Kościół i osiem tłustych lat
Po wyborach z 15 października ubiegłego roku niektórzy wskazywali na liczne znaki i sygnały, że Kościół katolicki w Polsce czekają poważne zmiany w różnych przyziemnych sferach. Czy minione lata zostały wykorzystane przez katolicką wspólnotę na przygotowanie do tych zmian?
Biblijny Józef, syn Jakuba, nie zmarnował siedmiu tłustych lat. Wiedział, że nie zawsze będą sprzyjające warunki. Dlatego wykorzystał siedem lat urodzajów i obfitości na przygotowania do czasów niepomyślnych. Dzięki swej roztropności i umiejętności patrzenia w przyszłość z realizmem, ocalił nie tylko wiele ludzkich istnień, ale również swój prestiż i autorytet. To do niego zwracano się w sytuacji kryzysowej, gdy wydawało się, że znikąd nie ma ratunku.
Można powiedzieć, że w perspektywie doczesnej Kościół katolicki w Polsce również otrzymał swój czas „obfitości”. I to nie siedem, a osiem lat. Przez osiem lat dysponujący władzą nie poruszali na forum publicznym kwestii finansowania kościelnej aktywności, w tym nie straszyli, że zlikwidują Fundusz Kościelny, wciąż odkrywający istotną rolę m. in w kwestii ubezpieczenia emerytalnego księży i sióstr zakonnych. Nie zapowiadali też, mimo malejącej liczby uczęszczających na lekcje religii w szkołach, zmniejszenia ich tygodniowego wymiaru. Wręcz przeciwnie, podejmowano działania mające w różny sposób zapobiec dalszemu spadkowi frekwencji na szkolnej katechezie.
To nie wszystko. Chociaż rządzący nie wprowadzili pełnego zakazu aborcji, co byłoby zgodne z nauczaniem Kościoła, to jednak zastosowali rozwiązania prawne, które znacznie ograniczyły możliwość „terminacji ciąży”. Dzięki temu poprawiona została ochrona życia nienarodzonych. Także w dziedzinie finansowej parafie i rozmaite kościelne instytucje pod pewnymi względami miały łatwiejszy niż w innych okresach dostęp do sporych funduszy.
Były to więc, powtórzmy raz jeszcze, w perspektywie ziemskiej, doczesnej, dobre lata dla Kościoła w naszej Ojczyźnie. Jednak, jak śpiewała Anna Jantar, w tej perspektywie „nic nie może wiecznie trwać”. Coraz wyraźniej widać, że rację mieli ci, którzy po wyborach z 15 października ubiegłego roku wskazywali na liczne znaki i sygnały, że Kościół katolicki w Polsce czekają poważne zmiany w różnych, właśnie tych przyziemnych, sferach. Sugerowali odczytywanie tych znaków i sygnałów na bieżąca oraz podejmowanie w porę i adekwatnie reakcji. To ważne, ponieważ wyborczy wynik pokazał, że dotyczących Kościoła zmian chcą nie tylko politycy nowej większości parlamentarnej, ale znacząco wzrosła liczba zwykłych ludzi, którzy również ich oczekują. Chcą, aby wprowadzili je w życie nowi rządzący. I to szybko.
Nowa ekipa u władzy czuje presję tej grupy swoich zwolenników i – chociaż od zaprzysiężenia obecnego rządu upłynęło niespełna siedem tygodni – już zdążyła ona do dyskursu publicznego wprowadzić istotne dla katolickiej wspólnoty w naszym kraju tematy. Jest więc zapowiedź likwidacji Funduszu Kościelnego i zmian w sposobie finansowania duszpasterskiej działalności Kościoła. Jest błyskawicznie ogłoszony pomysł ograniczenia religii w szkole do jednej godziny w tygodniu. Jest też zapowiedź bardzo daleko idących zmian w kwestii dopuszczalności aborcji.
Z jaką reakcją ze strony Kościoła spotkały się te działania i zapowiedzi rządzących? Co przebiło się do medialnego obiegu?
