Internet zalewa nas doradcami i mentorami, ale ile o nich wiemy naprawdę?
Nie chcę deprecjonować tego mnóstwa wartościowych treści, które jesteśmy w stanie znaleźć w internecie. Ale jestem też głęboko przekonana, że największą siłę działania ma zwykłe-niezwykłe świadectwo konkretnego życia ludzi, o których prywatnym życiu wiemy więcej, niż o codzienności wspaniałych mentorów z sieci.
Czytana w ostatnich dniach Janowa ewangelia o znalezieniu Mesjasza (J 1, 35-42) przynosi nieco absurdalną - w pierwszym odczuciu - wymianę zdań między Jezusem a uczniami Jana Chrzciciela. Kiedy ten ostatni oznajmia: "Oto Baranek Boży", jego dotychczasowi uczniowie go zostawiają i ruszają za Jezusem. Ten ich pyta: "Czego szukacie?", a oni na to: "Rabbi, gdzie mieszkasz?". Czemu nie odpowiedzieli: "Nauczycielu, szukamy sensu życia"? "Prawdy"? "Wiedzy"? "Zbawienia"? Może dlatego, że żeby przekonać się, czy to, co ktoś głosi, jest sensowne, warto na początek sprawdzić, jak wygląda jego powszedniość?
W kryzysie chcemy trafić do ludzi godnych zaufania
"Możesz polecić jakiegoś sensownego terapeutę dla związku w kryzysie"? "Potrzebuję psychiatry dziecięcego, znasz kogoś godnego zaufania"? "Muszę znaleźć spowiednika, dasz namiar na wierzącego kapłana"? Te trzy pytania to chyba najczęstsze prośby, z jakimi zwracają się do mnie ludzie w ostatnich latach. Postulat stworzenia listy godnych zaufania psychologów powraca też jak mantra w naszym Ruchu Spotkań Małżeńskich, do którego często trafiają małżeństwa borykające się z rozmaitymi wyzwaniami w związkach. Trudne to pytania i prośby, bo przecież każdy kryzys jest inny, każdy człowiek wyjątkowy i zupełnie różne mogą być metody, które u kogoś przyniosą konkretne owoce. Naprawdę nigdy nie wiemy, kto i co komu może realnie pomóc. Niemniej doskonale rozumiem troskę i obawy stojące za tymi pytaniami. To naturalne, że w obliczu - zwłaszcza dramatycznych kryzysów czy trudności - chcemy trafić do ludzi godnych zaufania. Pobrzmiewa tu dla mnie właśnie echo tej nietypowej prośby uczniów Jana: "Pokaż nam jak mieszkasz?". Dzisiaj mamy przecież na wyciągnięcie ręki mnóstwo nauczycieli i mistrzów życia, ale co o nich wiemy naprawdę?
Jesteśmy zalani oceanem mentorów, o których nie wiemy nic
Internet zalał nas morzem, nie, przepraszam, oceanami doradców, coachów, trenerów personalnych, psychologów i terapeutów gotowych na jedno nasze zawołanie uzdrowić świat naszych relacji. Całymi dniami można czytać artykuły o komunikacji interpersonalnej, słuchać podcastów podpowiadających 5/10/15 kroków do budowania szczęśliwego związku czy umawiać na niezliczone warsztaty uczące porozumienia bez przemocy, dialogu, a nawet takiej akrobatyki jak rozmowy z nastolatkami.
Z jednej strony ta podaż bywa absolutnie frustrująca, czego doświadcza np. rodzic, który próbuje pogodzić niemożliwe do pogodzenia zalecenia wszystkich specjalistów od niemowląt i wychowania dzieci. Z drugiej strony mówi ona wiele o nas, naszych problemach i kondycjach relacji. Pokazuje, jak bardzo potrzebujemy i szukamy wsparcia, inspiracji, wiedzy i pomocy w dobrym przeżywaniu naszego życia. Ta obfitość nie jest oczywiście zła i internet niewątpliwie pomaga rozwijać wartościowe miejsca i przekazy. Niemniej nieustannie zadziwia mnie ta nasza ludzka łatwość w pokładaniu ufności w tych, o których nie wiemy nic, zupełnie nic, oprócz tego, co zechcieli nam pokazać w internecie. Jak wygląda małżeństwo psychologa, u którego szukam pomocy w naszym kryzysie? Ile dzieci ma coach, który ma usprawnić komunikację w mojej rodzinie? Czy przypadkiem ten, który ma mnie wyciągnąć z myśli samobójczych, wieczorami nie zagląda w rozpaczy do kieliszka?
"Ten świetny terapeuta par, któremu rozpadło się małżeństwo"
Oczywiście mam absolutną świadomość, że to trochę tak, jak z lekarzami, do których zwracamy się w kryzysach zdrowotnych. Bywa, że dr Iksiński, którego mijamy na szpitalnym parkingu, spiesznym krokiem zmierza w kierunku samochodu, a papieros w jego ustach każe nam się zastanowić, dlaczego jest najbardziej wziętym onkologiem w mieście i jaką wartość ma jego zalecenie "o konieczności rzucenia palenia". Myślimy: "po owocach ich poznacie", ale wiedza jest w dużej mierze obiektywną i wymierną wartością, a człowiek tylko człowiekiem. Podobne przykłady można więc mnożyć i pewnie wielu z nas zna tę "kapitalną psycholożkę dziecięcą, która sama nie jest mamą, ale ma świetne wyniki w pracy z maluchami" czy "tego świetnego terapeutę par, któremu co prawda rozpadło się małżeństwo, ale pomógł wyjść z kryzysu Kowalskim".
Największą siłę ma zwykłe świadectwo konkretnego życia
U progu nowego roku stają mi jednak przed oczami uczniowie Jana, którzy zanim powiedzą innym ludziom: "Znaleźliśmy Mesjasza!", poproszą Jezusa: "Pokaż nam, jak mieszkasz". Zanim mu w pełni zaufali, chcieli zobaczyć, jak wygląda Jego codzienność, jak wygląda otoczenie, w którym spędza czas, czy to, co mówi, ma przełożenie na zwykłe, normalne życie.
Rzeczywista bliskość i szukanie w pierwszej kolejności budujących relacji we własnym otoczeniu - tak sobie myślę, że to może być cenna, konkretna wskazówka dla nas wszystkich na najbliższy rok. Nie chodzi mi oczywiście, by rezygnować z szukania fachowej pomocy u specjalistów! Ale może - to taka nieśmiała sugestia - zamiast (albo obok!) słuchania kolejnego podcastu o małżeństwie, spróbować na własne oczy przekonać się, jak żyją małżonkowie z kilkudziesięcioletnim stażem? Poprzebywać z nimi, porozmawiać, podpytać, co jest dla nich ważne? Może wystarczy odwiedzić babcię i dziadka albo to starsze małżeństwo "spod czwórki"? Nie chcę deprecjonować tego mnóstwa wartościowych treści, które jesteśmy w stanie znaleźć w internecie. Ale jestem też głęboko przekonana, że największą siłę rażenia, ma zwykłe-niezwykłe świadectwo konkretnego życia. Czasem to ono najszybciej doprowadzi nas do Tego, który jest źródłem wszelkiego ładu, pokoju i spełnienia. Tylko czy potrafimy dostrzec Dobro, tu gdzie jesteśmy, a nie tam, gdzie nas realnie nie ma?
Skomentuj artykuł