Katolik na psychoterapii
Jakiś czas temu podczas z pozoru lekkiej i niezobowiązującej rozmowy na Instagramie zadano mi pytanie, które zatrzymało mnie na dłużej. Chodziłam z nim, przyglądając się swojej reakcji i temu co tak naprawdę czuję. Zapytano mnie w formie pewnego stwierdzenia – gdybyś miała wybór ksiądz czy psycholog, wybrałabyś księdza, prawda?
To zdanie we mnie rezonowało. Odpowiedź z jednej strony była oczywista, bo choćby ostatnie wydarzenia w moim życiu sprawiły, że korzystałam zarówno z pomocy psychologicznej, jak i duchowej. Jednak gdy patrzę na swoje życie wstecz, zdecydowanie częściej trafiałam do jezuickiej rozmównicy niż do gabinetu psychologa. Czy to źle?
Będę szczera – i tak i nie.
Wiem ile potrzeba siły i otwartości, żeby poprosić o pomoc. Bez względu na to od kogo i gdzie. Ściągnięcie z siebie zbroi samowystarczalności, wystawienie się na potencjalne zranienie, pokazanie siebie prawdziwym, nazwanie tego co bolesne i trudne – to wszystko nie dzieje się tak po prostu. To ogromna wewnętrzna walka. Brawa dla tych, którzy się jej podejmują.
To też konkretny trud, by znaleźć odpowiednią osobę dla siebie na ten czas – i to zarówno jeśli chodzi o kapłana, jak i psychologa (bądź psychiatrę jeśli jest taka potrzeba). Jak to jest więc z tym proszeniem o pomoc, czy dla katolika jest ksiądz czy psycholog?
Podczas instagramowej rozmowy powiedziałam coś, co przyszło do mnie odruchowo. Z bolącym zębem idę do dentysty, a nie do ginekologa. Dlaczego więc tutaj mam nie działać analogicznie? Ksiądz nie jest specjalistą od terapii, a terapeuta nie powinien ingerować w naszą duchowość.
Psychoterapia i każda inna forma wsparcia psychologicznego jest niejednokrotnie spychana w Kościele z głośnym hukiem i okrzykami: „módl się więcej!”, „kozetka ci zastąpi konfesjonał”, „terapia to zło!” itd. Owszem, nie każda forma psychologicznego oddziaływania może przynosić dobre owoce, ale między innymi dlatego należy wybierać psychologa świadomie. Przecież osoba chorująca na nowotwór też wybierze szpital z referencjami, a nie małą przychodnię, prawda? Dlaczego więc nie przekładać tego na inne dziedziny życia?
Mamy ciało, psychikę, duszę. Tak zostaliśmy stworzeni. Te przestrzenie się ze sobą przenikają i rzeczywiście może to stanowić pewne wyzwanie – gdzie i jak prosić o pomoc? Myślę, że mimo wszystko najważniejsze jest zacząć… Trafiając do jednej odpowiedniej osoby, jest szansa, że trafisz i do kolejnej, która będzie w stanie pomóc ci w innych obszarach życia.
Jedni hołdują psychologii, spychając na margines duchowość. Drudzy wręcz odwrotnie. A gdyby tak w chwilach dużego trudu, kryzysu, wewnętrznej walki stanąć na dwóch nogach? Gdyby tak zaryzykować, wystawiając się z każdej możliwej strony? Gdyby tak pozwolić Bogu działać tam, gdzie rzeczywiście to działanie jest dziś potrzebne? Pytanie czy uprzedzenia, lęki, zranienia nie zamkną w nas tego, co potrzebuje utulenia.
Oby nie. Idzie wiosna, czas zacząć żyć…
Skomentuj artykuł