Jest tylko jeden przewodnik i pasterz. Jest nim Jezus, nie ksiądz
Klerykalizm trzyma się mocno. I wierni świeccy i duchowni są gotowi walczyć o jego pozostałości jako o coś absolutnie fundamentalnego. Kłopot w tym, że to właśnie głęboko zakorzeniony system klerykalny odpowiada za przynajmniej część z przestępstw i nadużyć seksualnych, a do tego uniemożliwia normalne ustawienie relacji między duchownymi a świeckimi.
Jeśli papież Franciszek uznaje coś za zagrożenie dla przyszłości Kościoła, to jest to z pewnością klerykalizm. "Klerykalizm należy przepędzić; ksiądz czy biskup, którzy dopuszczają się takiego zachowania, wyrządzają wielką krzywdę Kościołowi. To choroba, która zaraża" - mówił papież do uczestników międzynarodowej konferencji pod hasłem: "Pasterze i wierni świeccy wezwani, by podążać razem". A kilka lat wcześniej - w grudniu 2016 roku - tak wyjaśniał, na czym polega "duch klerykalizmu". "Duchowni czują się lepsi, duchowni oddalają się od ludzi, duchowni zawsze mówią: «to robi się tak, tak i tak, a wy idźcie sobie!»" - podkreślał papież.
I choć tego rodzaju słowa papieskie rozbrzmiewają nieustannie, to w polskim Kościele stary, sprawdzony i pięknie uzasadniony Tradycją i objawieniami klerykalizm ma się świetnie. "Nie ma takich słów, które w pełni oddałyby powołanie do kapłaństwa. Owa złożona w sercu ludzkim iskra Boża wymyka się wszelkim definicjom (...) Kapłan to monstrancja, ma pokazywać Jezusa. Sam musi zniknąć, aby Go ukazać" - czytałem ostatnio choćby na portalu Deon. Regularnie też zapoznawać się mogę z wyznaniami na temat wielkości kapłaństwa, które zawarte są we wspomnieniach o ojcu Pio czy w "Dzienniczku" św. Faustyny. Co wynika z tych powtarzanych opinii? Otóż z jednej strony mamy świeckich, których powołanie (choć przecież uświęcone przez sakrament chrztu, a potem - w wielu przypadkach - także małżeństwa) jest zwykłe i przyziemne, a z drugiej kapłanów, których powołanie wymyka się ludzkim słowom. Takie myślenie oznacza zaś nie tylko dyskredytację chrztu, ale też przede wszystkim sakralizuje kapłaństwo, wynosi je poza ludzkie kategorie. Jeśli od wczesnego etapu formacji faszeruje się kleryków tego rodzaju opiniami i przekazami, to nie są oni później zdolni do normalnego funkcjonowania czy współpracy ze świeckimi, którzy tej iskry wymykającej się wszelkim ludzkim definicjom są pozbawieni.
Ale podobne niebezpieczeństwo kryje się nawet w zwyczajowym określeniu tego, co robić mają księża. Tak jest choćby z wciąż powracającym terminem duszpasterze i duszpasterstwo. I nawet nie chodzi o to, że zawiera ono w sobie dziwaczne oddzielenie ciała i duszy (a tak się składa, że myśl chrześcijańska wcale nie ogranicza religii do kwestii ducha czy duszy), ale o to, że przypisuje się duchownemu pewną formę władzy, kontroli nad świeckim. Jeśli bowiem ma on być duszpasterzem, to oznacza to, że wierni mają być dla niego stadem. A pomijając już, jak to brzmi we współczesnych uszach, to jest to zwyczajnie ujęcie nieprawdziwe. I księża i świeccy i biskupi jesteśmy jednym Ludem, a nie stadem i jego pasterzami. Kościół nie jest armią, w której jest arystokracja, szlachta i chłopstwo, ani armią, w której są oficerowie i mięso armatnie. Jest wspólnotą, w której każdy się liczy tak samo, i w której hierarchia służy wyłącznie do utrzymania pewnego podstawowego porządku, a nie do nadawania jednym władzy nad drugimi.
Słowo pasterz zawiera też w sobie sugestie, że jest to ktoś, kto ma nadawać kierunek naszemu życiu, kto ma nim kierować, kto ma - także posługując się laską - wymuszać posłuszeństwo. Tyle, że współczesna eklezjologia, a także teologia duchowości coraz częściej zwraca uwagę na to, że rolą księdza jest nie tyle przewodzenie, ile towarzyszenie. To dlatego coraz częściej nie używa się już terminu kierownictwo duchowe, ale towarzyszenie. Ksiądz, podobnie jak kierownik duchowy, powinien stać się bardziej "towarzyszem drogi", niż przewodnikiem czy szefem na niej. Jeden jest bowiem tylko przewodnik, jeden pasterz i jeden ojciec. I nie jest to ksiądz, a Jezus.
Niestety najmniejsza sugestia na ten temat wywołuje ogromny sprzeciw. Część traktuje je jako atak na święcenia kapłańskie, dla innych to protestantyzacja, a dla jeszcze innych odbieranie szacunku dla "odwiecznej tradycji Kościoła". Kłopot polega tylko na tym, że owa odwieczna, klerykalna tradycja Kościoła wywodzi się w znacznym stopniu z soboru trydenckiego i jego interpretacji, a nie z głębokich źródeł teologicznych. Nie ma także powodów, by uważać, że święcenia kapłańskie dają - same z siebie - jakiś autorytet (bo na ten zwyczajnie trzeba sobie zasłużyć i go wypracować, a nie otrzymuje się go już w pakiecie ze święceniami), albo jakieś magiczne zdolności (na przykład rozeznawania czy rozpoznawania). Owszem, jako katolik wierzę, że ksiądz przez fakt święceń otrzymuje władzę sprawowania Eucharystii czy odpuszczenia grzechów, ale nie widzę powodów, by wiązać to dodatkowo z jakimiś szczególnymi dodatkowymi umiejętnościami. Te człowiek je ma, albo ich nie ma, wypracowuje je albo i nie. Inne myślenie to pozostałość nie tylko magicznego postrzegania sakramentów, ale i feudalnego postrzegania ról społecznych.
Magiczne postrzeganie sakramentu kapłaństwa i przekonanie o tym, że z samego faktu święceń wynikać ma jakiś specjalny autorytet, który nie jest związany ani z jakąś szczególna wiedzą (bo naprawdę wcale nie jest trudno znaleźć świeckich lepiej wykształconych teologicznie niż niektórzy z księży), ani z wielkim doświadczeniem (bo czego może nauczyć dwudziestopięciolatek choćby siedemdziesięcioletnią siostrę zakonną czy matkę i babcię) prowadzi zaś do tego, że część wiernych odpada od Kościoła, gdy ksiądz próbuje im układać życie, gdy narzuca swoje opinie, i gdy wymaga dla siebie jakiegoś szczególnego szacunku, który ma być związany z "iskrą" jaką w sobie nosi. Ale ten model myślenia uniemożliwia też ukształtowanie realnie braterskich (i siostrzanych także) relacji w Kościele, uniemożliwia zbudowanie autentycznej wspólnoty, a nawet wzajemne słuchanie siebie.
Jest jednak jeszcze kwestia ostatnia, a mianowicie taka, że to właśnie głęboko zakorzeniony klerykalizm był jednym z powodów, dla których tak długo tolerowano przestępstwa seksualne wobec małoletnich. I to jest także powód, dla którego trzeba z nim zerwać.
Skomentuj artykuł