Fatima i wojna po teologiach Holokaustu
Jest nowa afera wokół ojca Tadeusza Rydzyka. Toruński redemptorysta postanowił wyjaśnić modlącym się na różańcu dzieciom, dlaczego w Ukrainie jest wojna. A media natychmiast uznały tę wypowiedź za kontrowersyjną.
Ta wypowiedź nie jest dla mnie w pełni jasna. Nie wiem, czy ojciec Rydzyk o wojnę oskarża to, że w Ukrainie ludzie są daleko od Boga czy raczej wyraża ogólną refleksję na temat źródeł wojen. Obie interpretacje są możliwe, a odwołanie do Fatimy, od którego cała sekwencja wypowiedzi się zaczyna sprawia, że ta druga, bardziej ogólna refleksja jest nieco bardziej prawdopodobna. - Wtedy była I wojna światowa i w kraju, w którym Matka Boska się objawiła, czyli w Portugalii ta wojna nie doszła. Ale Matka Boska powiedziała, że jeśli się ludzie nie nawrócą, będzie kolejna wojna, jeszcze gorsza. I była. II wojna światowa była straszna, bo się ludzie nie nawrócili - mówił ojciec dyrektor Radia Maryja. - Trzeba modlić się i głosić Ewangelię. Bez Pana Boga są tylko straszne rzeczy. W Ukrainie czy innych stronach świata jest wojna, bo ludzie nie wierzą w Boga. Ci ludzie bez Boga idą w kierunku szatana i to szatan powoduje takie straszne rzeczy - dodał ojciec Rydzyk.
Czy to oskarżenie wobec niewiary ludzi w Ukrainie, a może nawet bardziej w Rosji (bo choć wojna toczy się w jednym kraju, to wywołali ją ludzie z innego)? Taka interpretacja jest możliwa i wiarygodna, ale wcale nie jedyna. Ojciec Tadeusz mógł rzeczywiście zasugerować, że wojnę wywołali ludzie, którzy odrzucają Boga i idą za podszeptami szatana, ale mógł też zasugerować, że wojna tam się toczy, bo ludzie akurat w Ukrainie nie idą za Bogiem. Ta druga możliwość wydaje mi się zasadniczo mniej prawdopodobna. Szczególnie, że perspektywa Fatimy narzuca przypomnienie, że za II wojnę światową i lata zimnej wojny odpowiada fakt, że ludzie - na całym świecie - się nie nawrócili. I jeśli na te słowa spoglądać z tej perspektywy, i tak je ująć, to okaże się, że zawierają one dość tradycyjne rozumienie przesłania fatimskiego. Można je także, choć sam ojciec Tadeusz akurat do tej interpretacji się nie odnosi, nawiązać do myśli papieża Franciszka, który także w wielu miejscach wskazuje na to, że „III wojna światowa w kawałkach”, o której wciąż mówi, wynika z tego, że ludzie nie nawrócili się ku pokojowi, nie chcą autentycznego nawrócenia i odrzucenia logiki wojny. I także z tej perspektywy nie ma w tych słowach nic szczególnie, z chrześcijańskiej perspektywy, nowego.
Czy oznacza to, że słowom tym nie można zadać żadnych pytań? Czy nie ma powodów, by zatrzymać się nad nimi? To bardziej skomplikowane, i to z kilku powodów. Po pierwsze - za łatwe jest, jak się zdaje, u ojca Tadeusza Rydzyka - utożsamienie wojny z odejściem czy odrzuceniem Boga. Historia Europy wskazuje bowiem niezwykle jednoznacznie, że ludzie prowadzili niezmiernie okrutne wojny, pustoszące całe przestrzenie, toczone były w imię Boga, przez ludzi, którzy naprawdę szczerze wierzyli w to, że toczą je dla Boga. Krucjaty czy spustoszenie Konstantynopola przez krzyżowców także miało u podstaw przekonanie o szczerej wierze. Jeśli więc chce się mówić o nawróceniu, to nie może chodzić tylko o proste przyjęcie, że Bóg istnieje, ale także o przemienianie Ewangelią naszego myślenia, przemienianie, które zawsze jest otwarte na szatańskie zwiedzenie, które z wiary czyni ideologię, a z przemocy i wojny narzędzie jej głoszenia. Nawrócenie, do którego jesteśmy wezwani to nie tyle nawrócenie na jakąś wiarę, ile na uważność, drugiego człowieka, przez którego przychodzi do nas Bóg, na czułość i świadomość kruchości. I do nawrócenia tego wezwani są zarówno wierzący jak i niewierzący. Nawrócenie z tej perspektywy to postawa życiowa, a nie zestaw przekonań.
Istotnym pytaniem jest także to, czy po Holokauście można rzeczywiście uprawiać teologię, zgodnie z którą odpowiedzialność za zło świata zrzucana jest na ofiary. Teologowie Holokaustu z mocą stawiają pytanie o to, czy można powiedzieć, że to niewierność ludzi była przyczyną śmierci niewinnych dzieci. I wyrażają wątpliwość, czy rzeczywiście Bóg, który za niewiarę jednych skazuje na cierpienie innych, jest Bogiem miłości? Klasyczna odpowiedź brzmi, że to nie kara a jedynie konsekwencja ludzkich wyborów, ludzkiej wolności, że Bóg nie tyle karze za odejście od siebie, ile pozwala, by konsekwencja naszych własnych czynów nas dotykały, byśmy doświadczyli jakie konsekwencje niesienie niewiara.
Jednak, i to jest fundamentalne pytanie, które można i trzeba zadawać w takiej sytuacji, czy za logiką tego rodzaju nie kryje się obraz Boga i stworzonego przez Niego świata, który jest w istocie tak skonstruowany, że za pewne czyny zawsze czeka nas zemsta? Czy takie myślenie nie rodzi zagrożenia, że zaczniemy traktować modlitwę jako cudowny lek na zło świata, a wiarę i niewiarę jako elementy wielkiej walki, a nie wyraz daru jaki sam Stwórca dla nas ma? Bóg jest przecież miłością, Ojcem, który kocha swoje dzieci, a nie kimś, kto czeka, by wymierzyć nam karę. Modlitwa ma być zaś drogą do Niego. To ta droga, jeśli rzeczywiście modlitwa prowadzi nas do Niego, a nie do innych niż On celów, buduje pokój. I tak, jak sądzę, należy rozumieć wezwania Matki Bożej w Fatimie. Warto o tym nieustannie przypominać.
Skomentuj artykuł