Jak zepsuć najlepsze relacje?
Sporo jest ostatnio w przestrzeni internetu trzeźwiących spostrzeżeń na temat relacji, które po pandemii i ogólnej izolacji wszystkich od siebie poszły trochę w innym kierunku. Przyzwyczailiśmy się do zapośredniczania. Ono jest łatwiejsze. By się z kimś „spotkać”, wystarczy napisać, nie trzeba żadnego więcej wysiłku, nie trzeba wychodzić z domu, patrzeć nikomu w oczy, poświęcać niepodzielonego czasu.
Niedawno okazało się, że większość gwiazd we wszechświecie nie jest samotnych. Egzystują sobie w kosmosie po dwie albo nawet po trzy, najczęściej w systemach binarnych. Nawet gwiazdy nie lubią być samotne - padł komentarz. A my sobie samotność fundujemy na własne życzenie, wybierając tych, których mamy na odległość, a nie tych, którzy już są w naszych binarnych i rodzinnych systemach.
Wczoraj w windzie centrum handlowego jechały ze mną dwie nastolatki. Jedna z nich mówiła, druga była zajęta telefonem. W końcu ta pierwsza przerwała w pół zdania i zapytała:
- Słuchasz?
A potem zaraz dodała:
- A co ona pisze?
- To nie ona - odpowiedziała zaraz druga dziewczyna i schowała smartfona, na którym przez te kilka zdań koleżanki pisała jakąś wiadomość.
W tej rozmowie nie były we dwie. Był jeszcze ktoś niewidzialny, odległy i trzeci.
Nie wykluczam wcale, że była to trzecia koleżanka, która szukała moich dwóch nastolatek z windy i w wiadomościach pytała, gdzie są. Albo mama, która pilnie chciała się czegoś dowiedzieć. Albo chłopak, który napisał jej coś miłego i po prostu musi mu natychmiast odpisać. Nie da się w dowolny sposób wyłączyć relacji, które mamy z żywymi ludźmi po drugiej stronie ekranu. Też są ważni, też potrzebują uwagi, wymiana wiadomości też jest sposobem podtrzymywania relacji. Ale najczęściej stają się w jednej chwili najważniejsi tylko dlatego, że mignęło nam powiadomienie, nawet, jeśli wiemy, że to nie jest nic pilnego.
I to właśnie było w tej scence bardzo znaczące: że druga dziewczyna, jej uwaga i bycie tu i teraz niepostrzeżenie wyparowały, przeniosły się w jednej chwili z koleżanki, która do niej mówiła, do sieci, w której ktoś pisał. Nie powiedziała nic w rodzaju: poczekaj sekundę, Kaśka nas szuka i pyta, gdzie jesteśmy, tylko jej odpiszę. Ona po prostu wyparowała głową z windy i z rozmowy.
Widzę ten mechanizm u rodziców: ważniejsze jest odpisanie na wiadomość na messengerze, niż chwila rozmowy z dzieckiem. Gdy kiedyś grupa psychologów-terapeutów opublikowała krótkie notatki z rozmów z dziećmi, jedno ze zdań brzmiało: "chciałbym być tak ważny, jak ich telefon". Widzę ten mechanizm u tych, którzy rodzicami nie są, ale utknęli w sieci kontaktów zapośredniczonych, przywykli do nich na tyle, że wybierają ludzi, którzy są daleko i blisko, bo w telefonie, a w jakiś sposób odrzucają tych, których mają tuż obok.
Mam znajomego, z którym jedyny w zasadzie sposób rozmowy to pisanie wiadomości. Dość rzadko widzimy się na żywo i za każdym razem, gdy się cieszę na normalną rozmowę twarzą w twarz, bez pośrednictwa telefonu czy komunikatora, okazuje się to niemożliwe, bo gdy już znajdujemy się w jednej przestrzeni, doświadczam boleśnie faktu, że ów mój znajomy jest do telefonu kompletnie przyklejony. Trudno wymienić cztery dłuższe zdania bez przerwy w postaci nagłego przymusu odpisania na wiadomość, odebrania telefonu tylko po to, żeby kogoś poinformować, że nie może rozmawiać. Tak, pełni różne funkcje. Tak, musi być w kontakcie. Tak, jest mocno zajęty. Tak, coraz mniej mam ochoty spotykać się z nim na żywo.
