Kościół, który opiekuje się katami. My, świeccy, musimy to zmienić

Kościół, który opiekuje się katami. My, świeccy, musimy to zmienić
fot. Małgorzata Rybak

Potrzebujemy odzyskać głos i zacząć go używać. Mówić „nie” wobec kolesiostwa i ręki myjącej rękę współwinnego krzywdzie. Domagać się zadośćuczynienia. Nas, świeckich, nie suspendują, nie wyślą na rekolekcje w milczeniu ani na misje do Nowej Zelandii. To my możemy być głosem ofiar, bo ci ludzie przeszli już zbyt wiele. Nadeszła nasza kolej.

Przed nami Boże Ciało. Oby udało się Go zobaczyć i usłyszeć, jak bezbronnie mówi o Sobie: „Wszystko, co uczyniliście jednemu z braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili”. Co jeszcze może powiedzieć, by było wiadomo, o kogo potrzeba zadbać najbardziej? A może powinien siedzieć cicho, żeby sprawcom zła nie było przykro? Tak ważna część Kościoła przecież milczy. Głos za to zabiera w Kaliszu o. Rydzyk, celebrując Mszę św. z Edwardem Janiakiem, i ogłasza, że „Polak”, który „kocha Polskę”, nie powinien „atakować ludzi Kościoła”. „Cokolwiek by nie było”. Jego głos jest donośniejszy, niż mu się wydaje. Bo to, co robi – woła o pomstę do Nieba.

Coś poszło bardzo nie tak w rozumieniu słowa „przemoc” w ujęciu o. Rydzyka. Przemocą nie jest krycie księży i narażanie kolejnych ofiar, ale mówienie o tym na głos i pociąganie do odpowiedzialności – już tak. To z powodu tej mentalności oblężonej twierdzy ludzie posiadający w Kościele i przywileje, i wpływ, codziennie cedzą komary i przepuszczają wielbłądy. W samobójczym dla Kościoła przekonaniu, że ochrona wizerunku instytucji jest ważniejsza niż sprawiedliwość dla katów i miłosierdzie dla ofiar. I że można zaniechać obu– i nie zniszczyć jednocześnie wrażliwej tkanki wspólnoty wierzących.

DEON.PL POLECA

Ks. Mieczysław Łusiak SJ mówił niedawno o postaci przemocy, jaka – mam wrażenie – w Kościele została całkowicie zapomniana. Przemocą jest dążenie do osiągania własnych celów przez wywoływanie w drugim człowieku lęku, wstydu lub poczucia winy. To de facto czyni o. Rydzyk, szantażując ludzi miłością do Polski. Odsłania klerykalne do szpiku sentymenty stojące za machiną krycia, gdy wyznaje: „Nie wolno uderzać w biskupów. Jak usłyszałem tylko te bicia, przepraszam księdza, że to powiem, ale jak usłyszałem te uderzenia, to mówię: ‘Boże, żeby wytrzymał!’. Przecież on ledwo jakoś przeżył…” To karygodne odwrócenie ról: z kata uczynić ofiarę.

Chciałabym powiedzieć o. Rydzykowi o tym, kto wytrzymuje najwięcej. Najwięcej wytrzymują ofiary przemocy, w szczególności zaś dzieci. One nie mają wyjścia i mogą tylko wytrzymać – gdy „zastępujący pana Boga” ksiądz je obmacuje, rozbiera, całuje i gwałci. Mogą zaciskać oczy. Pocić się i wstrzymywać oddech. Chcą zniknąć albo zaczynają myśleć, że ich ciało nie należy do nich i to wszystko nie przydarza się im naprawdę. Mogą w duchu czekać na ratunek, ale kto im pomoże, skoro ten, który z urzędu jest obrońcą, właśnie stał się gwałcicielem. Mogą tylko zapomnieć siebie. I to na długie lata. To oni całe życie będą się czuli winni i zawstydzeni, nie dorośli oprawcy, którzy zniszczyli im życie. Czy serio w obliczu tych faktów da się troszczyć o to, by nie poczuli się winni i zawstydzili się ci, którzy kryli to zło?

Wytrzymać mają też księża i wierni świeccy Kościoła w Polsce. Wytrzymać milczenie biskupów. Wytrzymać kolejne i kolejne listy pasterskie Edwarda Janiaka. Wytrzymać jego bezkarność. Jednak jak wiadomo, wszelkie wytrzymywanie wbrew sobie dokonuje się kosztem najważniejszych części człowieka.

