Czy Franciszek się pomylił?
Kontrowersyjne słowa Papieża Franciszka na temat kryzysu małżeństwa wypowiedziane wczoraj w bazylice św. Jana na Lateranie, lotem błyskawicy obleciały agencje informacyjne.
Przytoczmy je w oryginalnej wersji: "Większość małżeństw sakramentalnych jest nieważna, bo ludzie mówią sobie "tak" na całe życie, ale nie wiedzą, co mówią - ocenił Franciszek. Ważniejsze od samego sakramentu małżeństwa - dodał - jest to, by "sukienka panny młodej zmieściła się w kościele" i "by restauracja była blisko".
Papież rzeczywiście się zagalopował i, co zdarza się w wystąpieniach improwizowanych, odwołał się do uogólnienia. Podobnie dzieje się, gdy mówimy lub piszemy, że "wszyscy coś robią" lub "każdy człowiek". Albo w małżeńskich kłótniach: "Bo ty zawsze..., bo ty nigdy". Po jakimś czasie korygujemy wypowiedź. W nagraniu filmowym, w którym zarejestrowano odpowiedź Franciszka na jedno z pytań słuchaczy, padają słowa o "zdecydowanej większości" małżeństw, podczas gdy w oficjalnej wersji opublikowanej na stronie Watykanu tekst poprawiono. Słowo "większość" zostało zastąpione słowem "część". Wiadomo, że bardzo trudno zbadać i ocenić, ile ludzi z pełną świadomością i właściwą intencją przystępuje do małżeństwa czy innych sakramentów. Nie mamy żadnych badań ani wiarygodnych mierników ludzkich intencji. Nie będę więc obracać kota ogonem i udowadniać, że Papież czegoś nie powiedział. Bo powiedział.
Natomiast kierując się zasadą św. Ignacego Loyoli, która mówi, by starać się ocalić zdanie bliźniego, nawet jeśli jest nim Papież, spróbuję założyć dobrą intencję Franciszka, zwłaszcza jeśli wypowiada się "bez kartki". I zrozumieć ducha jego wypowiedzi. Przypuszczam, że gdyby dopytać Franciszka na bieżąco, co miał na myśli, ufam, że skorygowałby swoją wypowiedź.
O co więc chodziło Papieżowi, zważywszy szerszy kontekst jego wystąpienia? Franciszek spontanicznie odpowiada na pytanie uczestnika spotkania wokół adhortacji "Amoris laetitia", który pyta o przyczynę kryzysu małżeństwa. Papież w odpowiedzi zwraca uwagę na to, że coraz więcej osób oddycha kulturą "tymczasowości". Zmienia zdanie, gdy tylko pojawią się trudności lub nadarzy się inna ciekawsza propozycja. Tu, zdaniem Papieża, tkwi korzeń kryzysu wierności i łamania przyrzeczeń oraz ślubów. Nie tylko małżeńskich.
Po drugie, jeśli przeakcentuje się prawny aspekt w przyjmowaniu sakramentów, może dojść do tego, że będziemy zwracali uwagę tylko na "zewnętrzny" aspekt: wymogi formalne. I może być tak, że człowiek nie mając wiary, zrobi jednak wszystko co należy, by z jakichś powodów przyjąć taki czy inny sakrament. I wszyscy będą zadowoleni. On, że coś "otrzymał", ksiądz, który odnotował w statystykach kolejnego wiernego.
Na przykład, człowiek ochrzczony uważa się za ateistę, ale przyjmuje ślub w Kościele, bo robi to dla swojej narzeczonej. Spotkałem ostatnio takiego mężczyznę. Z prawnego punktu widzenia jest w porządku: ma metrykę chrztu, świadectwo bierzmowania, zrobiony kurs przedmałżeński. Na wszystkie pytania odpowiada jak należy. Ksiądz ślub błogosławi, ale czy ten sakrament jest ważny? Prawnie tak, bo musimy polegać na słowie i zapewnieniach narzeczonego, ale jego intencja jest inna od tego, co wypowiadają jego usta. Czy to jest w porządku?
