Gdzie są dziś prorocy?
Czy w XXI wieku nie ma już proroków, czy też nie ma nikogo, kto by ich promował? Głos podnoszony w imieniu Boga, jeśli nie zmusza do głębokiej refleksji, jest tylko ujadaniem nawiedzonego krzykacza. Potrzeba dziś chrześcijan przemawiających z mocą, a nie z agresją. Potrzeba kogoś, kto zwali nas na kolana.
Prorocy, głoszący dziś Ewangelię, nie spotykają się z życzliwością z dwóch powodów. Po pierwsze, nikt nie lubi być upominany. Wolimy, gdy upominani są inni. Po drugie, wielu nie może pogodzić się z tym, że prorok zwraca się z miłością do łotrów, bandytów, złodziei i prostytutek.
Dwa tysiące lat temu mieszkańcy Nazaretu czekali na Proroka, który da popalić wszystkim, którzy żyją niemoralnie i nie należą do wspólnoty wiernych, a tymczasem Jezus obdarzył życzliwością zarówno żołnierzy okupanta jak i cudzołożnicę, uwolnił poganina Gerazeńczyka (por. Mk 5,1-20), uzdrowił córkę Syrofenicjanki, też pogankę (por. Mk 7,24-30), siadł do stołu z kolaborantami (celnikami), krytykując patriotów za ich przyziemne cele i wreszcie przyjął do swojego Królestwa łotra, który nic dobrego w życiu nie uczynił.
Takich proroków nie lubi się i dzisiaj, również w Kościele katolickim. Każdy, kto krytykuje postawy duchownych, podobnie jak czynił to Jezus z Nazaretu, ryzykuje tym, że dostanie etykietkę wroga Kościoła. Przywołując natomiast do porządku osobę mylącą miłość z odmawianiem modlitw, dzisiejszy prorok ryzykuje przydomek "liberała". Słuszne i poprawne politycznie jest jedynie krytykowanie obcych i napominanie tych, którzy nie są tak sprawiedliwi i wierni jak my.
W ostatnim dziesięcioleciu dało się jednak słyszeć prorocze głosy, które w wielu sytuacjach potraktowano poważnie i które przyczyniły się do nawrócenia niejednego katolika. Nie mówię o słowach papieża, bo jego wielki autorytet utrudnia, w wielu wypadkach, jednoznaczny odbiór przesłania. Wyjaśnię, co mam na myśli. Otóż, niemal każdy powołuje się na papieża, od lewa do prawa, nieraz nawet wypisując jego słowa na sztandarach. Cytowany jest często tylko po to, by potwierdzić jedyną, bezbłędną opinię jakiegoś ugrupowania lub czyjeś przekonania.
Spośród proroczych głosów na nasze czasy, które usłyszałem i które powaliły mnie w pokucie na kolana, chciałbym wspomnieć o bezsilnym wołaniu mojego zakonnego współbrata, który pośród bomb, spadających na syryjskie miasto Homs, nie przestawał mówić o miłości do agresorów. Jego przesłanie nie sprowadzało się do słów. W mailu do współbraci napisał: "zostaję tu, bo wciąż tu są ludzie, którzy mnie potrzebują". Miał na myśli zarówno tych, którzy strzelali jak i tych, którzy padali od strzałów. Czy musi przyjść wojna, by ujawnili się prorocy, wołający głośno słowami miłości i przebaczenia?
Prosto jest mówić o chrześcijańskich wartościach, gdy nie musimy lękać się o własne życie. Łatwo jest napominać innych i uważać się za dobrych chrześcijan. Trudniej usłyszeć głos pełen miłości i heroizmu, głos który każe ci paść na kolana, i to nie z powodu panującego zwyczaju i zbliżającego się Wielkiego Postu, lecz z powodu własnej głupoty i łajdactwa, z powodu braku miłości i przebaczenia.
Skomentuj artykuł