Jeżeli nie w rodzinie, nie w parafii, to jak przekazać wiarę?

Jeżeli nie w rodzinie, nie w parafii, to jak przekazać wiarę?
Fot. Konstantin Yolshin/depositphotos.com

W KAI ukazał się w tych dniach interesujący wywiad z bp. Grzegorzem Suchodolskim, w którym mówiąc o rozwoju religijnym młodych ludzi, hierarcha stwierdza : „nadszedł czas na zmianę jakościową i ilościową, na zejście z dużych liczb na rzecz małych grup, wspólnot”. Z wizją biskupa od początku do końca się zgadzam.

Przygotowanie do bierzmowania w dużej części polskich parafii wygląda mniej więcej tak: wszyscy, uczęszczający na katechezę, uczniowie klasy ósmej podstawówki na początku roku szkolnego dostają specjalne indeksy z rubrykami. W ciągu dwóch lat przygotowania muszą obowiązkowo stawić się w każdą niedzielę w kościele, ileś razy pojawić się na drodze krzyżowej w okresie Wielkiego Postu, roratach w czasie Adwentu. Obowiązkowe jest uczestnictwo w Triduum Paschalnym, odbycie kilku spowiedzi. Po każdym nabożeństwie obowiązkowo trzeba zdobyć poświadczający obecność podpis. Niby jest dobrowolność, ale nieobecności oznaczają, że z bierzmowania nici. Do tego bardzo często dochodzi presja rodziny. Bo przecież bez bierzmowania nie będziesz chrzestnym, nie dadzą ci potem ślubu... W dniu bierzmowania, gdy do parafii przyjeżdża biskup, proboszcz jest uśmiechnięty od ucha do ucha, bo kolejny raz udowodnił, że jego parafia żyje, rozwija się, itd. Nie zwraca przy tym uwagi, że połowy wybierzmowanych w kolejną niedzielę już w kościele nie będzie, niektórzy nie wrócą wcale, inni pojawią się za parę lat na swoim ślubie. Nie dziwi zatem, że swego czasu ukuto stwierdzenie, że bierzmowanie jest uroczystym pożegnaniem z Kościołem w obecności biskupa…

W KAI ukazał się w tych dniach interesujący wywiad z bp. Grzegorzem Suchodolskim, biskupem pomocniczym siedleckim, przewodniczącym Rady KEP ds. Duszpasterstwa Młodzieży. W obszernej rozmowie hierarcha zwraca uwagę na opisany powyżej problem i powiada: „nadszedł czas na zmianę jakościową i ilościową, na zejście z dużych liczb na rzecz małych grup, wspólnot”. I ciągnie: „ostatnio kilkakrotnie »burzyłem« się na tzw. indeksy do bierzmowania, bo to znaczy, że my chcemy sprawdzać praktykę, mieć władzę nad młodym pokoleniem, tymczasem nie dbamy wystarczająco o to, by w tym czasie następował w nim proces wzrostu wiary. Wiara zaś to kontakt ze słowem Bożym, to mała grupa formacyjna. Przede wszystkim musimy więc przeorganizować pracę z młodymi na etapach przygotowania do życia sakramentalnego. (…) Jeśli jest jakaś duża, miejska parafia, która co roku ma do przygotowania 100-200 młodych ludzi, to dla mnie nie jest właściwym sposobem przygotowywanie całej tej rzeszy jako jednej grupy i traktowanie ich jako masy. Powinno się raczej ogłosić we wrześniu: zaczynamy przygotowanie do bierzmowania i zapraszamy 20 osób, które chcą w takim przygotowaniu uczestniczyć. Mamy dla tych osób duszpasterza, dwóch czy trzech animatorów i zaczynamy iść przez 2 czy 3 lata stylem dawnej formacji oazowej: mała grupa, spotkanie co tydzień itd. Widzimy wtedy, czy i jak wzrastają w wierze. Tych, którzy nie chcą – zostawmy na boku. Sakramenty naprawdę są dla wierzących, a nie dla tych, którzy chcą je traktować jako nabyty wzorzec tradycji czy jakiś atrybut kulturowy”.

DEON.PL POLECA

Przytoczyłem tak duży fragment tej rozmowy, bo z wizją biskupa od początku do końca się zgadzam. Nie tylko zresztą ja… Słyszałem ją już i od papieża Franciszka, który mówi o ewangelizacji „od osoby do osoby”, i od wielu polskich biskupów. Biskup Piotr Jarecki, z którym przeprowadziłem swego czasu książkowy wywiad („Obudzić proroków. Rozmowy o Kościele, polityce i życiu w prawdzie”, WAM 2020) mówił tak: „Czasem nasza dyskusja sprowadza się do tego, co zrobić, by młodego człowieka dłużej zatrzymać w Kościele. Dyskutujemy o wieku, w którym można przyjąć sakrament, a nie zastanawiamy się jak do człowieka dotrzeć. Jestem przekonany, że musimy zmienić cały model katechezy. Bo nie idzie o to, by wrzucać do głowy młodego człowieka tylko jakieś teorie, ale raczej o to, by nastolatek otworzył się na Boga, aby się przekonał, że nie jest samowystarczalny. Żeby się nie bał mówić o tym, jak przeżywa swoją wiarę, jaka jest jego relacja z Jezusem, z Kościołem (…).

