Jezuici – ciepłe kluchy
W rozmowie abp. Jana Pawła Lengi ze Stanisławem Krajskim, której filmowy zapis znalazłem w Internecie, abp. Jan Paweł Lenga twierdzi, że całkiem bez powodu został pokrzywdzony przez papieża Franciszka. Zwolnienie go z posługi w diecezji karagandyjskiej odbiera jako karę za niepopełnione przewinienia.
Załóżmy, że rzeczywiście tak się stało, w końcu nie byłoby to niczym nowym. Że rzeczywiście papież, najdelikatniej mówiąc, popełnił błąd, a może nawet nadużył władzy. Załóżmy również, że oto Franciszek, czy inny papież, zaczyna podważać doktrynę i system etyczny Kościoła. To się może zdarzyć, bo już się w dziejach Kościoła zdarzało. I rzeczywiście ci, którzy szli za wzorem Pawła Apostoła, upominającego Piotra Apostoła, za tę odwagę płacili wysoką cenę, z życiem włącznie. Paweł Apostoł pisał w Liście do Galatów: „Kiedy jednak Kefas przybył do Antiochii, sprzeciwiłem się mu otwarcie, bo postąpił niewłaściwie. Zanim przybyli niektórzy z otoczenia Jakuba, brał udział we wspólnych posiłkach z poganami. A gdy tamci przybyli, usunął się i odłączył, obawiając się obrzezanych. Razem z nim także inni Żydzi zaczęli się zachowywać nieszczerze i nawet Barnaba został wciągnięty w ich udawanie. Kiedy więc zobaczyłem, że nie postępują zgodnie z prawdą Ewangelii, powiedziałem Kefasowi wobec wszystkich: «Jeśli ty, będąc Żydem, żyjesz według obyczajów pogan, a nie Żydów, jak możesz zobowiązywać pogan do postępowania według obyczajów żydowskich?»” (Ga 2,12–14). Nie miejsce tutaj, żeby prowadzić egzegezę tego tekstu, wystarczy powiedzieć, że w całym tym apostolskim sporze chodziło o to, czy do zbawienia konieczne jest zachowanie prawa Starego Przymierza, tak jak je rozumiała tradycja, czy też trzeba pójść za „nowością”, jak mówi Franciszek, Chrystusowego nauczania, Ewangelii. Ten trudny i bolesny spór trwa do dzisiaj.
Dowiedzieliśmy się jednak, że dzisiejsi jezuici zaprzepaścili swój pierwotny, ignacjański charyzmat. Zamiast być, jak chciał Ignacy, ciężką jazdą, miażdżącą heretyków, stali się takimi właśnie rozgotowanymi kluchami, ani zimnymi, ani gorącymi.
Żeby potwierdzenia na takie postawienie sprawy daleko nie szukać, wystarczy sięgnąć do Internetu i wpisać: „błogosławiony heretyk”, a zaraz nam „wyskoczy” Antonio Francesco Davide Ambrogio Rosmini Serbati: „ur. w Rovereto, 24 marca 1797, zm. 1 lipca 1855 w Stresa”. Dowiemy się też, że ten prezbiter, teolog i filozof napisał m.in. „Delle cinque piaghe della Santa Chiesa”, czyli „O pięciu ranach Kościoła Świętego”. Cóż to były za rany?
Tak pisze o nich Wojciech Surówka OP na info.dominikanie.pl: „W każdym z pięciu rozdziałów książki autor omawia konkretne historyczne problemy, z jakimi musiał sobie poradzić Kościół katolicki w pierwszej połowie XIX wieku. Pierwszą raną jest brak jedności wewnętrznej Kościoła i klerykalizm. Drugą niedostateczne wykształcenie duchowieństwa. Trzecią brak braterskich relacji i komunii między biskupami. Czwartą biurokracja biskupów. I wreszcie piątą bogactwo Kościoła. Co proponuje Rosmini? Przede wszystkim należy rozpocząć od Liturgii, tak by wszyscy mogli w niej uczestniczyć, a nie tylko księża. Dlatego proponuje przekład ksiąg liturgicznych na języki narodowe. Następnym krokiem jest reforma seminarium duchownego ze szczególnym uwzględnieniem nowego programu nauczania. Dalsze kroki dotyczą przede wszystkim biskupów, którzy powinni zrezygnować z przywilejów i wrócić do czysto pastoralnej posługi oraz zrezygnować z bogactwa. Niektóre z ran opisanych przez Rosminiego krwawią do dziś”.
