Darmowe miłosierdzie dla wszystkich, czyli co się stało na Synodzie
Piotr Żyłka
Żyjemy w pięknych czasach, w których Kościół odważnie głosi, że miłosierdzie jest najważniejsze. Zakończony Synod o rodzinie jest tego kolejnym dowodem.
Synod o rodzinie sprowokował burzliwe dyskusje wewnątrz Kościoła. Nie ma się czemu dziwić. Tak było już w pierwszych wiekach chrześcijaństwa. Wystarczy poczytać Pismo Święte - na przykład w Nowym Testamencie, o sporze Piotra z Pawłem (Ga 2, 11-14) - żeby zrozumieć, że nie dzieje się nic nowego i nadzwyczajnego. Również kiedy spojrzymy na późniejszą historię Kościoła, znajdziemy wiele przykładów mniejszych i większych sporów - o to, czy grzeszni księża sprawują ważnie sakramenty albo czy ponownie włączyć do Kościoła tych, którzy wyparli się wiary.
Dlatego daleki jestem od ubolewania nad faktem, że jesteśmy podzieleni, że to jest zgorszenie i coś takiego nie powinno się dziać. Wręcz przeciwnie - wewnątrzkościelnej, otwartej i szczerej dyskusji bardzo nam potrzeba. Jest ona wyrazem tego, że podchodzimy do wiary poważnie, że jest ona dla nas czymś fundamentalnym, że nie jesteśmy letni, że się przejmujemy i staramy się zrozumieć, co Chrystus chce nam dziś powiedzieć, do czego nas wzywa. Tam gdzie są ludzie gorący, zawsze będzie spór i dyskusja.
Część katolików jest zaniepokojona faktem, że na Synodzie w ogóle rozmawiano o możliwościach otwarcia drogi do Komunii dla osób rozwiedzionych, żyjących w ponownych związkach. Argumentują oni, że to jest wbrew nauczaniu Kościoła. Niektórzy używają o wiele mocniejszych słów i mówią o zdradzie Ewangelii. Uważam, że jest to nieprawda. Przed Synodem sam papież zachęcał kardynałów do dyskusji i nieunikania żadnych tematów. Nawet tych najtrudniejszych i najbardziej kontrowersyjnych. Wierzę też, że ojcowie synodalni działali pod natchnieniem Ducha Świętego.
Kościół, odwracając się od osób, które się jakoś w swoim życiu pogubiły i żyją w trudnych sytuacjach, przestałby realizować swoje podstawowe zadanie, które Jezus określił, mówiąc o swojej własnej misji: "Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają. Idźcie i starajcie się zrozumieć, co znaczy: Chcę raczej miłosierdzia niż ofiary. Bo nie przyszedłem powołać sprawiedliwych, ale grzeszników". O tym samym mówi papież Franciszek, który od początku pontyfikatu wytrwale powtarza, że mamy iść na peryferia i musimy być szpitalem polowym, który nie będzie dobijać rannych, ale z delikatnością ich podnosić i im pomagać.
Sakramenty nie są nagrodą, ale lekarstwem - o czym przypominało w trakcie obrad wielu kardynałów. Nie da się na nie zasłużyć. Nikt z nas nie jest tak naprawdę przygotowany, żeby je przyjmować. Jeśli ktoś myśli inaczej, to warto przypomnieć sobie słowa, które wypowiadamy na każdej Eucharystii: "Panie nie jestem godzien, abyś przyszedł do mnie, ale powiedz tylko słowo, a będzie uzdrowiona dusza moja". Nie zapominajmy też o słowach Jezusa, które kapłani powtarzają w trakcie przeistoczenia: "Bierzcie i jedzcie z tego wszyscy. To jest Ciało moje, które za Was będzie wydane".
Jednym z tematów - który jak mantra wraca w wewnątrzkościelnych sporach (i wrócił również przy okazji Synodu) - jest pytanie o granice miłosierdzia. No właśnie - o granice. Tajemnica nieskończoności Bożego Miłosierdzia nie mieści nam się w głowie. Trudno nam przyjąć do wiadomości, że Bóg może dawać go tyle samo osobie "sprawiedliwej", przestrzegającej sumiennie wszystkich przykazań i grzesznikowi, który "nie napracował się tak jak my". To właśnie ze względu na to, że jest to wbrew ludzkiej logice, biskup Grzegorz Ryś mówi o skandalu miłosierdzia. I przypomina nam wszystkim, że to ono jest najważniejszym przesłaniem, jakie Bóg kieruje do człowieka.
