Jak pomóc dzieciom w Aleppo?
Właśnie w Syrii zaskoczył mnie kolejny spór o to, jak pomagać. Adoptować czy wysyłać fundusze na miejsce? Mamy ogromny talent do robienia polityki wokół czegoś dobrego. A w tym przypadku pomóc jest bardzo łatwo.
Mój pierwszy sen w Damaszku zakończył się nagle. Obudziły mnie krzyki dzieci. Media z lubością przekazujące drastyczne opisy morderstw i śmierci wsparły ten głos w mojej głowie, który uparcie twierdził, że na pewno dzieje się coś złego.
Zerwanie się z łóżka w Damaszku nie jest jednak od jakiegoś czasu takie proste. Stolica Syrii pozbawiona jest stałego dostępu do prądu (a do niedawna także do wody). Biorąc pod uwagę brak ogrzewania oraz temperatury poniżej zera utrzymujące się w nocy, łatwo sobie wyobrazić, że odkopanie się spod kilku warstw koców i kołder nie jest rzeczą łatwą. W pokoju jest jakieś dziesięć, może dwanaście stopni. Na zewnątrz pierwsze promienie słońca podniosły temperaturę do pięciu stopni. W takich chwilach okazuje się, jak bardzo słaba może być wola.
W końcu jednak "głos" przegrywa. Widzę, jak na dziedzińcu klasztoru Nawrócenia św. Pawła, w którym nocuję, krzyczy zgraja kilkudziesięciu dzieciaków. Wokół nich te same szalone ruchy wykonuje kilka dorosłych osób. Spoglądam na łóżko obok i Anię przerażoną czy to rykiem dzieci, czy to perspektywą wychylenia nosa spod ciepłego okrycia.
Terapia dla syryjskich dzieci
Po kilkunastu minutach okazało się, że siostry franciszkanki zorganizowały całoroczną terapię psychologiczną dla osiemdziesięciorga dzieci z okolicy. W Syrii żyje obecnie około sześciu milionów dzieci. Wszystkie zetknęły się z wojną, także dzieci prezydenta czy przywódców rebelii. Wszystkie potrzebują intensywnej terapii, której nie zapewniają szkoły publiczne.
Te, które widzę, mają szczęście - mają rodziców. Podczas organizowanych przez siostry zajęć mogą zadawać sobie pytania, na przykład: "co kocham robić?" lub "kim jestem?". Mają możliwość, by porozmawiać na spokojnie o swoich lękach.
Gdy zaczynają się bawić w wojnę, podchodzą do nich instruktorzy i zapraszają, by robiły coś innego. Bo zabawa w wojnę jest - obok piłki nożnej - niewątpliwie najpopularniejszym zajęciem syryjskich dzieci. Coś jak zabawa w palenie Żydów wśród dzieci, które przeżyły obóz koncentracyjny.
Dzieci bezdomne
Te dzieci w ogóle mają czas na zabawę. Bo są takie, które zbierają na śmietniku opał oraz suchy chleb, by potem sprzedawać go za grosze na targu. Najczęściej robią to pięcio- czy sześciolatki, które idealnie mieszczą się w szczelinach pod kontenerami, gdzie jakimś trafem znajdują największe kawałki. Potem zanoszą zarobek (w ciągu dnia ok. pół dolara, czyli 250 syryjskich funtów) rodzicom, którzy zajęli pustostan w zniszczonym przez wojnę budynku.
Są jednak dzieci, które mają jeszcze gorzej: bezdomne, porzucone, osierocone i zostawione na pastwę losu w tym piekle, jakim stała się Syria. Najczęściej znajduje się je w grupach. W sobotę pracownicy Caritasu znaleźli w Aleppo dwie takie grupy dzieci: sześcio- oraz trzyosobową. Jak sprawdzić, kim są te dzieci? Kim są ich rodzice?
Nowe sieroty odnajdywane są na terenach wyzwolonych przez armię Assada niemal codziennie. Jeśli chodzi o historię z soboty, to najstarsi chłopcy (odpowiednio 12 i 10 lat) powiedzieli, że ich ojcowie nie żyją, a matki są w więzieniu. Najmłodsza dziewczynka ma 9 miesięcy.
Czy adopcja jest bez sensu?
Co ważne, nawet jeśli pochodzą z muzułmańskich rodzin, to nikt się nimi nie zainteresuje. Powodów jest wiele: po pierwsze, tak naprawdę nie wiadomo, jakie jest ich pochodzenie; po drugie, mówi się, że mogą to być dzieci osób określanych mianem terrorystów na terenach opanowanych przez rząd; po trzecie, niemal nikogo nie stać na to, by przyjąć do siebie kolejne dzieci; po czwarte, krewni o nich nie słyszeli, a w islamie nie funkcjonuje coś takiego jak adopcja osób spoza rodziny.
Pozostają oczywiście ośrodki państwowe oraz te prowadzone przez Kościół. Należy jednak zdać sobie sprawę z liczby porzuconych i osieroconych dzieci. Przykładowo ponad 15 tysięcy zostało odnalezionych na terenach wyzwolonych niedawno spod władzy tzw. Państwa Islamskiego. Ich ojcowie nie są znani. Matki często trafiają do więzienia za (nierzadko przymusową) kolaborację z terrorystami IS. To dzieci terrorystów, które do końca życia nosić będą piętno swego pochodzenia.
Być może w tym przypadku adopcja miałaby sens, ale wydaje się, że o wiele prostsze będzie zorganizowanie i ufundowanie sierocińca na miejscu.
Aleppo rozpoczyna nowe życie
Choć sytuacja w Aleppo jest dramatyczna, to są też dobre wieści. Przede wszystkim nie są już tam prowadzone żadne regularne działania zbrojne. Jest szansa na całodobowy dostęp do wody (prądu nie będzie najprawdopodobniej do końca wojny). To pozwala rozmaitym instytucjom na prowadzenie intensywnych akcji pomocowych. W parafii pw. św. Franciszka ksiądz Ibrahim pochwalił się, że wydał w styczniu zebrane 30 tysięcy dolarów na doraźną pomoc (tzw. emergency boxes oraz odbudowę domów).
Caritas Syria ruszy niebawem ze specjalnym projektem mającym pomagać uchodźcom wewnętrznym, takim jak dziewiątka wspomnianych sierot. Niestety, ogromnym problemem są fundusze oraz nieskończone - na tym etapie - potrzeby mieszkańców zniszczonego Aleppo. W tej chwili najprościej przekazać fundusze do miasta w ramach programu "Rodzina rodzinie" organizowanego przez Caritas Polska.
Najważniejsze, jak mówi s. Urszula z klasztoru w Aleppo, by patrzeć na to, kto komu pomaga, a nie robić z tego polityki.
Karol Wilczyński - redaktor DEON.pl. Wraz z żoną prowadzi bloga islamistablog.pl. Obecnie oboje przebywają w Aleppo.
Skomentuj artykuł