Mam też innego znajomego, jeden z najbardziej zajętych ludzi, jakich znam. Niemal w każdej minucie ktoś się do niego dobija, ale gdy spotyka się z kimś na żywo - to jest. Słucha, rozmawia, jest obecny. Może to kwestia zawodu, bo jest dziennikarzem, ale przy spotkaniu z nim normą jest wibrujący na stole telefon, krótkie zerknięcie na wyświetlacz i mruknięcie pod nosem: to może poczekać. Gdy jestem akurat po drugiej stronie telefonu i po raz piętnasty próbuję się dodzwonić (piętnaście bynajmniej nie jest tu metaforą!) – denerwuje mnie to, ale jednocześnie to szanuję. Bo to jasny znak, że mimo generowanych przez smartfony i pandemię zmian w relacjach wciąż jeszcze dla kogoś ważniejsi są ludzie, którzy są obok, ważniejsza jest rozmowa z nimi, bycie tu i teraz niż odpisywanie na wszystkie wiadomości, które w czasie tej godziny wpadły do skrzynek komunikatorów. Że tak się da. Że to kwestia ustawienia sobie priorytetu, kwestia wyboru, poczucie, że kto naprawdę potrzebuje się skontaktować i dzwoni, ten poczeka na dobry moment, w którym będzie go można z uwagą posłuchać.
Ludzi to irytuje: taka komunikacyjna niedostępność. Dzwonię, a ty nie odbierasz. Piszę rano, a ty do wieczora nie odpisujesz. Mnie też to czasem irytuje, bo chciałabym mieć odpowiedź natychmiast, czuć, że jakoś jestem zauważona, że z tym drugim człowiekiem jestem w relacji, płytkiej czy głębokiej, wszystko jedno. Z drugiej strony wiem, że to niemożliwe, że gdybym z każdym, kto do mnie pisze, chciała spokojnie przez kwadrans wymieniać wiadomości, co nie jest wcale długim czasem, gdy się te wiadomości pisze dłuższe niż „ok” i „fajnie” – to nie byłabym w stanie spełnić swoich codziennych zadań wynikających z tego, że mam rodzinę, jestem dziennikarką w redakcji, prowadzę dom i czasem piszę jakieś książki.
Sporo jest ostatnio w przestrzeni internetu trzeźwiących spostrzeżeń na temat relacji, które po pandemii i ogólnej izolacji wszystkich od siebie poszły trochę w innym kierunku. Przyzwyczailiśmy się do zapośredniczania. Ono jest łatwiejsze. By się z kimś „spotkać”, wystarczy napisać, nie trzeba żadnego więcej wysiłku, nie trzeba wychodzić z domu, patrzeć nikomu w oczy, poświęcać niepodzielonego czasu. Łatwiej też z rozmowy wyjść albo jej uniknąć, no i większość takich rozmów pozornie nie wymaga oddzielnego czasu: odbywają się przy okazji równolegle do sprzątania i spaceru, jedzenia i prysznica, pracy i odpoczynku.
To nieustanne złudzenie bycia w relacji i rozproszenia ilością wiadomości, wątków, rozmów zniechęca do bycia naprawdę, do wymiany zdań z jedną osobą na raz, do bycia na wyłączność przez dłuższą chwilę. Może dlatego coraz więcej jest głosów, które mówią: skup się na tym, co masz blisko. Na ludziach, którzy są obok ciebie. Widok nastolatków, siedzących obok siebie na przerwie i wpatrzonych w telefony, jak milczące gawrony na gałęzi cyfrowych relacji, łamie serce. Sami uczniowie zgłosili niedawno propozycję ustawowego uporządkowania tematu telefonów w szkole - doszli do wniosku, że na przerwach nie powinno być możliwości korzystania z nich, bo ludzie się nie poznają i nie budują ze sobą żadnych relacji. I te dzieciaki czują, że coś tracą. Czują, że trzeba to odzyskać, bo gdy wszyscy siedzą w telefonach - to nikt się z nikim naprawdę nie poznaje.
