ma być pobożnie.
Celebrowanie tajemnicy
A jaka powinna być właściwa oprawa muzyczna katolickiej liturgii? Zajrzyjmy choćby do dokumentu Soboru Watykańskiego II "Sacrosantum concilium": "Kościół uznaje śpiew gregoriański za własny śpiew liturgii rzymskiej. Dlatego w liturgii powinien on zajmować pierwsze miejsce wśród innych równorzędnych rodzajów śpiewu". Wymowna jest wypowiedź Benedykta XVI zawarta w "Sacramentum caritatis". Papież wskazywał: "w liturgii nie możemy powiedzieć, że jeden śpiew jest równy innemu. Należy przy tym unikać ogólnej improwizacji lub wprowadzania takich gatunków muzycznych, które nie szanują zmysłu liturgii. Śpiew, jako element liturgiczny, winien być włączony we właściwą formę celebracji. W konsekwencji wszystko - tekst śpiewu, melodia i wykonanie - powinno odpowiadać znaczeniu celebrowanej tajemnicy".
Czy w polskich kościołach nie pamięta się dziś o tych faktach? Nawet jeśli nie jest to regułą, to duszpasterze chyba często są przekonani, że aby "przyciągnąć młodzież" trzeba pozwolić "kościelnym grajkom" (z reguły oczywiście pełnym jak najlepszych chęci) na jak najwięcej "luzu": "muzykę liturgiczną najczęściej niszczy się i »zaśmieca«, tłumacząc się właśnie względami duszpasterskimi".
W efekcie czasem dochodzi do sprowadzenia Mszy do pewnej "atrakcji", której oddziaływanie kończy się na poziomie pozytywnej emocji, nawet euforycznego uniesienia, po którym niewiele zostaje. Mechanizm działania takiej "fajności" jest płytki i podobny do tego, na czym opiera się większość przekazu oferowanego w ramach kultury masowej. Co gorsza, taka chwilowa "fajność", oparta na kilku akordach, albo na "show" może - na co wskazywał Benedykt XVI - stać w opozycji do treści Mszy Świętej, czyli stanowić nie tyle nawet jej "wątpliwą oprawę", co realną przeszkodę dla pogłębionego uczestnictwa.
Wyścigi na fajność
Dla co bardziej konserwatywnych katolików (wciąż mówiąc publicystycznym skrótem) mogło być zaskoczeniem, że to właśnie katolewicowy "Kontakt" zamieścił na swoim portalu tak mocny artykuł. Myślę, że pokazuje to rzecz stosunkowo prostą: część ludzi zaangażowanych w życie Kościoła, na czele z jego życiem liturgicznym, uświadamia sobie coraz bardziej, że Msza Święta nie jest po to, żeby było "fajnie". Nie da się w nieskończoność podążać za logiką: "jak tu jeszcze bardziej uatrakcyjnić Mszę, żeby młodzi chcieli przyjść do kościoła". Nie ma sensu ścigać się ze światem na "fajność": on zawsze będzie kilka kroków do przodu w tym względzie. Ma znacznie bogatszy asortyment środków do wykorzystania.
Myślę, że istotna jest w tych sprawach również kwestia pokoleniowa. Należę do roczników, które są przyzwyczajone do tego, że na Mszy Świętej gra się "fajnie" i "fajni" są duszpasterze, którzy na to pozwalają. Stąd choćby gitary, "piosenki liturgiczne" niekiedy stanowiące aranżacje znanych przebojów, muzyka à la "poezja śpiewana", ponoć nada się też techno, słyszałem również o rapujących na Mszach księżach. Kiedy byłem nastolatkiem ten rodzaj "kościelnej muzyki" miał być odpowiedzią na "niefajne" stare pieśni liturgiczne, katowane przez lepszych lub gorszych organistów i siostry organistki. Chorał gregoriański właściwie nie istniał w latach 90. na "zwykłej Mszy Świętej", w "zwykłej parafii". Wciąż nie istnieje, przepadł gdzieś, pielęgnowany w nielicznych wspólnotach. Na marginesie: dla mnie osobiście odkrycie, że oprawa muzyczna liturgii Mszy Świętej nie zawiera się między alternatywą: "kościelna poezja śpiewana" vs "śpiewnik ks. Siedleckiego" wiązało się z liturgią i śpiewami Taizé. Dopiero pośrednio za sprawą tej "szkoły" (przecież także nie stricte katolickiej) odkryłem, że Kościół rzymskokatolicki przez wieki wypracował "własny śpiew liturgii".
Muzyka do lamusa
Na te zagadnienia nakłada się szersza kwestia. Dotyczy ona ogólnej kultury muzycznej Polaków. Problemem jest już to, że wychowanie muzyczne w szkołach jest ograniczone do minimum. Dalej, powszechne gusta muzyczne kształtują środki masowego przekazu, ostatnio - co samo w sobie jest symptomatyczne - renesans przeżywa disco polo. Poza tym tzw. rodzinne czy środowiskowe muzykowanie nie jest powszechne - w przeszłość odeszły na dobrą sprawę choćby lokalne orkiestry przyzakładowe, a rodzinne śpiewanie/muzykowanie już dawno zastąpiły przeróżne odtwarzacze. Notabene, ze sporym zaintrygowaniem uczestniczyłem może rok temu we Mszy Świętej z udziałem kolejarskiej orkiestry dętej w jednym z prowincjonalnych polskich miasteczek, gdzie taka orkiestra jeszcze się uchowała. Ale i ona gra tam na Mszy "od święta". Przy okazji: to właśnie lokalne wspólnoty kościelne często pełnią rolę miejsca, gdzie ludzie młodzi odbierają jakąkolwiek edukację muzyczną - choćby czysto amatorskiej gry na gitarach.
Często mówi się o "katolickich konserwatystach", że są archaiczni, że chcieliby cofnąć Kościół w "mroki Średniowiecza". Wiele wskazuje na to, że w wielu kościołach w Polsce, gdzie rządzi "gitara i chórek", przydałby się powrót do źródeł, "średniowiecze" zamiast "fajności". Pojawia się pytanie: czy wierni oczekują zmian, które przyniosłyby coś innego niż "zwyczajowa oferta muzyczna" w trakcie Mszy Świętej. Nawet jeśli niekoniecznie, nawet jeśli wierni w najlepszym razie biernie podchodzą do tych kwestii, to przecież rolą duszpasterzy nie jest dostosowywanie się do standardów, ale uprzytomnienie sobie i innym, że katolicka muzyka liturgiczna ma naprawdę piękne tradycje, które zbyt łatwo schowano do lamusa.
Skomentuj artykuł