Kibic, czyli wyznawca
"Czuję się jak zatwardziały ateista wśród gorliwych czcicieli jakichś bożków" - pożalił się znajomy, który ma bardzo zdystansowane podejście do sportu.
Opowiedział, że o mało nie doszło u niego w pracy do rękoczynów, gdy kolegom i koleżankom zwrócił uwagę, iż ogłaszanie niemal żałoby narodowej albo sytuowanie w kategoriach prześladowań i dziejowej niesprawiedliwości walkowera przyznanego zgodnie z przepisami za błąd jakiejś drużyny, to duża przesada. "To, że nie rozumiesz ducha sportowej rywalizacji nie uprawnia cię do kpin z naturalnych uczuć innych ludzi" - pouczyła go z całą powagą współpracowniczka zza biurka vis-à-vis. "To zabrzmiało jak oskarżenie o naruszenie uczuć religijnych" - relacjonował z obawą w oczach.
"Wiara naszych ojców" (dokładnie: "Faith of Our Fathers: Football as a Religion"). Tak swoją książkę o piłce nożnej zatytułował Alan Edge, znany jako "zapalony kibic Liverpoolu". W swoim dziele, pełnym odniesień do religii (nawet w tytułach rozdziałów), stwierdził m. in. "Piłkarze to dla kibiców bogowie, stadiony są jak kościoły, a każdy mecz - jak futbolowa msza".
Uznawany za jednego z najciekawszych żyjących intelektualistów niemiecki filozof Peter Sloterdijk w opublikowanej niedawno w Polsce książce "Musisz życie swe odmienić. O antropotechnice" snuje bardzo interesujące refleksje dotyczące "religijnego" wymiaru współczesnego sportu. "To, co Pierre de Coubertin rozumiał pod nazwą olimpizmu, oznaczało w istocie nową, pełnoprawną religię. Za takim pojmowaniem ruchu olimpijskiego przemawiało jego zdaniem to, że igrzyska w czasach antycznych miały także swój aspekt religijny, na co się powoływał" - przekonuje Sloterdijk i dodaje: "Nowo tworzona "religia atletów" de Coubertina nie nawiązywała jednak bezpośrednio do mitologii greckiej - założyciel olimpizmu był zbyt światły, żeby nie wiedzieć, że helleńscy bogowie są martwi. Jej punktem wyjścia była nowoczesna religia sztuki typu wagnerowskiego, zaprojektowana jako świętowanie pojednania w rozdartym "społeczeństwie" nowoczesnym". Niemiecki filozof sportowców porównuje do bogów i kapłanów. "Oni byli tymi, którzy z oddali ofiarowywać mieli masie sakramenty muskularności. Oto ciało moje, moja walka, moje zwycięstwo. Tak oto w marzeniu olimpijskim de Coubertina spotkały się romantyczna grekofilia i pedagogiczny patos XIX stulecia z estetycznym pogaństwem kultu ciała, żeby utworzyć amalgamat czyniący zadość nowoczesnym wymaganiom" - wnioskuje.
Zdaniem Sloterdijka odnowiciel olimpizmu jako założyciel religii poniósł jednak klęskę, a udało mu się powołać do życia jedynie system ćwiczeń i dyscyplin. Zapewne wiele w tej konkluzji racji. Niejeden sportowiec najprawdopodobniej myśli podobnie, jak kolarz Sylwester Szmyd, który w wywiadzie dla jednej z gazet uznał trening raczej za formę ascezy niż "samobójstwo rozłożone na raty". "Myślę, że kolarstwo jest dobrym powodem do rozwijania życia duchowego, bo tu ciągle jest ciężko. A przecież jak w życiu jest ciężko, to jest nam bliżej do Boga" - wyjaśnił sportowiec dziennikarzowi.
Myślę, że o ile w odniesieniu do sportowców ocena niemieckiego filozofa jest trafna, o tyle wobec kibiców sprawa nie jest już tak oczywista. Przekonuję się o tym raz po raz, obserwując parareligijne zachowania tłumów po sukcesach bliskich im zawodników. Czymś oczywistym w naszych czasach stało się kierowane wobec nich masowe (podsycane absolutnie interesownie przez media) uwielbienie i kult.
W ostatnich dniach z pewnym zażenowaniem i niepokojem o samego zainteresowanego przyglądałem się temu, co się działo wokół naszego młodego kolarza, który w krótkim czasie odniósł kilka liczących się zwycięstw. Szczególnie wstrząsnęło mną to, co zrobili mieszkańcy jego rodzinnej miejscowości. Oni go... koronowali. Nawet w kategoriach żartu rzecz wydawała mi się mocno wątpliwa. "Ciesz się, że go nie kanonizowali" - ostudził moje zbulwersowanie zaprzyjaźniony kibic. Nie powiem, żeby mnie uspokoił w ten sposób.
Św. Jan Paweł II stwierdził, że Kościół uważa aktywność sportową, uprawianą przy pełnym poszanowaniu obowiązujących zasad, za ważny instrument wychowawczy, zwłaszcza dla młodych pokoleń i za pole do nowej ewangelizacji. Natomiast biskup Rzymu Franciszek mówił do przedstawicieli Europejskiego Komitetu Olimpijskiego: "Sport stymuluje zdolność do wzniesienia się ponad siebie i przezwyciężania egoizmu, promuje zdolność do poświęceń, uczciwość, przyjaźni i szacunek dla zasad". Nie wątpię, że sport jest zjawiskiem pozytywnym. Jednak jak każdą dobrą rzecz można go wypaczyć i źle wykorzystać. Nawet jako kult zastępczy w miejsce prawdziwej wiary i religii. A kibiców przerobić na fanatycznych wyznawców sztucznie wykreowanych bogów.
Skomentuj artykuł