Polityczne przejmowanie religii
Jeśli tak dalej pójdzie, być może trzeba będzie próbować zastrzegać w sądzie treści i przedmioty związane z wiarą Kościoła, aby chronić je przed instrumentalnym wykorzystaniem przez polityków.
Tegoroczne hasło Marszu Niepodległości wzięte z pieśni kościelnej i znak graficzny wydarzenia, w postaci wzniesionej zaciśniętej pięści owiniętej różańcem (u niektórych budzący skojarzenie z kastetem) kolejny raz sygnalizują problem, z którym Kościół w Polsce zmaga się nie od dzisiaj - problem świadomego sięgania w polityce po treści i znaki, symbole, przedmioty o jednoznacznej konotacji religijnej. Warto przypomnieć, że również dwa lata temu Marsz Niepodległości odbywał się pod hasłem wyjętym z ważnej nie tylko dla polskich katolików pieśni religijnej - brzmiało „My chcemy Boga”.
W 2017 roku użycie jednoznacznie kojarzącego się z wiarą chrześcijańską i Kościołem cytatu przez organizatorów masowego wydarzenia politycznego nie spotkało się ze strony oficjalnych przedstawicieli wspólnoty polskich katolików z jakąkolwiek reakcją. Co ciekawe, skrytykowali je Rafał Ziemkiewicz i Jacek Piekara. A w internetowych komentarzach nie zabrakło pytań „Kto na to pozwala? Gdzie są hierarchowie Kościoła?”.
Na tegoroczne hasło i towarzyszący mu element graficzny - jak dotąd - również nie pojawiła się jakakolwiek reakcja ze strony oficjalnych reprezentantów Kościoła katolickiego w Polsce. Pojawiły się natomiast mocne krytyki (zwłaszcza znaku graficznego), ze strony kilku księży i dziennikarzy. „Więź” odpowiedziała na symbol i hasło Marszu 2019 plakatem „Dla Niepodległej różańce w otwartej dłoni”.
Nie jest niczym nowym, że milczenie i brak oficjalnej, instytucjonalnej reakcji na sięganie po treści i symbole religijne w przekazie politycznym traktowane są jako domniemana zgoda. Nie są też nowością odwołania do religii pojawiające się w repertuarze polityków. To skuteczna praktyka, którą zapoczątkowano tysiąclecia temu. Polityczny przekaz wsparty sugestią, że jest równocześnie przekazem religijnym, stanowił narzędzie bardzo wielu polityków w dziejach ludzkości. Część z nich nie zawahała się przypisywać sobie boskości, inni suponowali, że są w sensie ścisłym bezpośrednimi Bożymi pomazańcami lub że Bóg jest z nimi i pochwala wszelkie ich pomysły, idee, działania oraz decyzje.
Historia pokazuje, że religie mają niewielkie możliwości ochrony swoich treści i symboli przed zawłaszczaniem przez polityków. Dotyczy to także Kościoła. Aktualnie nie praktykuje się czegoś takiego, jak copyright na Jezusa, Maryję, prawdy wiary itp. Nie zastrzeżono dotychczas sądownie krzyża, różańca, modlitw i pieśni znanych od stuleci. Warto jednak odnotować, że Stolica Apostolska od pewnego czasu stara się chronić prawa autorskie do papieskich tekstów i wizerunków. Przypomina w ten sposób, że choć trudno mówić o treściach i znakach religijnych jako o własności Kościoła w ścisłym tego słowa znaczeniu, to jednak nie jest dla niego obojętne, w jaki sposób i przez kogo są one wykorzystywane w innych niż religijna sferach życia. Tym bardziej milczenie i brak reakcji w sytuacji wyraźnego zawłaszczania może skłaniać nie tylko polityków (ale ich w szczególności) do coraz śmielszego sięgania po treści i znaki katolickie w myśl niepisanej zasady „Dasz palec, wezmą całą rękę”.
Eskalacja tego typu działań może doprowadzić nie tylko do przejęcia przez rozmaite grupy interesu kościelnych sformułowań i symboli, ale do częściowej (a w skrajnych przypadkach całkowitej) utraty panowania nad przekazem Kościoła, nad jego nauczaniem, a nawet ewangelizacyjną misją. Dzieje świata dowodzą, że politycy nie nie mają zahamowań, by traktować kwestie ludzkich wierzeń w sposób instrumentalny, dostosowując religie, zarówno w treści, jak i w formie, do swoich partykularnych potrzeb i interesów. Dotyczy to także chrześcijaństwa. Od wczesnych wieków nie brak w jego historii epizodów, w których politycy z zapałem usiłowali ingerować w dogmaty i posługiwali się jego symbolami do walki z innymi ludźmi.
Warto mieć świadomość, że każde instrumentalne traktowanie Kościoła, głoszonych przez niego treści i używanych przez niego znaków, jest nadużyciem i manipulacją (a może być profanacją lub bluźnierstwem). Nie ma znaczenia, jakie ideologiczne uzasadnienie za nim stoi i jak bardzo dopuszczający się takich działań deklarują przywiązanie do Kościoła i głoszonej przez niego wiary. To oczywiste, że ktoś poważnie traktujący swoją wiarę w Jezusa Chrystusa nie będzie traktował Kościoła jako narzędzia do osiągania jakichkolwiek (choćby w jego mniemaniu najsłuszniejszych) celów politycznych. Jednak nawet tak oczywiste rzeczy trzeba od czasu do czasu dobitnie i bez niuansowania przypominać. Żeby nie było pod tym względem zbudowanych na domniemaniach „szarych stref”, które łatwo poszerzać.
Skomentuj artykuł