Klerykalna akcja "Viganò"
W sławnym już liście do Ludu Bożego papież Franciszek jako jedną z przyczyn skandali pedofilskich w Kościele wskazuje klerykalizm. To stwierdzenie daje do myślenia, bo przecież nie jest jakoś oczywiste. Czemu właśnie klerykalizm? - można by powątpiewać. I oto samo życie przynosi odpowiedź.
Niedługo po wspomnianym liście przeprowadzony zostaje atak na papieża z etykietką "Viganò". Atak ten jest klerykalny. Jest przeprowadzony w sposób klerykalny. Oczywiście stoją za nim ludzie znający się na montowaniu takich "intryg pałacowych" (np. włoscy dziennikarze Marco Tosatti i Maurizio Belpietro), ale wykorzystują arcybiskupa, który wydaje się tak mocno uformowany według klerykalnych wzorców, że dał się wciągnąć w coś, co mając zachwiać pozycją Franciszka jednocześnie:
- osłabiło znaczenie światowego spotkania rodzin w Irlandii,
- co najmniej położyło cień na postawie Jana Pawła II,
- uderzyło w najbliższych współpracowników papieża Wojtyły,
- podważyło zdolności do rządzenia Benedykta XVI
i, co najciekawsze,
- rozłożyło wiarygodność samego abpa Viganò.
Gdyby nie klerykalizm, nie doszłoby do takiego wystąpienia. Dlaczego?
Upraszczając, Viganò zażądał głowy papieża Franciszka, twierdząc, że papież wiedział o przestępstwach seksualnych kard. McCarricka, a jednak cofnął zakazy nałożone na niego przez Benedykta. Napisał to, jakby nie był świadomy istnienia Internetu, który z łatwością przypomina o postawie samego Viganò, o jego zachowaniu wobec Theodore’a McCarricka.
Mianowicie, wydaje się, że istnieją trzy hipotezy na wyjaśnienie tego, co się stało. Albo Benedykt XVI nie nakazał kardynałowi wycofania się z życia publicznego, na co wskazywałoby oświadczenie ordynariusza miejsca, który twierdzi, że nic nie wiedział o takiej sankcji, a powinien. To oznaczałoby, że Viganò konfabuluje (tym bardziej że nie dysponuje żadnym dowodem). Druga hipoteza to taka, że skoro McCarrick nic sobie nie robił z zakazu i publicznie celebrował i w Stanach, i na Watykanie, nawet w obecności papieża Ratzingera, to ten niejawny zakaz został mu cofnięty. Ale wtedy papież Franciszek nie mógłby mu cofnąć już cofniętego przez papieża Benedykta zakazu. I zarzut, że Franciszek to zrobił, bierze w łeb. Jest jeszcze trzecia możliwość. McCarrick miał tajny zakaz, ale go bezczelnie ignorował. Jak jednak wtedy ocenić postawę Viganò, który wówczas był nuncjuszem w USA, a więc powinien domagać się respektowania sankcji nałożonej przez papieża, a w rzeczywistości, jak łatwo to sprawdzić w Internecie, brał udział wraz z kardynałem w różnych koncelebrach i celebracjach, nie unikając przy okazji wspólnych zdjęć z łamiącym właśnie wtedy papieskie nakazy McCarrickiem?
Viganò twierdzi, że zakazy Benedykta odwołał dopiero Franciszek. W jakim świetle stawia to samego Viganò? Czy nie dał się on wmanewrować? Czy sam podłożył głowę? Tego nie wiemy. Jako nuncjusz był dyplomatą. Powinien się znać na takich manewrach. Skąd więc takie ruchy?
Oczywiście Viganò nie wziął się znikąd. Już wcześniej podpisywał się pod różnymi akcjami wymierzonymi we Franciszka. Płyną one ze środowisk wysoce sklerykalizowanych. Co nie oznacza, że nie ma w nich świeckich. Problem klerykalizmu, jak zaznacza w liście do Ludu Bożego Franciszek, wynika również ze sposobu podejścia świeckich do kleru.
Klerykalizm to szerokie zagadnienie. Jest w nim wiele nurtów, które upraszczając można sprowadzić do tworzenia pewnej kasty ludzi traktowanych inaczej niż reszta Ludu Bożego, uprzywilejowanych. Powłóczyste szaty, pozdrowienia na rynku, tytuły… tacy, o których nie możemy powiedzieć, że braćmi jesteśmy.
Chodzi tu m.in. o sposób sprawowania władzy. Też o formę komunikacji. Przez wieki dominowała komunikacja w jedną stronę. Kler mówił, a lud słuchał. Lud w zasadzie nie mógł zwrócić uwagi, wskazać na brak logiki, na nieliczenie się z faktami, na bujanie w obłokach, na niedouczenie… Wytworzyła się bezkrytyczna atmosfera. Ksiądz mógł pleść co popadło bez żadnych konsekwencji. Wystarczał autorytet instytucjonalny. Nie potrzebował personalnego.
Jak ktoś wyrósł w takiej atmosferze, to pewnie łatwiej daje się wmanewrować w coś tak nielogicznego jak akcja "Viganò". Ale sprawa jest poważniejsza. Ta akcja ma utrącić kogoś, kto w walce z pedofilią zrobił więcej niż jego poprzednicy. Klerykalizm napędzał molestowania m.in. dlatego, że tworzył taki sposób sprawowania władzy w Kościele, który sprzyjał podporządkowywaniu ofiar oprawcom oraz milczeniu na ten temat. Sprzyjał bezkarności. Klerykalizm toruje drogę patologiom (choć nie jest ich jedynym źródłem).
Co wobec tego ma robić zwykły "szary" katolik? Odpowiedź wydaje się banalnie prosta: walczyć z klerykalizmem. W praktyce jednak to nie takie łatwe. Bo tu nie tyle chodzi o walkę z księżmi, ale o własne nawrócenie, o to, by nie poddawać się pokusie rezygnowania ze swojej odpowiedzialności. Bo klerykalizm powstaje tam, gdzie odpowiedzialność za kształt naszej religijności oddajemy "zawodowcom". Oni wiedzą lepiej, więc my nie musimy myśleć, oceniać i wybierać.
A ponieważ wszyscy im mówią, że oni wiedzą lepiej, to są przekonani o własnej nieomylności. I koło się zamyka. Powstaje przekonanie o własnej wyższości, o szczególnej pozycji, a więc i o szczególnej władzy oraz o szczególnych prawach. Tacy ludzie (nie tylko w Kościele) są szczególnie niebezpieczni dla tych, którzy powinni być szczególnie chronieni.
Jacek Siepsiak SJ - dyrektor naczelny Wydawnictwa WAM i redaktor naczelny kwartalnika "Życie Duchowe"
Skomentuj artykuł