Trzeba było czekać półtora wieku, żeby ks. Rosminiemu przyznano rację, zdejmując z niego ekskomunikę. Ks. Robert Skrzypczak w „Gościu Niedzielnym” napisał: „14 grudnia 1887 r. Święte Oficjum przyjmuje dekret «Post obitum», potępiający 40 tez wyciągniętych z pism Antonia Rosminiego. Dekret zostaje zaaprobowany przez papieża i opublikowany 7 marca 1888 r. oraz umieszczony wśród ostatecznych i nieodwołalnych orzeczeń Kongregacji Doktryny Wiary”. Najpierw Jan Paweł II pozwolił na rozpoczęcie procesu beatyfikacyjnego, a później dokonał jej Benedykt XVI w r. 2007.
Świętych i błogosławionych, którzy przeszli przez podobne piekło, zgotowane im przez Kościół, było wielu i nie sposób ich tutaj przywołać. W tym miejscu trzeba przypomnieć o kasacie jezuitów w r. 1773 i wznowieniu w 1814. Kiedy ważyły się losy zakonu, generalny przełożony, Lorenzo Ricci (niektórzy twierdzą, że papież Klemens XIII), miał powiedzieć: „sint ut sunt, aut non sint” – „muszą być, jakiemi są, lub niech nie istnieją”. To jednak, co w tej sprawie najważniejsze, to sposób, w jaki oni, rzeczywiście pokrzywdzeni, reagowali na wyrządzoną im krzywdę i jak na wyrządzoną krzywdę, rzeczywistą lub nie, reaguje arcybiskup.
Abp Jan P. Lenga, pytany przez Stanisława Krajskiego o to, czy rzeczywiście w modlitwie eucharystycznej nie wymienia imienia obecnego papieża, nie mówi ani tak, ani nie, i odsyła do jednej ze swoich książek. Mówi też, znowu nie wprost, że dla niego, mimo wszystko, to Benedykt XVI jest wciąż papieżem. Jeśli tak, to widocznie dla abp. Lengi biskup Rzymu Jorge Mario Bergoglio nie jest papieżem. No i w tym miejscu, przypominając, że posługa papieska związana jest z posługą biskupa Rzymu, dochodzimy do sedna sprawy. Do odpowiedzi na pytanie, czym różni się podejście, reakcja ks. Antonia Rosminiego i jezuitów w przededniu kasaty od podejścia, reakcji ks. abp. Jana P. Lengi na to, co ich wszystkich spotkało z ręki kościelnych przełożonych.
Ks. Rosmini na wyrządzoną mu krzywdę zareagował tak: „W podporządkowaniu się – co uczyniłem z pełnym przekonaniem – dekretowi sporządzonemu przez odpowiednie władze, choć wydawał mi się zaskakujący i nieoczekiwany, uczyniłem jedynie to, co każdy syn Kościoła, spośród których jestem ostatni, winien w prostocie podjąć. Z łaski Boga zdarzenie to nie ujęło mi ani na jotę pokoju. Bóg jest mi świadkiem, że napisałem to, mając na myśli dobro świętego Kościoła oraz bliźniego. Poddaję wszystko pod najwyższy osąd Kościoła, który w tych sprawach jest prawdziwym arbitrem. Jeśli zdecydował on, iż lepiej będzie zabrać sprzed oczu wiernych owe moje sugestie i rady, niechże i tak będzie”. Podobnie, jak widzieliśmy, zareagował generał Ricci.
Pro domo sua
We wspomnianej rozmowie zahaczono również o „Więź” i artykuł Zbigniewa Nosowskiego (którego naprzemiennie nazywano Noskowskim), jak też o Deon.pl, no i jezuitów. Słuchając obydwu dyskutantów, pomyślałem: „A niech tam, mówią źle czy dobrze, byle po nazwisku”. Miło bowiem wiedzieć, z kim się ma do czynienia, i dobrze robi człowiekowi, kiedy usłyszy dobre słowo, a tym bardziej napomnienie czy przyganę. Zawsze jest to jakaś prawda, a to już dużo.
