Kościół chce więcej pieniędzy? To skandal!
W ostatnim tygodniu pojawiły się w mediach dwie informacje, które wzbudziły dużo emocji: i nic dziwnego, gdyż obie dotyczyły Kościoła i pieniędzy. Pierwsza mówiła o budowie hotelowego kompleksu na Warmii, który wraz z drugim inwestorem rozpoczęła jakiś czas temu diecezja warmińska: drugi to dominikańskie ogłoszenie o poszukiwaniu fundraisera.
I niektórym fakt, że Kościół szuka pieniędzy w świecie, bardzo przeszkadza, jakby wprost znaczył, że warmińscy biskupi zamierzają na emeryturze siedzieć w spa, a dominikanie zapomnieli, że składali ślub ubóstwa.
Ta kwestia dotyczy zresztą każdej sytuacji, w której Kościół zaczyna robić cokolwiek, by zyskać dodatkowe pieniądze. Mnóstwo emocji budzą kościelne nieruchomości i sensacyjne doniesienia o tym, kto komu co przekazał za złotówkę. Nie jesteśmy jako społeczeństwo dobrze nastawieni do tego tematu, co więcej, myślenie dużej liczby Polaków jest bardzo tendencyjne.
Czy ta tendencja jest uzasadniona? Trochę tak. Bo z jednej strony często tak jest, że to właśnie księża sporo narzekają na brak pieniędzy, ale trudno czasem powiedzieć, żeby naprawdę ledwo wiązali koniec z końcem. Statystyczny wikariusz około czterdziestki często ma lepszy samochód, lepszy zegarek i lepsze wakacje niż większość czterdziestoletnich mężczyzn w parafii. Statystyczny proboszcz rzadko żyje w modelu, w którym funkcjonował proboszcz z mojej rodzinnej parafii – zajeżdżony opel, wytarta sutanna, pieniądze z intencji mszalnych rozdawane na pniu potrzebującym ludziom. Wizja księdza, któremu kasy nie brakuje, mocno się zakorzeniła w społeczeństwie i jest często odczuwana jako niesprawiedliwość i nieewangeliczna postawa, nawet, jeśli w rzeczywistości jest inaczej.
Do tego dochodzą imponujące budynki kurii i przysłowiowych już „biskupich pałaców”, rodem z innych czasów, ale wciąż służących za biura, apartamenty i gabinety. Czy jestem zdania, że kurie powinny natychmiast wszystko sprzedać i wynająć hierarchom mieszkania na najbliższym blokowisku? Nie, ale jakoś rozumiem społeczne obiekcje, gdy pojawia się w mediach informacja, że Kościół buduje luksusowy hotel. A gdy jeszcze lokalny biskup przyzna, że to dlatego, że ofiary od wiernych są od dawna niewystarczające, do hejtu jest tylko jeden mały krok. Podobnie zresztą jest w przypadku dominikanów. Nie są przecież pierwszym w Polsce zakonem współpracującym z fundraiserami, czyli profesjonalnymi „pozyskiwaczami” pieniędzy od osób, które są przekonane do dobra, jakie dominikanie mogą za ich fundusze zrobić. Są za to pierwszym zakonem, który publicznie ogłosił, że da miejsce pracy fachowcowi od pozyskiwania pieniędzy. Gdyby coś takiego robił wierzący człowiek świecki, nikt by się nie bulwersował.
Obie te rzeczywistości - inwestycja w nieruchomość mającą przynosić zysk i inwestycja w człowieka, który potrafi pozyskać pieniądze dla Kościoła – są w obecnej polskiej sytuacji ekonomicznej nieuniknione. Tym bardziej, że przecież wcale nie maleją oczekiwania wobec Kościoła hierarchiczno-instutucjonalego: ma ewangelizować i pomagać. Ma głosić Ewangelię słowem i czynem, czyli – nauczać, ale też rozdawać kasę, wspierając z miłosierdziem tych, którzy wsparcia potrzebują. Widać to było mocno po rozpoczęciu wojny na Ukrainie: pierwsze pilne potrzeby uchodźców przyniosły wiele głośnych pytań o to, gdzie jest Kościół i jak pomaga, czyli: ile kasy przeznacza na pomoc. Szybko się okazało, że naprawdę dużo, co trochę uciszyło wszystkich snujących wizje „bogatego Kościoła, który nie robi nic”.
Jest duża niesprawiedliwość w tym ciasnym modelu myślenia, który każe uważać, że dopóki pieniądze Kościoła pochodzą z niedzielnej tacy, to wszystko jest w porządku, ale gdy tylko wsparcia mają udzielić inni ludzie niż parafianie wrzucający dychę na składkę albo gdy część dochodów parafii pochodzi z dzierżawy ziemi czy nieruchomości - to już jest pazerność i szukanie nadmiernych zysków. Do tego dochodzi brak wiedzy na temat rzeczywistych wydatków na przykład parafii: ogrzewanie, śmieci, utrzymanie cmentarza, niezbędne remonty - to wszystko powinno się opłacić jakoś tak... samo.
Tak, na pewno byłoby lepiej, gdyby Kościół powszechny miał trochę więcej do powiedzenia w kwestii finansów niż Kościół hierarchiczny; być może mielibyśmy wtedy mniej drogich ławek i kosztownych obrazów w świątyniach, a więcej funduszy na ewangelizowanie poza parafialnymi kościołami.
Ale może dla odmiany moglibyśmy trochę odpuścić i pokibicować tym ludziom Kościoła, którzy myślą perspektywicznie i starają się zabezpieczyć kolejne lata kluczowego działania Kościoła. Przecież gdy takie działania są podejmowane w niekościelnych instytucjach, są oceniane jako pozytywne, zaradne, potrzebne. Gdyby jakiś milioner postawił hotel, z którego dochód utrzymywałby dziecięce hospicjum, wzbudziłby zachwyt i oklaski. Gdyby fundacja zajmująca się przywracaniem zdrowia psychicznego chciała zatrudnić fundraisera, by pozyskiwał pieniądze na pomoc osobom w kryzysie, nie byłoby sprzeciwów. Warmińska diecezja chce z pieniędzy z hotelu utrzymywać m.in. olsztyńskie hospicjum dla dzieci. Dominikanie chcą docierać z dającą siłę do życia Ewangelią w pięknej, przystępnej i zachęcającej formie do najdalszych peryferiów niewiary. Może zamiast kręcić nosem i oceniać takie działania jako bulwersujące i "pazerne", dla odmiany moglibyśmy to docenić?
Skomentuj artykuł