Jezus przyniósł Ewangelię, Kościół prawo kanoniczne
"Chrystus przyniósł Ewangelię, a Kościół katolicki prawo kanoniczne" - powyższe słowa, wypowiedziane kilka lat temu przez jednego z wykładowców teologii na Ukraińskim Uniwersytecie Katolickim we Lwowie najlepiej chyba zdają się oddawać myśl pana Dawida Gospodarka w tekście zatytułowanym "Ambona nie dla heretyka".
Wiele w jego tekście mamy odniesień do prawa kościelnego. Aż się prosi, aby w tym miejscu zadać pytanie, które lubił stawiać śp. o. Jan Sieg SJ po odczytach filozoficznych: a ile razy padło w tym tekście słowo "Bóg", "Jezus Chrystus"? W tekście Dawida Gospodarka ani razu te słowa nie padają jako nadrzędne. Dwa razy jako podrzędne. Raz w nazwie własnej: "Kongregacja ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów". Drugi raz na końcu jego tekstu: "Kościół Chrystusa". Jednak i kult, i Kościół, a także prawo ma swoje źródło w Bogu. Ale to z prawa Bożego wypływa dopiero prawo kościelne. Zresztą prawo, tak kościelne, jak świeckie, ma służyć człowiekowi: "najwyższym prawem jest zbawienie dusz" (salus animarum suprema lex) (por. kanon 1752 Kodeksu Prawa Kanonicznego).
Zacznijmy więc od Pana Jezusa. Już hasło tegorocznego Tygodnia Modlitw o Jedność Chrześcijan prowadzi nas do Niego: "Czyż Chrystus jest podzielony?" (1 Kor 1,13). A w nauczaniu papieża Franciszka czytamy: "Zaangażowanie ekumeniczne stanowi odpowiedź na modlitwę Pana Jezusa, który prosi, aby wszyscy stanowili jedno (J 17, 21). Wiarygodność orędzia chrześcijańskiego byłaby o wiele większa, gdyby chrześcijanie przezwyciężyli swoje podziały i Kościół urzeczywistniał właściwą sobie pełną powszechność w tych dzieciach, które przez chrzest należą wprawdzie do niego, ale odłączyły się od pełnej z nim wspólnoty (communio)" ("Evangelii gaudium" 244).
Chrystus więc ma nas, chrześcijan, jednoczyć. Wydaje się, że w dzisiejszych czasach, zwłaszcza w naszym kraju i w Europie, najpierw należy szukać dróg porozumienia ze chrześcijanami innych wyznań, aby stworzyć wspólny front walki z wojującym relatywizmem. Warto dodać, że w niektórych wyznaniach chrześcijańskich (zwłaszcza protestanckich) etyka jest bardziej rygorystyczna od katolickiej. Nie tylko bowiem katolicy bronią życia od momentu poczęcia, małżeństwa, rodziny. Owszem, ktoś powie, że tych wartości bronią także niektórzy przynajmniej niechrześcijanie. To prawda. Ale my jako chrześcijanie przez nakaz Chrystusa aby wszyscy stanowili jedno jesteśmy szczególnie zobowiązani do miłości braterskiej między sobą.
Żeby nie wyszło, że gorszy przebrzydły heretyk i schizmatyk od postępowego wojującego ateisty promującego swoje definicje człowieka, płci, małżeństwa. A przecież ten ostatni aż zaciera ręce, gdy chrześcijanie zamiast głosić Ewangelię, uprawiają między sobą wojenki na to, kto ma prawdziwe święcenia, a kto nie; kto może głosić kazania, a kto nie może. Przypominamy wtedy żołnierzy pod krzyżem, którzy podzielili szaty Jezusa i rzucili los o tunikę (por. J 19,23-24). Przy czym każdy jest przekonany, że to on tę tunikę wylosował…
A teraz, wróćmy do przepisów kościelnych. Owszem, i ja teraz będę zajmować się przecedzaniem komara. Bo przepisy, o których pisze pan Gospodarek, można przecież obejść. Nie trzeba nawet powoływać się na ustne pozwolenia ze Stolicy Apostolskiej. Pewną furtkę podpowiada choćby Dyrektorium ekumeniczne (158): "Jeżeli małżeństwo tego się domaga, Ordynariusz miejsca może pozwolić, by kapłan katolicki zaprosił szafarza z Kościoła lub Wspólnoty eklezjalnej strony niekatolickiej do udziału w celebrowaniu małżeństwa, do odczytania Pisma św., do wypowiedzenia słów krótkiej zachęty (wyróżnienie - moje) i do pobłogosławienia związku".
Skoro niekatolicki duchowny nie może głosić homilii czy kazania, to czy w tak wyjątkowym czasie, jak Tydzień Modlitw o Jedność Chrześcijan, nie może wypowiedzieć słów krótkiej zachęty? Skoro niemała ilość kapłanów podczas Mszy (nawet w dzień powszedni!) wygłasza de facto aż trzy kazania (na początku, po Ewangelii i przed błogosławieństwem), a według przepisów liturgicznych (de iure) tylko to po Ewangelii jest kazaniem lub homilią, to o co tu kruszyć kopie? Czy przeciętny słuchacz ma świadomość, że niekatolicki duchowny nie głosi kazania, ale wypowiada słowa krótkiej zachęty?
