Kościół pobrudzony
Podczas wizyty w Toskanii papież Franciszek kolejny raz bardzo jasno i wyraziście powiedział oraz pokazał, jaki - jego zdaniem - powinien być Kościół w XXI wieku.
To Kościół, który jest blisko ludzi, który nie boi się być z nimi, nawet ryzykując, że się pobrudzi. Kościół, który nie nastawia się na konserwowanie swego dotychczasowego kształtu i kształtu świata, dla zachowania własnego poczucia bezpieczeństwa. To Kościół, którego wiara jest rewolucyjna, zdolna do przemieniania rzeczywistości zgodnie z Bożym zamysłem. Kościół, który nie boi się humanizmu. Kościół, którego drogą jest człowiek, który "podobnie jak Jezus, żyje wśród ludzi i dla ludzi". Kościół, który czerpiąc ze swej przeszłości, jest mocno zaangażowany w teraźniejszość i nastawiony na przyszłość. Który wychodzi na zewnątrz, ryzykując nawet wypadek i poranienie. Kościół, który nieustannie wpatruje się w oblicze Jezusa Chrystusa, powtarzając "Ecce Homo!" - oto Człowiek.
Jest oczywiste, że każdy z Następców św. Piotra podejmuje powierzoną mu misję mając konkretną wizję Kościoła. Podczas swego pontyfikatu stara się ją nie tylko przekazać, ale również realizować. Nie ma nic dziwnego w tym, że proponowane przez papieża postrzeganie Kościoła jednym odpowiada bardziej, innym mniej. Mam jednak wrażenie, że w posłudze Franciszka problem kształtu i funkcjonowania Kościoła zarówno jako wspólnoty wierzących w Jezusa Chrystusa, jak i jako instytucji, nabrał szczególnej ostrości. Sposób, w jaki patrzy on na Kościół, wywołuje o wiele bardziej widoczny sprzeciw, nawet opór, niż miało to miejsce podczas poprzednich pontyfikatów.
Obrazy, do których się odwołuje, takie jak szpital polowy, ryzyko wypadku, możliwość pobrudzenia się, drastycznie naruszają obraz Kościoła, jaki wielu katolików nosi w sercach i umysłach, do jakiego się przyzwyczaili, w którym - we własnym przekonaniu - znaleźli swoje miejsce i chcą dalej żyć oraz funkcjonować. W którym czują się "u siebie", w którym wszystko idzie od dawna utartym torem, w którym nie brak sprawdzonych metod nauczania, sposobów działania i zwyczajów utwierdzających społeczność.
Podczas wizyty we Florencji Franciszek, ilustrując swoją wizję Kościoła bliskiego ludziom, odwołał się do fikcyjnej postaci - Don Camilla, proboszcza znanego zarówno z kart powieści, jak i z robiących przed laty furorę filmów z Fernandelem z woli tytułowej. "Jestem biednym, wiejskim księdzem, który zna każdego ze swych parafian z osobna, kocha ich, wie o ich bólach i radościach, który cierpi i potrafi śmiać się z nimi" - cytował Papież słowa postaci wymyślonej przez Giovanniego Guareschiego. Potem poszedł i zjadł obiad z plastikowego talerzyka w caritasowej jadłodajni, wśród jej stałych bywalców. Po ponad dwóch latach pontyfikatu można mieć pewność, że nie był to gest po publiczkę, lecz autentyczna bliskość.
Tęsknota do takiego bliskiego i współodczuwającego Kościoła jest bardzo mocna również w Polsce. Przed kilku laty analizowałem fenomen ogromnej popularności seriali, w których głównymi bohaterami są księża, z "Ojcem Mateuszem" na czele. Scenarzyści wykreowali postacie odpowiadające oczekiwaniom społecznym. Oczekiwaniom kierowanym nie tylko wobec duchownych, ale wobec całego Kościoła. Chodzi o komunikatywność, otwartość, umiejętność słuchania, służenie dobrą radą, zrozumienie. Wspomniany wyżej serial wciąż cieszy się ogromną oglądalnością, co - zdaniem niektórych medioznawców - wynika z faktu, że wymienione oczekiwania pozostają niespełnione.
Podczas wizyty w Toskanii Franciszek wielokrotni mówił o humanizmie. Nowym humanizmie, którego istotę odkrywamy z Jezusie Chrystusie. "Utrzymywanie zdrowego kontaktu z rzeczywistością, z tym, czym ludzie żyją, z ich łzami i radościami to jedyny sposób, aby można było im pomóc, formować ich i komunikować się z nimi. To jedyny sposób, aby mówić do ludzkich serc, dotykając ich codziennego doświadczenia: pracy, rodziny, problemów zdrowotnych, ruchu drogowego, szkół, służby zdrowia..." - mówił Papież. Powiedział też, że to jedyny sposób, aby otworzyć serca ludzi na Boga. Być może właśnie w tym cały problem. W tym, że nie ma dziś dla Kościoła innej drogi. Takiej, na której można uniknąć pobrudzenia się.
Skomentuj artykuł