Kodeks Prawa Kanonicznego wyraźnie precyzuje, że "do zaistnienia zgody małżeńskiej konieczne jest, aby strony wiedziały przynajmniej, że małżeństwo jest trwałym związkiem między mężczyzną i kobietą, skierowanym do zrodzenia potomstwa przez jakieś seksualne współdziałanie" (KPK, 1096). A więc wiedza jest warunkiem koniecznym do zaistnienia małżeństwa.
I tutaj pojawiają się problemy. Różne są warianty tej wiedzy lub niewiedzy, świadomości i nieświadomości. Najgorszy: Młodzi wiedząc, że należy tak a nie inaczej mówić, cedzą odpowiednie słowa, aby "dostać ślub", chociaż nie zgadzają się z tym, co mówią. Na przykład, nie chcą mieć dzieci, ale ponieważ jest to warunek otrzymania ślubu publicznie oznajmiają to, co trzeba, czyli że są otwarci na zrodzenie dzieci. Wszystko po to, aby zadośćuczynić prawu. Ale wtedy taki sakrament jest nieważny, bo nie ma w nich zgody co do istotnego przymiotu małżeństwa, jakim jest zgoda i otwartość na potomstwo. Jest to działanie z premedytacją, świadome. I prawnie wszystko przebiega jak należy.
Słowa są wypowiadane "zewnętrznie", by zadośćuczynić wymogom prawnym, ale nie "wewnętrznie", to znaczy, nie następuje wolne i świadome przyjęcie tego, co oznaczają albo człowiek nie rozumie, do czego się zobowiązuje i zupełnie nieumyślnie wyraża zgodę. Bo tak trzeba. I myślę, że szczególnie ten drugi przypadek ma na myśli Franciszek.
W podobny sposób niektórzy wierni rozumują w odniesieniu do sakramentu pojednania. Sam byłem kiedyś świadkiem takiej rozmowy. Otóż pewna pani skarżyła się drugiej pani, że z jakiejś racji nie otrzymała rozgrzeszenia. Na co usłyszała odpowiedź: "To idź do innego księdza, ale nie mów o tym grzechu i dostaniesz rozgrzeszenie". Co rzeczywiście może się powieść, ale spowiedź jest nieważna, a nawet świętokradcza, bo nie wystarczy tylko to, że kapłan wypowie formułę rozgrzeszenie i zapuka w konfesjonał. Liczy się jeszcze odpowiednia dyspozycja, szczerość i pokora penitenta. Prawnie wszystko gra, od strony duchowej doszło do nadużycia.
Jeszcze inny przykład. Tuż przed chrztem dziecka szafarz zadaje rodzicom i chrzestnym pytania. Między innymi poucza ich w ten sposób: "Prosząc o chrzest dla waszego dziecka, przyjmujecie na siebie obowiązek wychowania go w wierze, aby zachowując Boże przykazania, miłowało Boga i bliźniego, jak nas nauczył Jezus Chrystus. Czy jesteście świadomi tego obowiązku?"
Znam przynajmniej dwa przypadki, kiedy rodzice twierdząco odpowiedzieli na to pytanie, ale po chrzcie dziecka w ogóle nie pojawiali się w kościele przez lata, ani nie uczyli dzieci modlitwy. Oczywiście, w przeciwieństwie do małżeństwa, nie jest to warunek konieczny do ochrzczenia dziecka, chociaż wątpliwy będzie jego rozwój religijny. Niemniej, problem jest podobny: jedno się mówi, a co innego się robi. I często, niestety, nie ma tutaj złej woli, lecz zwykła ignorancja i nieświadomość.
Wydaje mi się, że Papieżowi w tej wypowiedzi chodzi też o to, by wychowywać młodych do bardziej świadomego przeżywania sakramentów, gdzie nacisk kładzie się także na wewnętrzny aspekt: odpowiednia intencja, rzeczywiste zrozumienie, co się tak naprawdę dzieje i do czego się zobowiązuję, gdy wypowiadam słowa takiej czy innej przysięgi. To bywa trudniejsze i nie wszystko da się tutaj sprawdzić.
Natomiast bardzo trudno zgodzić się z tym, że w tak przewrotny sposób i nieświadomie postępuje większość narzeczonych, którzy przystępują do sakramentu małżeństwa. Takie rzeczy, niestety, zdarzają się, ale nie znamy żadnych miarodajnych liczb. Raczej trzeba zakładać, że należą do mniejszości.
Skomentuj artykuł