Kościół to nie tylko "czarni"
Antychrześcijańska nagonka przybiera w Polsce na sile - alarmuje Tomasz P. Terlikowski w dzisiejszej "Rzeczpospolitej" w tekście "Antykościelny blitzkrieg". Trudno nie zgodzić się, że coś takiego ma miejsce. Ale przytakiwanie to za mało.
Redaktor naczelny "Frondy" jak zwykle celuje w tropieniu zewnętrznych wrogów i zagrożeń, nie proponując niczego więcej. Jego zdaniem, frontalny atak ze strony "wielu sił" dąży do podważenia wiarygodności instytucji Kościoła - wygodnego kozła ofiarnego, z którym można zrobić, co się komu podoba. Wiele w tym racji. Terlikowski dopuszcza się jednak przy tym dwóch uproszczeń.
Po pierwsze, nie różnicuje przyczyn krytyki Kościoła, podając głównie przykłady sfrustrowanej Magdaleny Środy czy Kazimierza Kutza, którzy rzeczywiście często rozsiewają absurdalne i infantylne zarzuty pod adresem Kościoła.
Po drugie, Kościół postrzega głównie jako instytucję i tym samym powiela schematy, które sam piętnuje u osób widzących w Kościele jedynie strukturę społeczną.
Paradoksalnie, dziennikarz "Frondy" wyraża gorzką prawdę - Kościół w Polsce ciągle kojarzony jest niemal wyłącznie z duchowieństwem, strukturami i finansami. Ale - i w tym punkcie różnię się od Terlikowskiego, nie tylko przez media, które na okrągło trąbią o zwrocie majątku, którego domaga się "Kościół", o opłacaniu składek emerytalnych dla księży, czyli "Kościoła". Podobny model Kościoła promuje się także w kazaniach duchownych i w tekstach publicystów katolickich. Prawie w ogóle nie mówi się o tym, że Kościół składa się z milionów wiernych i że spora grupa polskich katolików czuje się, niestety, słabo związana z Kościołem - jako wspólnotą, a nie tylko instytucją. I to jest kluczowy problem, któremu należałoby się obecnie w Polsce bliżej przyjrzeć i zająć na poważnie.
Myślę, że o wiele trudniej byłoby atakować Kościół, gdyby wierni bardziej się z nim utożsamiali, a księża wyraźniej do takiej identyfikacji zachęcali, nie tylko w manifestacjach, ale też we włączeniu się w szeroką misję Kościoła. Wtedy oponenci musieliby ważyć słowa, chociażby z tego powodu, iż obawialiby się spadku politycznego poparcia. Tymczasem, jak na ironię, często bywa tak, że to sami ochrzczeni występują z krytyką przeciw Kościołowi, który rozumieją jako hierarchię, bo żyją "obok" tegoż Kościoła. Skąd się to bierze?
Postrzeganie Kościoła jako instytucji to w dużej mierze pokłosie klerykalizmu, zarówno po stronie duchownych jak i świeckich. Kościół sklerykalizowany dąży do utrzymania swoich pozycji, przywilejów i - jak by nie patrzeć - wygodnych dla obu stron podziałów "klasowych". Nie mam wątpliwości, że tak ubogie postrzeganie Kościoła to również spuścizna nauki przekazywanej podczas kazań, katechez i w licznych publikacjach przez dziesiątki lat, a może i wieków przez samych duchownych.
O notorycznym oddzielaniu hierarchii od wiernych pisał już Stefan Swieżawski w liście do Jana Pawła II (16.09.1989): "W Polsce zapomina się, że lud Boży to wszyscy wierni - nie tylko "świeccy", ponad którymi stoi władcze duchowieństwo. Zbyt często używa się przeciwstawienia: "duchowieństwo - lud Boży", tak jak gdyby kler stał poza ludem Bożym (jako element władczy i kierowniczy).
W odpowiedzi Papież nie ekskomunikował prof. Swieżawskiego, ale podziękował mu za te krytyczne uwagi, które jednakowoż nie wypływały z chęci planowego zniszczenia Kościoła.
Podtrzymywanie takiej jednostronnej wizji Kościoła prowadzi do tego, że księża sami wiążą sobie pętlę na szyi. Bo najpierw tworzą sztuczny podział, a potem płaczą, że ochrzczeni nie szczędzą im słów krytyki. Jeśli Kościół to hierarchia, nic dziwnego, że krytyczna uwaga "wrogów", jak i samych katolików, kiedy myślą o Kościele, koncentruje się na duchownych.
Zlokalizowanie wroga Kościoła, zwłaszcza że on często wcale się nie maskuje, to żadna sztuka. Ale co wobec tego robić? Czy chować się w okopach i zbierać amunicję?
Sądzę, że obecny kształt polskiego antyklerykalizmu bierze się po części z powolnego pękania klerykalizmu, który w nowej sytuacji społeczno-kulturowej już się "nie odnajduje". To zderzenie jest wezwaniem nie tylko do apologii Kościoła, ale przede wszystkim do pracy u podstaw.
Być może na dobry początek warto zadać kilka przykładowych pytań:
Dlaczego, pomimo wydawanych dokumentów i licznych zachęt, tylko w niektórych diecezjach (najprężniej chyba w diecezji opolskiej) rozwijają się rady duszpasterskie?
Dlaczego tylko w kilku diecezjach powołano dotychczas nadzwyczajnych szafarzy Eucharystii., chociaż Konferencja Episkopatu Polski już dawno się na to zgodziła? Owszem, wciąż mamy dużo księży. Ale przecież ci szafarze mogą rozdzielać Eucharystię nie tylko podczas mszy świętej, ale także poza nią. Na przykład, w mojej rodzinnej parafii świeccy szafarze od lat udają się z Komunią św. do chorych i starszych w niedzielę, czego ks. proboszcz, nawet gdyby bardzo chciał, nie byłby w stanie sam zrobić. Poza tym, szafarze czują się bardziej odpowiedzialni za Kościół. A pośród wiernych nie tylko ksiądz kojarzony jest z Panem Jezusem.
Dlaczego bez ustanku powtarza się na kazaniach i w katechezach, że głównym zadaniem katolików jest "chodzenie do kościoła", a więc pojawianie się tam jak w urzędzie, by coś załatwić, a potem wrócić do swoich zajęć?
Dlaczego, chociaż próżno w Nowym Testamencie szukać wzmianek na ten temat, więcej się mówi u nas o budowaniu kościołów z cegły i betonu, niż o wspólnocie z "żywych kamieni", której spoiwem jest osobiste świadectwo wiary i czynnej miłości? To o takim Kościele - jako żywym organizmie, budowli wznoszonej z ludzi piszą przecież apostołowie. A my ciągle myślimy o Kościele w kategoriach starotestamentalnych - ośrodkiem życia chrześcijańskiego jest głównie świątynia.
Jeśli więc chcemy twórczo odpowiedzieć na "antykościelny blitzkrieg", zacznijmy od zmiany we własnych szeregach, a nie na terytorium wroga, bo jego i tak wprost nie zmienimy. Biadolenie, jak to nas źle traktują, tylko powiększa bierność katolików. I podcina skrzydła.
Skomentuj artykuł