Wygląda na to, że w sprawie Funduszu Kościelnego najskuteczniej wybrzmiał głos metropolity katowickiego abp Adriana Galbasa, który w jednym z wywiadów zasugerował, że „nikt za Fundusz Kościelny w Kościele życia nie będzie oddawał”. Dodał, że Fundusz to już jest „leciwy dziadek”, który spokojnie może odpocząć. „Są bardziej nowoczesne metody wspierania działalności Kościoła” – zauważył abp Galbas. Jego głos mocno uspokoił emocje wokół tego tematu.
Mniej uspokajająco brzmią kolportowane w mediach reakcje przedstawicieli Kościoła w kwestii zmniejszenia tygodniowego wymiaru lekcji religii w szkołach. Powoływanie się w tej sprawie przez niektórych hierarchów na ustalenia Konkordatu, a nawet na Konstytucję, nie tylko nie studziło emocji, ale – biorąc pod uwagę, co te dwa wielkiej wagi dokumenty faktycznie mówią na ten temat – je rozgrzewało.
Także najnowsze krótkie „Słowo pasterskie” biskupa kieleckiego, w którym m.in. znalazł się taki fragment: „Zdajemy sobie sprawę, że w minionej historii, w Polsce Ludowej, usuwano katechezę ze szkół kilkukrotnie, czego sam doświadczyłem w 1961 roku. Uderzenie w podstawowe, konstytucyjne prawo obywatelskie do wolności sumienia i religii (art. 53.1. Konstytucji RP) byłoby więc i dziś czymś oburzającym, a zarazem powrotem do niechlubnych kart polskiej historii”, raczej nie uspokaja nastrojów.
Pojawiła się też kościelna reakcja na mocno akcentowany w ostatnich dniach przez część rządzących postulat radykalnego poszerzenia dopuszczalności aborcji. Przewodniczący KEP abp Stanisław Gądecki opublikował 26 stycznia br. oświadczenie, które oprócz licznych cytatów z encykliki św. Jana Pawła II „Evangelium vitae” zawiera apel do „wszystkich ludzi dobrej woli”, by jednoznacznie opowiedzieli się za życiem. „Szczególny apel kieruję do członków obu izb parlamentu i prezydenta Rzeczypospolitej, by dali świadectwo prawdziwej troski o życie bezbronne, bo nienarodzone” – napisał metropolita poznański. Jego odezwę wsparł bardzo mocno dwa dni później w kazaniu abp Marek Jędraszewski, który powiedział m.in. „Staje przed nami wielkie zadanie obrony życia przez modlitwę, przez post, przez świadectwo o świętości życia”.
We wszystkich tych sprawach rodzi się pytanie, czy jako wspólnota Kościoła spożytkowaliśmy sprzyjający okres, przygotowując się na ewentualne mniej korzystne uwarunkowania? Czy zadbaliśmy o to, aby przekonać jak największą liczbę Polaków do ochrony życia od poczęcia do naturalnej śmierci? Aby pod tym kątem umocnić ich sumienia? Czy też zdaliśmy się na rozwiązania prawne, które nigdy nie są stabilne? Czy przygotowaliśmy wiernych do większego niż dotąd poczucia odpowiedzialności za sprawy materialne wspólnoty i do zmiany sposobu finansowania ewangelizacyjnej działalności Kościoła, w tym również do znalezienia rozwiązań dotyczących zdrowia i emerytur duchownych i osób konsekrowanych? A w kwestii katechezy i nauczania religii, czy przygotowaliśmy rozwiązania na wypadek, gdy państwo np. zechce oszczędzać na pensjach katechetów świeckich i duchownych?
Wreszcie, czy w ogóle braliśmy pod uwagę konieczność przygotowania się na zmianę zewnętrznych uwarunkowań, w których funkcjonujemy jako wspólnota wierzących? Czy przygotowaliśmy się w jakiś sposób do podjęcia dialogu? Odwoływanie się w obecnej sytuacji (zarówno przez reprezentantów Kościoła, jak i np. przez premiera) do PRL-owskiego reliktu, jakim jest Komisja Wspólna przedstawicieli Rządu i Episkopatu, wydaje się dzisiaj swego rodzaju namiastką koniecznych rozwiązań. Gdzie i w jaki sposób toczyć się więc będzie naprawdę niezbędna w obecnej sytuacji rozmowa?
Skomentuj artykuł