Jak prowadzić dialog z muzułmanami?
Zawsze trzeba się starać dochować wierności zasadzie ewangelicznej miłości. Nigdy nie można z niej zrezygnować, nawet kiedy człowiekiem miotają wielkie emocje i partner dialogu mocno nas rozczarował.
Ksiądz Denkha to młody kapłan iracki, wyświęcony półtora roku temu. Pochodzi z Mosulu. Musiał opuścić to miasto wraz z wszystkimi innymi chrześcijanami, kiedy mieli wkroczyć do niego zwycięzcy dżihadyści z Państwa Islamskiego. Teraz pracuje w Erbilu, na północy Iraku, w części znajdującej się pod zarządem kurdyjskim. W czasie swojej wizyty w Polsce ks. Denkha spotkał się i wspólnie modlił z wiernymi kilku parafii Lublina.
Zasadnicza sprawa, którą poruszył, reprezentując i referując doświadczenie Kościoła wschodniego, to współistnienie chrześcijaństwa i islamu na Bliskim Wschodzie, skąd notabene pochodzą przecież obie religie. Temat stał się szczególnie ważny teraz, kiedy w tym regionie trwa wojna, a chrześcijaństwu grozi całkowite unicestwienie.
Jak owo współistnienie wygląda obecnie i jak odnieść się wobec tego do kwestii dialogu pomiędzy obiema religiami? Właściwie trzeba to ująć jeszcze szerzej i mówić o dialogu pomiędzy dwiema kulturami, z których każda utożsamia się z inną religią. Ksiądz Denkha z całym przekonaniem twierdził, że dialog jest konieczny, ale powinien on mieć charakter ewangeliczny. Oczywiście, postulat ten odnosił się do chrześcijan.
Zaznaczył wyraźnie, że nie chodzi mu o teoretyczny wykład o tym, czym jest i na czym polegać ma dialog w ogóle. Chrześcijanie przeżywają teraz bardzo dramatyczne chwile i dlatego nie interesuje go żadna abstrakcja. Tym bardziej nie chce sobie zawracać głowy dialogiem salonowym, podczas którego mówi się zazwyczaj kilka miłych, niezobowiązujących zdań i w annałach organizatorów odnotowuje się kolejny sukces. Rozmawiając z dość licznym gronem księży, posłużył się przykładem, który tu odnotowuję, licząc, że pomoże on bardziej zrozumieć, na czym polega propagowany przez niego dialog ewangeliczny.
Ujął to bardzo krótko. Chodzi w nim o Ewangelię, o to, aby jej duch cały czas kierował osobą dialogującego chrześcijanina. Praktycznie oznacza to, że zawsze trzeba się starać dochować wierności zasadzie ewangelicznej miłości. Nigdy nie można z niej zrezygnować, nawet kiedy człowiekiem miotają wielkie emocje i partner dialogu mocno nas rozczarował. Ksiądz Denkha stwierdził krótko, że gdy nie ma miłości, nie ma najważniejszego elementu, który pozwala nasz udział w dialogu nazwać ewangelicznym. Ewangelia natomiast jest dobrą nowiną o Chrystusie i dlatego On, w taki czy inny sposób, powinien stanowić centrum chrześcijańskiego świadectwa wiary. By lepiej zilustrować to, jak ów dialog rozumie, ks. Denkha opowiedział pewne zdarzenie, które teraz przedstawię.
"Poszedłem kiedyś do księgarni. Wszedłem pomiędzy regały i spokojnie czytałem tytuły. Moją uwagę zwróciła wielka ilość książek odwołujących się do islamu, nawet gdy nie były to pozycje teologiczne ani traktujące o duchowości. Tytuły niezmiennie powoływały się na islam, obojętnie, czy chodziło o pracę, czy odpoczynek, studiowanie, zarabianie pieniędzy, uprawianie seksu z żoną, wychowanie dzieci, odżywianie… Nie było dziedziny życia, która nie miałaby swojego religijnego odniesienia.
Przeszedłem potem do działu teologicznego i wziąłem do ręki kilka kolejnych tytułów. Wtedy obok mnie pojawił się nagle mężczyzna z długą brodą i pozdrowił mnie głosem, w którym dało się wyczuć lekką drwinę, a może nawet zaczepkę. «As salam alejkum!» - pozdrowił mnie głośno. «Pan pewnie nie jest muzułmaninem?» - dodał jeszcze głośniej, aby zwrócić na siebie uwagę obecnych w księgarni klientów.
Odpowiedziałem zgodnie z prawdą, że nie. Czułem się trochę skrępowany, bo nie spodziewałem się niczyjej interwencji w tym miejscu, a tym bardziej uczynionej w taki sposób. «Rzeczywiście nie jestem muzułmaninem» - powiedziałem. Wówczas on zaproponował mi dyskusję na tematy religijne. Grzecznie mu odmówiłem. Powiedziałem, że nie teraz i nie tutaj, bo psychicznie nie jestem przygotowany do takiego spotkania.