W rozmowie "pisanej" z kimś przez komunikator jesteśmy zanurzeni niemal cały czas, potencjalnie dostępni w każdym momencie życia. Smartfon daje milion możliwości: można czytać prasę, grać, scrollować media społecznościowe, pisać z kimś wiadomości, czytać Pismo Święte, robić zakupy i wszystko z boku wygląda tak samo. Trudno jest rozróżnić, co dokładnie teraz robi osoba obok mnie. Trudno jest wyczuć, kiedy jej rozmowa się kończy, by móc z nią rozmawiać na żywo. Najbardziej cierpią na tym dzieci, ale zaraz obok nich nasi najbliżsi, koło których fizycznie jesteśmy, jednocześnie za pośrednictwem sieci wybierając ludzi będących zupełnie gdzieś indziej.
To sprawia, że powoli nasze relacje ulegają entropii, Jesteśmy bardziej dla tych, którzy uruchamiają naszą uwagę powiadomieniem wyświetlającym się na ekranie telefonu, wibracją zegarka, natychmiast wyłapywanym przez nasz umysł charakterystycznym dźwiękiem. Jesteśmy mniej dla tych, którzy są w naszym układzie gwiazdowym, szukamy innych w oddali, ignorując tych, którzy są blisko.
Oczywiście sprawa nie jest czarno -biała: czasem nasze zatonięcie w internetowej komunikacji, które wybieramy zamiast bycia z ludźmi obok, jest rodzajem ucieczki, poszukiwania, sposobem na zaspokojenie jakieś potrzeby, której ludzie będący fizycznie obok nie zaspokajają: może potrzeby docenienia, może przynależności, może bycia dla kogoś ważniejszym niż wszystko inne, co go otacza. Czasem to jedyny sposób na podtrzymanie relacji z kimś bliskim, kto przebywa daleko. Czasem ważni dla nas ludzie są na co dzień w innym układzie binarnym i możliwość rozmowy wideo jest trochę jak teleportacja. Ale zbyt często zdarza się, że każemy czekać na siebie najbliższym, bo musimy pilnie odpowiedzieć na... towarzyskie komentarze w mediach społecznościowych. Widzę to: to nawyk, ktorego ludzie często nie dostrzegają, a kompletnie zmienia ich życie. Wprowadza samotność, bo bez regularnej rozmowy relacja rozjeżdża się i oddala, a przy tym sama wymiana myśli i słów to tylko jedna ze składowych dobrej miłości, przyjaźni, relacji rodzinnej.
Za rzadko pytamy samych siebie: dlaczego? Dlaczego każę czekać komuś, z kim się przecież po to spotykam, by wypić kawę i porozmawiać, gdy tylko ktoś inny, komu nie obiecałem tego czasu, odezwie się w wiadomości? Dlaczego każę czekać dziecku z tym, z czym do mnie przybiega, by odpisać na kolejną i kolejną wiadomość, zazwyczaj niepilną i nieważną? Czy to nawyk, może chęć spełnienia oczekiwania, że w każdej sekundzie jestem dla innych, dostępny? Co za tym stoi, że tłem staje się mój normalny pierwszy plan, ci, których mogę dotknąć ręką, gdy ją wyciągnę? Jak bardzo odrzuceni czują się ludzie, których ignoruję i każę im czekać, bo wybieram inną towarzyską rozmowę, ale przez smartfona, nawet nie odchodząc od stolika, przy którym wspólnie siedzimy? Jak bardzo w perspektywie kolejnego roku zrujnuje to relacje z ludźmi, których kocham i na których mi zależy?
Skomentuj artykuł