Jako osoba świecka w Kościele noszę w sobie skarb, który przechowuję w naczyniu glinianym. Tym skarbem jest moje sumienie. Moja integralność z nim decyduje o tym, jak mi ze sobą jest. Decyduje, jakim jestem człowiekiem. Jak widzą mnie moje dzieci, których delikatna wrażliwość moralna nie kupi żadnej ściemy. I które, mając po naście lat, pytają mnie: „Mamo, jak to możliwe, że dzieją się takie rzeczy?”. Co mogę im odpowiedzieć? Czy to fair, skazywać ludzi na konflikt – czy być wiernym swojemu sumieniu, czy być częścią instytucji, której los skrzywdzonych przez nią osób pozostaje aż tak dalece obojętny?

A tymczasem o. Rydzyk i bp Janiak są nadal zajęci malowaniem gmachu wizerunkowego, który jest ewangelicznym pobielanym grobem. Zresztą to mentalność dobrze ugruntowana w Kościele polskim. Trzeba „dobrze wypaść” – stawiając trawę na baczność podczas wizyt kanonicznych i wydając oświadczenia w zdaniach okrąglejszych od koła. I tylko pozostaje w tym znamienny posmak śmierci tego, co żywe, godne i prawdziwe. I to śmierci, która dotyka do głębi ofiary krzywdy w Kościele.

Ofiary to nie „ludzie ze smutnymi wspomnieniami”. I nie ci, którym „teraz nagle się przypomniało”. Potrzebowali wielu lat, by próbować zapomnieć. I mimo to nie udało im się wymazać z ciała pamięci pogwałconych granic. Jakim uszczerbkiem na życiu jest utrata kontaktu z własną seksualnością? Gdzie na skali cierpienia umieścić zdewastowane poczucie osobistej wartości? Jak wycenić utratę zaufania w relacji z drugim? Jak opisać masakryczny obraz Boga, wdrukowany w serce i umysł na skutek molestowania przez duchownego? Czym odpokutować doświadczenie, że Kościół zdradził i zostawił bez pomocy?

Potrzebujemy odzyskać głos i zacząć go używać. Mówić „nie” wobec kolesiostwa i ręki myjącej rękę współwinnego krzywdzie. Domagać się zadośćuczynienia. To może być trudne w kraju, w którym tydzień bez oświadczeń i dekretów o tym, kiedy można jeść kiełbasę i co myśleć o sytuacji na świecie, jest zmarnowany, za to na temat pedofilii i jej skutków słów pada bardzo niewiele. To moment, gdy hierarchowie potrzebują skorzystać z naszego zmysłu moralnego i samodzielności myślenia. Nas, świeckich, nie suspendują, nie wyślą na rekolekcje w milczeniu ani na misje do Nowej Zelandii. To my możemy być głosem ofiar, bo ci ludzie przeszli już zbyt wiele. Nadeszła nasza kolej, by pomóc ofiarom w przywracaniu utraconego poczucia godności i sprawstwa. I może nasza kolej, by użyczyć biskupom odwagi potrzebnej do stanięcia po stronie ofiar, nie zaś po stronie status quo we własnych szeregach.

Mam swój największy skarb, który przechowuję w naczyniu glinianym. Moje sumienie. Miejsce, w którym mam moje „tak” i moje „nie”. W którym dochodzą do głosu moje nienaruszalne granice i moja wolność. Moje człowieczeństwo nie pozwala mi mieć współudziału w milczeniu w sprawie krzywdy brata. Gdy leży umęczony w rowie i wielu go mija, by zasłużyć na miano prawdziwego Polaka albo katolika, czuję wołanie w sercu, by być jak Samarytanin. By przerwać podróż. Zatrzymać świat. Uklęknąć przy nim. Zalać oliwą i winem jego rany. I powiedzieć mu, że to oburzające, co mu uczyniono. I że niczyj wizerunek nie jest wart tego, by kazać mu wierzyć, że nic się nie stało.

Trener, coach, autorka książek i artykułów, współpracuje z Aleteia Polska, zajmuje się wspieraniem relacji w rodzinie i relacji z sobą samym. Prywatnie żona i mama trójki dzieci.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Adam Żak SJ

Rozliczenie z problemem pedofilii w polskim Kościele

Ujawnienie skali wykorzystywania seksualnego nieletnich przez osoby duchowne wstrząsnęło Kościołem w Polsce i na świecie. Reakcje hierarchów były skrajne: od lęku przed ujawnieniem długo skrywanej prawdy po chęć...

Skomentuj artykuł

Kościół, który opiekuje się katami. My, świeccy, musimy to zmienić
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.