Dalej Dawid Gospodarek stwierdza: "Mylące jest równe traktowanie kapłanów prawosławnych, posiadających ważne święcenia oraz przedstawicieli wspólnot protestanckich". Skoro Autor tych słów umieszcza je w kontekście głoszenia homilii lub kazania, to w takim wypadku kwestia ważności święceń jest drugorzędna. Przecież w Kościele katolickim homilię może głosić diakon, który właściwie w odniesieniu do sprawowania sakramentów w świetle katolickiej teologii dogmatycznej może tyle samo, co osoba świecka. Święcenia diakonatu sprawiają zaś to, że ma on pierwszeństwo do sprawowania tych obrzędów przed osobą świecką. I tak, spośród sakramentów diakon może udzielić tylko chrztu. Może też udzielić Komunii świętej, ale nie może sprawować Eucharystii. Może też asystować jako świadek urzędowy przy małżeństwie. Ale to mogą robić także osoby świeckie. Dodam dla nieobeznanych z meandrami prawa kanonicznego, iż przy małżeństwie osoby świeckie mogą asystować jako urzędowi świadkowie w tych krajach, gdzie jest niedostateczna ilość kapłanów lub diakonów (por. Kodeks Prawa Kanonicznego, kanon 1112 § 1).
A zatem, rezerwowanie homilii duchownym katolickim w ramach Eucharystii wynika z prawa kościelnego, a nie Bożego. Zresztą w starożytności i w średniowieczu w niektórych Kościołach lokalnych zabraniano głoszenia kazań nie tylko diakonom, ale nawet prezbiterom, pozwalając na to jedynie biskupom. Z drugiej strony w Zakonie Kaznodziejskim, czyli u dominikanów, przez wieki mogli głosić kazania bracia nie posiadający wyższych święceń.
Ponadto jeśli chodzi o zwiastowanie Słowa Bożego, jak nazywają częstokroć protestanci to, co my nazywamy kazaniem lub homilią, to nierzadko ich kaznodzieje biją naszych katolickich na łeb, na szyję, z bardzo prostej przyczyny - bo w ich nabożeństwie niedzielnym czy świątecznym homilia bądź kazanie stanowi najbardziej centralny i najistotniejszy moment. Siłą rzeczy oczekuje się tam odpowiedniego, solidnego przygotowania do tej posługi.
Wreszcie w kontekście tego, co głoszą w swoich homiliach czy kazaniach niekatoliccy duchowni mogą się urzeczywistnić słowa zawarte w Dekrecie o ekumenizmie Soboru Watykańskiego II, iż "niektóre aspekty objawionej tajemnicy bywają czasami stosowniej ujmowane i jaśniej przedstawione u jednych niż u drugich, tak że trzeba stwierdzić, iż owe odmienne sformułowania teologiczne nierzadko raczej się wzajemnie uzupełniają niż przeciwstawiają" (nr 17).
Zgadzam się natomiast z Dawidem Gospodarkiem, żeby raczej organizować spotkania modlitewne z niekatolikami w Tygodniu Modlitw o Jedność Chrześcijan poza Mszą niż podczas niej. Tego możemy uczyć się choćby od chrześcijan prawosławnych, którzy w ramach tych modlitw nie sprawują Eucharystii, tylko np. nabożeństwo dziękczynno-błagalne (tzw. moleben). A czy my, katolicy, poza Mszą św. to już niczego innego nie potrafimy sprawować? Nieraz Msza św. traktowana jest niczym "przystawka" do jakiegoś wydarzenia, np. na początek sympozjum naukowego czy przy okazji poświęcenia sztandaru itp. A na takiej Mszy w pierwszym rzędzie nieraz siedzą wysokiej rangi urzędnicy, rektorzy, dyrektorzy, którzy deklarują się jako ateiści czy agnostycy.
A może jednak lepiej byłoby w ramach Tygodnia Modlitw o Jedność Chrześcijan odprawić samą Liturgię Słowa albo Jutrznię lub Nieszpory (oczywiście bez wystawienia Najświętszego Sakramentu)? Myślę, że niektórzy przynajmniej protestanci to nawet poczuliby się bardziej komfortowo. Bo po co komuś zastawiać obficie Stół eucharystyczny, a potem nie pozwolić mu, aby z niego zakosztował?
Uniknęlibyśmy wtedy niezręcznych sytuacji; na przykład, że jakiś niekatolik podszedł do Komunii św. albo niekatolicki duchowny wyciągnął rękę do konsekracji. A potem to wszystko trzeba wyjaśniać i tłumaczyć. I wtedy nie musielibyśmy się zastanawiać, czy niekatolicki duchowny wygłosił do nas homilię, powiedział kazanie, czy skierował do nas słowa krótkiej zachęty.
Skomentuj artykuł