Usterka ciszy
Od liturgii oczekujemy, że ofiaruje nam pozytywną ciszę, w której znajdziemy drogę do siebie — ciszę, która nie jest zwykłą przerwą w mówieniu, przepełnioną tysiącem myśli i pragnień, lecz wewnętrznym skupieniem, które od środka obdarza nas pokojem, pozwala nam zaczerpnąć oddech, odsłania przesłoniętą istotę rzeczy (Duch liturgii, J. Ratzinger).
Nasza średnia parafialna zdaje się rządzić zupełnie innymi prawami. Organista skrupulatnie wypełnia wszystkie "puste" miejsca. Na wielu mszach nie ma miejsca na ciszę, na chwilę oddechu, nawet na zwykły spokój. Jak na weselu - im więcej kawałków, tym lepiej, niech kapela nie śpi. Aha, nie za dużo zwrotek. Nikomu przecież nie chce się śpiewać tych nieznanych. W kolędach, to w ogóle najlepiej ograniczyć się tylko do pierwszych zwrotek; ludzie się ucieszą, że tak dużo znają, przyjdą sobie pośpiewać, pochwalą. Musi coś się dziać, inaczej wszyscy zasną (mimo niewątpliwie porywającego kazania). Trzeba odpalić fajerwerki, wystrzelić racę i grzmotnąć petardą hukową (w razie potrzeby czynności powtórzyć). Logika telewizji informacyjnej.
Ciągłe utrzymywanie napięcia, wzburzenia lub wzruszenia jest wprost przeciwne zatrzymaniu się nad Istotą, dotknięciu Tajemnicy, czy nawet twórczej refleksji. Dwa bieguny. Nie można traktować wiernych jak osób, które trafiły do kościoła przypadkiem, a jeśli się ich odpowiednio nie zabawi, to z pewnością uciekną (i to natychmiast!) do pobliskiego wyszynku i do galerii. Chyba jednak wierni zasługują na nieco więcej zaufania, tym bardziej, że tzw. przymus kulturowy już chyba mało kogo zmusza do chodzenia do kościoła. Oferta kulturalna jest też na tyle duża, że moc wrażeń można zapewnić sobie gdzie indziej, i to nawet w 3D. Przychodząc do kościoła, szukam kościoła właśnie, a nie wszystkiego innego.
Brak autentyczności i przestrzegania własnych przepisów liturgicznych prowadzi Kościół w ślepy zaułek. Owładnięcie logiką telewizji informacyjnej prowadzi do błędnych mechanizmów: wielu mierzy jakość liturgii liczbą uczestników (to nie oglądalność!), wielu upatruje przeszkody właśnie w autentycznej, liturgii bez dodatkowych elementów, myśląc: trzeba skrócić te męczarnie! (bezruch na wizji powoduje spadek oglądalności). Stosuje się zatem różne zabiegi: zastępowanie Credo Składem Apostolskim, wyrzucanie jednego z niedzielnych czytań, skracanie psalmu, recytowanie Alleluja, stałe wybieranie najkrótszych tekstów (niektórzy księża mają niezbadaną przez naukę alergię na Kanon Rzymski), brak uwielbienia, przerywanie pieśni, wybieranie najkrótszych, czy nawet zmiany tempa w trakcie - bo ksiądz już się niecierpliwi przy ołtarzu (trzeba się śpieszyć, żeby nie przerwał, to jednak zawsze zgrzyt!). Radosna twórczość. Zamiast służenia liturgii, panowanie nad nią.
Mimo wszelkich zabiegów skracających, w wielu parafiach Msze św. i tak trwają zbyt długo, ponieważ kazanie i ogłoszenia duszpasterskie są nielicznymi elementami, nad którymi trudno zapanować. Warto oczekiwać czegoś więcej niż przegonienie po kartach mszału, dopełnienie rytuału, warto zaufać naturalnemu instynktowi religijności, który kieruje nas w stronę misterium. Ten "kanał" ludzkiej wrażliwości częstokroć jest przytłumiony, wszak wiele osób przyzwyczaiło się do Kościoła udającego (tak na zachętę...), że Kościołem nie jest, albo jest tylko trochę. Inną przyczyną jest nierozróżnianie duchowości od emocji. To dwie zasadniczo różne przestrzenie. Atmosfera spotkania towarzyskiego, koncertu muzyki dawno-nie-młodzieżowej, stand-upu, pokazu ciekawostek etnograficznych, terapii grupowej, publicznej spowiedzi członka jakiejś wspólnoty, koncertu symfoniczno-operowego, odwiedzin kaznodziei-uzdrowiciela, spotkania z Mikołajem czy wiecu prawdziwych patriotów przysłania misterium; steruje emocjami, zamiast dawać duchowi ożywczą i szlachetną przestrzeń.
Kamil Staszowski
Skomentuj artykuł