Kościół maksymalnie otwarty
Niedzielni katolicy. Wierzący niepraktykujący. Chrześcijanie traktujący wybiórczo przykazania. Zepsuta młodzież. Nikogo z nich nie powinniśmy potępiać. Nie mamy do tego żadnego prawa.
Czytając różne wypowiedzi "zaangażowanych" katolików, tzw. obrońców Kościoła - czy to duchownych, czy publicystów, czy internautów komentujących artykuły i udzielających się na różnych forach - dostrzegam pewną niepokojącą tendencję. Zamiast starać się przyciągać ludzi do Kościoła, walczyć o każdą zagubioną owieczkę, pokazywać światu, jak wspaniale jest być człowiekiem wierzącym i ile radości z tego faktu płynie, bawią się oni w policjantów i sędziów, którzy mają prawo i obowiązek karcić, piętnować, moralizować, wykluczać z Kościoła, a czasami wręcz wyzywać innych w imię Boga (sic!).
Nie wiem, czym się kierują w swoim działaniu, ale na pewno nie są to pobudki chrześcijańskie. Człowiek wierzący nie powinien nikogo atakować, widząc jego słabości albo zagubienie. Czy ktoś na poważnie myśli, że jak stanie przed młodymi ludźmi i zacznie im mówi, że są źli i zepsuci, bo nie chodzą na Mszę, bo się nie modlą i w ogóle prowadzą grzeszne życie, to kogoś przyprowadzi z powrotem do Kościoła? Czy zachęci kogoś w ten sposób do skorzystania z sakramentów? Skieruje jego wzrok i serce na miłość Chrystusa?
Jakiś czas temu rozmawiałem ze swoim przyjacielem. Zapytałem go, jaki ma cel w życiu? Co najbardziej chciałby osiągnąć? Odpowiedział, że tak naprawdę zależy mu na tym, by chociaż jedna osoba oddalona od Kościoła dzięki niemu do tego Kościoła wróciła. Myślę, że to jest dla nas najlepsza możliwa perspektywa.
Wróciłem ostatnio do fenomenalnego wywiadu-rzeki Petera Seewalda z kardynałem Josephem Ratzingerem "Bóg i świat" z 2000 roku. Natrafiłem tam na taką myśl:
"Świadomość, że nie jesteśmy zamkniętym klubem, lecz cały czas pozostajemy otwarci na wszystkich, stanowi nieodłączne znamię Kościoła. I właśnie wobec zmniejszenia się stanu liczebnego wspólnot parafialnych, jakie współcześnie obserwujemy, będziemy się musieli się rozejrzeć za tego typu formami uczestnictwa, przylgnięcia i otwartości. Dlatego bynajmniej nie jestem przeciwny, gdy ludzie, którzy przez cały rok nie chodzą do kościoła, pojawiają się w świątyni przynajmniej w noc Bożego Narodzenia czy w Sylwestra, cza z jakiejś innej okazji - bo i to w jakiś sposób pozwala im przylgnąć do błogosławieństwa sacrum, do światła. Muszą zatem istnieć rozmaite formy uczestnictwa i oparcia, Kościół musi zachować wewnętrzną otwartość".
Dodajmy do tego jeszcze słowa papieża Franciszka, który kilka dni temu powiedział, że życie chrześcijańskie nie jest "trwaniem w pokoju aż do nieba", ale wyjściem do świata, aby głosić, że Jezus "stał się grzechem", aby pojednać ludzi z Ojcem.
I to jest klucz, którym powinniśmy się posługiwać. Bądźmy zawsze w gotowości nie do krytykowania (chyba, że to dotyczy nas samych, naszych błędów i grzechów), ale do otwierania siebie i Kościoła dla innych. Kościół musi być zawsze otwarty dla wszystkich. Nie zamykajmy nikomu drogi do Chrystusa z powodu naszej pseudopewności, że to my mamy rację i my już wszystko zrozumieliśmy.
Piotr Żyłka - członek redakcji i publicysta DEON.pl, twórca Projektu faceBóg i papieskiego profilu Franciszek.
Skomentuj artykuł