Dowiedziałem się od rozmówców wspomnianego programu, że dzisiejsi jezuici, a co za tym idzie i Deon, oczywiście „Więź” i jeszcze inne media z nazwy niewymienione, choć nie jezuickie, też, a może jeszcze bardziej, są to środowiska skupiające katolików takich ani zimnych, ani gorących, tylko ciepłych, rozlazłych jak „kluchy”. Zastanawiano się też przez chwilę, czy Deon jest medium katolickim, czy już tylko jezuickim, ale wyciągnięcie wniosku zbyto ironicznym uśmiechem i przysłowiowym machnięciem ręki. Dowiedzieliśmy się jednak, że dzisiejsi jezuici zaprzepaścili swój pierwotny, ignacjański charyzmat. Zamiast być, jak chciał Ignacy, ciężką jazdą, miażdżącą heretyków, stali się takimi właśnie rozgotowanymi kluchami, ani zimnymi, ani gorącymi. Ciężki to zarzut, bo mamy tu nawiązanie do Apokalipsy: „Aniołowi Kościoła w Laodycei napisz: To mówi Amen, wierny i prawdziwy świadek, początek Bożego stworzenia. Znam twoje czyny: nie jesteś ani zimny, ani gorący. Obyś był zimny albo gorący! Skoro jednak jesteś letni, a nie zimny ani gorący, wypluję cię z moich ust” (Ap 3,14–15).
Oczywiście, pewnie żaden z grzechów głównych nie jest nam obcy, niemniej to nie one kształtują nasz sposób postępowania. Już zaledwie 60 lat po założeniu zakonu i przybyciu jezuitów do Polski o. Piotr Skarga w broszurze pt. „Na artykuł o jezuitach Zjazdu sędomierskiego” pisze: „Zakon ten Choru i śpiewania nie ma, i Processyami się nie zabawia, na inne pilnieysze posługi Boskie i ludzkie ręce obracaiąc. Habitu też inszym Zakonom zwykłego nie noszą, rozumiejąc iż tego wieku w ktorym się heretycy takim ubiorem obrażają, rychley się do serc ich wkradać mogą: gdyby pospolitym tylo innych klerykow odzieniem się pokrywali; i przeto Concilium Trydentskie Zakon ten zowie Religio Clericorum Societatis JESU”. Jak w takim obrazie jezuitów dopatrzeć się zaciężnej, ciężkozbrojnej armii, trudno dociec. Jeśli już, to raczej można by postawić o. Skardze i jemu współczesnym zakonnym towarzyszom zarzut, że jezuici są, mówiąc po dzisiejszemu, zanadto liberalni i lekceważący odwieczną tradycję, skoro aż tak bardzo chcą się inkulturować.
Abp Jan P. Lenga, pytany przez Stanisława Krajskiego o to, czy rzeczywiście w modlitwie eucharystycznej nie wymienia imienia obecnego papieża, nie mówi ani tak, ani nie, i odsyła do jednej ze swoich książek. Mówi też, znowu nie wprost, że dla niego, mimo wszystko, to Benedykt XVI jest wciąż papieżem.
Tenże Piotr Skarga na innym miejscu, w dziełku zatytułowanym „Na artykuł o Jezuitach Zjazdu sędomierskiego odpowiedź” mówi: „Nie jesteśmy takiemi głupcy, abyśmy bez potrzeby obrażać i odrażać od siebie serca ludzkie mieli; i w tych, którymby się co jednało, wdzięczność się nie zawżdy najdzie. A na cóż tak szaleć? Nie daj, Boże”.
Może więc warto, mimo wszystko, posłuchać biskupa Rzymu, papieża Franciszka, i nie tylko jego, nawet, a zwłaszcza wtedy, gdy wydaje się, że on sam i jemu podobni są heretykami: „Nie zamykajmy się w swoich przekonaniach, ponieważ wpadniemy w pułapkę ideologii. Nie należy przechodzić od wiary do ideologii”. Następnie, przywołując Jonasza, Franciszek mówi: „Jonasz jest uparty w swoich przekonaniach dotyczących wiary, a Pan jest uparty w swoim miłosierdziu: nigdy nas nie zostawia, aż do końca puka do drzwi naszego serca, stoi przy nim. Jonasz był uparty, ponieważ przyjmował wiarę pod pewnymi warunkami. Jest typem takiego chrześcijanina «pod warunkiem, że»”. Dlatego mamy „Dwa modele Kościoła dzisiaj: Kościół tych ideologii, w które sam się uwikłał, i Kościół, który patrzy na Pana zbliżającego się do takiej rzeczywistości, jaką jest, który się nie brzydzi. Pan nie brzydzi się rzeczami, nasze grzechy nie budzą w Nim obrzydzenia do nas. On przybliża się tak, jak przybliżał się, aby dotknąć trędowatych i chorych. Ponieważ On przyszedł, aby leczyć, On przyszedł, aby zbawiać; nie, aby potępiać”.
Skomentuj artykuł