Dlaczego papież mówi, że chrześcijanie powinni przepraszać?
Wbrew wielu komentarzom Franciszek wcale nie nawołuje do tego, by poluzować nauczanie Kościoła na temat czynów homoseksualnych albo oddać się wprost w ręce wrogów.
Gdy rozpoczynamy Mszę świętą, to zawsze na początku przepraszamy Boga za grzechy i słabości. Czy Bóg tego potrzebuje? Nie. Grzech człowieka nic Bogu nie robi, podobnie jak przeprosiny człowieka nic Bogu nie robią. Za to całkowicie inaczej jest z samym człowiekiem.
Dobrze wiemy, że to, co złe, niszczy ludzi. Zarówno w wymiarze indywidualnym, jak i wspólnotowym. Skutki złych czynów ciągną się czasami za nami przez wiele lat. Kiedy więc przepraszamy Boga, to nie po to, by On na nas patrzył przychylniejszym okiem albo żeby znów wymusić na Nim - jak to ładnie mówimy - jakieś łaski. Robimy to, bo potrzebujemy wyraźnego momentu, w którym sobie powiemy: chcę przestać robić rzeczy, które niszczą mnie samego. I tak miłość do siebie staje się platformą do budowania miłości Boga i bliźniego.
Podobnie rzecz ma się w relacjach z innymi. Kiedy kogoś przepraszamy, to najpierw dajemy wyraźny sygnał sobie, że chcemy zmienić myślenie i postępowanie wobec tej drugiej osoby. Jasne, że to jeszcze nie jest pojednanie, ale to krok do tego, że ja w końcu wychodzę z destrukcyjnego myślenia o tym, że świat kręci się wokół mnie i moich odczuć. Przepraszam, a więc uznaję, że druga strona też ma jakieś racje, według których postępuje. W ten sposób mówię sobie i jej, że chcę zobaczyć coś więcej niż mój punkt widzenia. Otwieram się na nią.
Jedna i druga sytuacja nie sprawia, że ten, kto przeprasza, traci swój honor.
Piszę to wszystko, bo kilka dni temu Franciszek powiedział, że: chrześcijanie powinni prosić nie tylko o wybaczenie osoby homoseksualne, "tak jak mówił kardynał «marksista», ale również ubogich, kobiety wyzyskiwane, muszą przeprosić za to, że błogosławili wiele broni, że nie towarzyszyli wielu rodzinom".
I wbrew wielu komentarzom Franciszek wcale nie nawołuje do tego, by poluzować nauczanie Kościoła na temat czynów homoseksualnych albo oddać się wprost w ręce wrogów (na przykład ojczyzny). Nie, papież ciągle przypomina, że podstawą wiary Kościoła jest Ewangelia, w której ciągle jesteśmy wezwani do życia w postawie pojednania. Nie da się jednak pojednać bez przeproszenia, czyli otworzenia się na zobaczenie drugiego.
Dla niektórych przepraszanie wiąże się z utratą honoru. Wydaje się, że kiedy przeproszą wspomnianych homoseksualistów za język pogardy, który często w przeszłości, ale i dziś był stosowany w Kościele, to tak jakbyśmy przyznali rację tym, którzy uważają związki jednopłciowe za równoważne małżeństwom.
Dla wielu ludzi Kościoła - niestety tak jest - kobieta jest tą, która ma znosić wszystko, byleby tylko uratować małżeństwo (to znaczy być fizycznie z mężem pod jednym dachem). Dziś wiemy, że problem przemocy dotyczy także mężczyzn. I tu sytuacja jest analogiczna. Często w praktyce duszpasterskiej, ale i w myśleniu Kościoła małżeństwo było najważniejszą wartością, wyższą niż dobro poszczególnych ludzi.
Papież wspomniał także o broni. Każdy, kto choć trochę postudiuje historię, wie, że wiele razy Kościół instytucjonalny, ale także poszczególni jego członkowie, stawał po stronie takich czy innych wojsk lub polityków.
Przeproszenie i przepraszanie nie ma nic wspólnego z utratą honoru czy zmianą moralności katolickiej. Ono zawsze prowadzi tego, który przeprasza, do źródła, jakim jest Bóg i Ewangelia. Daje szansę na to, że w końcu nauczymy się szukać Boga w drugim człowieku, a nie naszych interesów.
Jako chrześcijanie mamy zrobić wszystko, by innych przyprowadzać do Jezusa, przeproszenie, a więc życie w pokorze, jest jednym z najskuteczniejszych sposobów na to, by to robić.
Skomentuj artykuł