«Naszą wrażliwość duchową skrępowała katechizmowa formułka o Bogu jako "sędzim sprawiedliwym, który za dobro wynagradza, a za zło karze", wyobraźnię zdominowały kategorie myślenia rynkowego (...) Przez sprawiedliwość człowiek się nie zmieni - sprawiedliwość jest dla satysfakcji tego, który ją wymierza. Miłosierdzie jest po to, by dać człowiekowi szansę przemiany. Sprawiedliwość jest rozrachunkiem z przeszłością, miłosierdzie jest chrześcijańską nadzieją na przyszłość. "W swoim właściwym i pełnym kształcie - pisał Jan Paweł II w "Dives in misericordia" - miłosierdzie objawia się jako dowartościowywanie, jako podnoszenie w górę, jako wydobywanie dobra spod wszelkich nawarstwień zła, które jest w świecie i w człowieku" (6). Nikt nie jest stracony, bo Bóg nie rozdaje cukierków grzecznym dzieciom, ale podnosi w górę tych, którzy dotknęli dna» - pisze biskup Ryś w "Skandalu miłosierdzia".
Myślę, że z perspektywy czasu będziemy patrzeć na ten Synod, jak na wydarzenie przełomowe. Nie dlatego, że zmienia coś w kościelnej doktrynie. Stało się coś o wiele ważniejszego. Kościół wyraźnie pokazuje, że nie ma zamiaru zostawiać osoby poranionej samej sobie, że nie ma zamiaru nikogo odrzucać, ale wyciąga rękę i mówi, że wszyscy jesteśmy grzesznikami i musimy sobie nawzajem pomagać, licząc na to, że święty Augustyn nie mylił się, mówiąc, że "Bogu łatwiej jest powstrzymać gniew, niż miłosierdzie".
Dokument, który został opublikowany na zakończenie obrad Synodu jest wynikiem kompromisu pomiędzy hierarchami z całego świata. Dlatego naturalne jest, że ma on charakter ogólnych wskazań. Ktoś może powiedzieć, że zabrakło w nim konkretów.
Dużo bardziej wyraziste i mocne jest przemówienie, które wygłosił wczoraj Franciszek. Papież podsumowując trzy tygodnie watykańskich obrad, precyzyjnie nazwał postawy, które nie powinny mieć miejsca w Kościele Z drugiej strony dał jasne wskazówki i wyjaśnił, na czym polega zadanie chrześcijan w zmieniającym się świecie. Przytaczam tylko trzy fragmenty, które wszyscy powinniśmy sobie wziąć do serca. To są naprawdę mocne słowa.
- Obnażono zamknięte serca, które często ukrywają się nawet za nauczaniem Kościoła, albo za dobrymi intencjami, aby zasiąść na katedrze Mojżesza i sądzić, czasami z poczuciem wyższości i z powierzchownością, trudne przypadki i rodziny zranione.
- Doświadczenie Synodu pozwoliło nam lepiej zrozumieć, że prawdziwymi obrońcami doktryny nie są ci, którzy bronią litery, ale ducha; nie idei, ale człowieka; nie formuł, ale darmowości miłości Boga i jego wybaczenia. To w żaden sposób nie oznacza obniżenia ważności formuł, prawa i przykazań Bożych, ale wyniesienie wielkości prawdziwego Boga, który nie odnosi się do nas według naszych zasług, ani według naszych czynów, ale wyłącznie według nieskończonej szczodrości swego Miłosierdzia (por. Rz 3, 21-30; Ps 129; Łk 11, 47-54). To oznacza pokonywanie nieustannej pokusy starszego brata (por. Łk 15,25-32) i zazdrosnych robotników (por. Mt 20, 1-16). Co więcej, znaczy dowartościowanie prawa i przykazania stworzonego dla człowieka, a nie na odwrót (por. Mk 2, 27).
- Pierwszym obowiązkiem Kościoła nie jest szafować wyroki skazujące czy anatemy, ale głosić miłosierdzie Boga, wzywać do nawrócenia i prowadzić wszystkich ludzi do zbawienia Pańskiego.
Synod się zakończył. Teraz czekamy na papieską adhortację. To właśnie ten dokument będzie ostatecznym owocem obrad naszych pasterzy i to co zostanie w nim zapisane, będzie mieć kluczowe znaczenie. Czy Franciszek nas zaskoczy? W tym momencie odpowiedź na to pytanie zna tylko papież, ale praktyka jego działania, wiele niespodziewanych momentów, których byliśmy już świadkami od początku pontyfikatu oraz jego wczorajsze, mocne przemówienie, każe cierpliwie czekać z ostatecznymi ocenami Synodu. Poczekajmy, aż papież postawi kropkę nad "i".
Piotr Żyłka - redaktor naczelny DEON.pl, twórca Projektu faceBóg i polskiego profilu papieża Franciszka. Jego projekty można znaleźć na blogu autorskim
Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Skomentuj artykuł