Nie są to zatem głosy odosobnione – co zresztą zauważa także w wywiadzie bp Suchodolski. Co zatem nie działa? Dlaczego parafie nie są domami, do których chętnie się przychodzi, dlaczego nie ma w nich atmosfery otwarcia, ciepła? Próbując odpowiedzieć na to pytanie stworzylibyśmy pewnie bardzo długi katalog. Znalazłyby się w nim pewnie twierdzenia, „bo księdzu się nie chce”, „bo się boi, że gdy otworzy swój dom, to powiedzą, że na pewno ma inne intencje”, „bo tak było zawsze, więc nie ma sensu niczego zmieniać”… Niestety, będą to twierdzenia prawdziwe – słyszałem je wiele razy od samych księży, dla których bycie księdzem stało się zwyczajnym zawodem jak każdy inny. Odprawić mszę, pospowiadać, przejść się po kolędzie i potem zamknąć w domu… Jak w taki sposób zbudować wspólnotę? Ano się nie da. Odmiany wymaga zatem cały model duszpasterstwa. Na razie bowiem z tego co mówią na górze, niewiele przenosi się na dół, a na wielu plebaniach – także i w kuriach biskupich – daje się np. słyszeć hasło, że obecnego papieża „trzeba przeczekać”.

Podobne jest zresztą podejście do trwającego w Kościele synodu o synodalności. Trzeba przeczekać. Nie psuć sobie świętego spokoju jałowymi dyskusjami ze świeckimi, bo jeszcze za dużo powiedzą…
Ta jałowość i pewnego rodzaju wypalenie nie jest wyłącznie negatywną cechą u duszpasterzy. Wiarę przekazuje się w rodzinie. Zastanawiając się nad przyczynami szybko postępującej sekularyzacji młodego pokolenia badacze pomijają istotny wątek (na szczęście bp Suchodolski go widzi). Wskazała na niego kilka lat temu w książce „Jak Zachód utracił Boga” amerykańska dziennikarka i pisarka Mary Eberstadt określając go mianem: „czynnika rodzinnego”. Zestawiając dane demograficzne dotyczące spadku liczby urodzeń, spadku liczby zawieranych małżeństw, obniżających się wskaźników dzietności u kobiet z wzrastającą liczbą związków kohabitacyjnych, rozwodów, coraz większej liczby dzieci ze związków pozamałżeńskich doszła ona do wniosku, że chrześcijaństwo w krajach zachodnich osłabił kryzys rodzin, który prowadzi do zaniku, a wreszcie upadku religijności. Najbardziej jaskrawe przykłady: Francja, Wielka Brytania, Irlandia. W każdym z tych krajów kryzys przebiegał wprawdzie nieco inaczej, ale jego podstawy leżały właśnie w rodzinach, które w wyniku przemian kulturowych i społecznych, uległy przemodelowaniu. W tych rodzinach, w których odwróciły się role kobiet i mężczyzn, religijność ulegała znacznemu osłabieniu aniżeli w tych, które kultywowały wartości konserwatywne.

Tezy Eberstadt nie można lekceważyć zwłaszcza, że ma ona odzwierciedlenie także w warunkach polskich. Jeśli rzucimy okiem na mapę religijności w Polsce zauważymy, że w archidiecezji łódzkiej odsetek osób chodzących regularnie w niedzielę do kościoła wynosi poniżej 30 proc. To jeden z najgorszych wyników w Polsce. Tymczasem sąsiadujące z Łodzią diecezje wskaźniki mają nieco lepsze. Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego to właśnie Łódź stała się jakąś czarną dziurą? Otóż właśnie w tym mieście nastąpiło przemodelowanie rodziny. Już w XIX wieku w wyniku rewolucji przemysłowej kobiety pracujące w tamtejszych zakładach włókienniczych zaczęły przejmować rolę mężczyzn dotychczas utrzymujących rodziny. Podobnie było w czasach powojennych. Brak czasu dla dzieci spowodował osłabienie więzi z Kościołem. W tradycyjnych, konserwatywnych, modelach to kobieta jest bowiem tą, która przekazuje tradycję wiary. Tego typu procesu nie obserwuje się np. w archidiecezji katowickiej, gdzie w kopalniach pracują przede wszystkim mężczyźni, a prawie wcale nie występuje on w południowo-wschodniej i wschodniej części kraju. Nie bez znaczenia jest też fakt, że właśnie na południu i wschodzie obserwuje się największą liczbę rodzin wielopokoleniowych, gdzie za przekaz wiary odpowiadają także dziadkowie i pradziadkowie, o których upomina się papież Franciszek.

A zatem co? Prostej recepty jak zwykle nie ma, ale trzeba zacząć się wzajemnie słuchać! Jak mantrę będę powtarzał: szansą jest synod. Trzeba ją wykorzystać.

Jest dziennikarzem, kierownikiem działu krajowego "Rzeczpospolitej". Absolwent kursu „Komunikacja instytucjonalna Kościoła: zarządzanie, relacje i strategia cyfrowa” na papieskim Uniwersytecie Santa Croce w Rzymie. W wydawnictwie WAM wydał: "Nie mam nic do stracenia - biografia abp. Józefa Michalika" oraz "Wanda Półtawska - biografia z charakterem"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
bp Piotr Jarecki, Tomasz Krzyżak

Czy Polska jest ziemią bez proroków?

Odważna, szczera i poruszająca rozmowa dziennikarza „Rzeczpospolitej” Tomasza Krzyżaka z biskupem Piotrem Jareckim. Nie tylko o polityce i relacjach państwo–Kościół, ale też o niespełnionych ambicjach, samotności i problemach księży.

...

Skomentuj artykuł

Jeżeli nie w rodzinie, nie w parafii, to jak przekazać wiarę?
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.