W tym czasie zebrał się już wokół nas spory tłumek słuchaczy. Prowokujące podniesienie głosu zrobiło swoje. Ludzie czuli, że szykuje się jakaś sensacja. To jednak, co dla mnie było deprymujące, jemu dodawało wojennego animuszu. Poprosił zatem błagalno-teatralnym tonem, aby wolno mu było przynajmniej zgłosić kilka problemów, które trapią go wewnętrznie, boleśnie raniąc jego duszę.
Oczywiście, nie czekał na moją zgodę. Zaczął wyliczać gromkim głosem wszystkie «niedorzeczności chrześcijańskie», których my, «niewierni», z powodu naszego upośledzenia duchowego nie jesteśmy w stanie dostrzec, a tym bardziej zrozumieć i nieuchronnie jako zapłata za tę ślepotę czekają nas piekielne płomienie. Wymienił więc przede wszystkim wiarę w Trójcę Świętą, co dla niego jest oczywistym politeizmem. Był też problem synostwa Bożego Jezusa oraz naszej wiary w to, że został On ukrzyżowany, gdy tymczasem tak się tylko wydawało Żydom, gdyż ukrył Bóg przed ich oczami, że miejsce Jezusa na krzyżu zajął Judasz i to on zginął, a nie Aisa (tak muzułmanie wymawiają imię Jezus). Jezus nie został uśmiercony, ale żywego Bóg zabrał Go do nieba.
Kilkanaście minut trwała mowa natchnionego kaznodziei islamskiego. Z podziwem przez cały czas patrzyli na niego słuchacze, z politowaniem od czasu do czasu rzucając wzrokiem na mnie. Niewiele rozumiałem z całej jego elokwentnej przemowy. W mojej głowie tłukło się pytanie, jak wybrnę z tej opresji? Modliłem się w duchu, aby Bóg przyszedł mi z wyraźną, namacalnie odczuwalną pomocą. Mówca wreszcie zakończył swoje przemówienie niespodziewanym pytaniem skierowanym do mnie: «Czy wierzysz jeszcze, że Aisa został ukrzyżowany?».
Gdybym powiedział, że wierzę w ukrzyżowanie Jezusa wobec tak jasnych i przekonywających argumentów islamskiego kaznodziei, mogłoby to wyglądać na szczególną złośliwość z mojej strony, a nawet całkiem oczywistą wrogość.
Powiedziałem zatem, że wierzę, iż Jezus nie skończył swego życia na krzyżu i że istotnie został wzięty do nieba. Uśmiechy tryumfu ukazały się na twarzach słuchaczy i jednocześnie jakiś grymas lekceważenia czy wręcz pogardy.
Nasze spotkanie jednak na tym się nie skończyło. Poprosiłem o możliwość wypowiedzenia jeszcze tylko kilku słów. Kaznodzieja z długą brodą łaskawie przyzwolił mi na to kiwnięciem głową. Wśród słuchaczy zapanowała głęboka cisza. Wszyscy czekali na to, co powiem.
Zaskoczyła ich moja prośba i może trochę nawet zawstydziła. Przedstawiłem ją w formie pytania, czy są w stanie mi obiecać, że nie pobiją mnie, jeśli jeszcze coś dopowiem do tego, co wcześniej powiedziałem. Jedni odpowiedzieli na to uśmiechem, inni przyjęli to z poważnym wyrazem twarzy.
Wówczas zapytałem ich o rzecz, zdawać by się mogło, bardzo banalną: czy prawdą jest, że wszyscy ludzie umierają. Oczywiście - odpowiedzieli wszyscy. Zapytałem ich: a czy Bóg umiera? Oczywiście, że nie, bo Bóg jest wieczny. Niektórzy w tym momencie zaczęli patrzeć na mnie wyraźnie niechętnie.
Zadałem więc ostatnie pytanie: czy prawdą jest, że Aisa nie umarł, ale został wzięty do nieba, o czym przed chwilą przecież tak skutecznie przekonywał mnie muzułmański kaznodzieja. Dodałem zatem, że skoro wszyscy ludzie umierają, a tylko do Boga nie odnosi się ta zasada, to… skoro Aisa nie umarł… Pozwoliłem, aby każdy z nich sam doszedł do konkluzji tego rozumowania.
Kiedy pośpiesznie zwróciłem się do kasy, żeby zapłacić za kilka książek, które trzymałem w dłoni, kasjer powiedział, że te książki są podarunkiem od niego, nie pytając w tym względzie o zgodę kaznodziei. Ten zresztą gdzieś się wycofał, a ja nie miałem wcale ochoty na niego czekać. Kiedy opuszczałem księgarnię i byłem już na jej progu, jeden z kilientów księgarni, także już wychodzący z niej dyskretnie szepnął mi do ucha, że dałem mu dużo do myślenia odnośnie do Koranu i Aisy".
Ks. Denkha powiedział, że tak właśnie rozumie dialog ewangeliczny.
Zygmunt Kwiatkowski SJ - jezuita, misjonarz, spędził 30 lat w Egipcie, Libanie i Syrii.
Skomentuj artykuł