Kościół zmienia się na naszych oczach

Fot. Arch. pryw. JK

Dziś Wielki Czwartek. My, księża, trochę bezprawnie przywłaszczyliśmy sobie to święto, bo wcale nie jest “nasze”, ale wszystkich, którzy aktywnie żyją w Kościele. Przecież wywodzi się ono z Ostatniej Wieczerzy, a tam Pan Jezus, biorąc do ręki chleb, nie powiedział: “bierzcie i konsekrujcie”, tylko: “bierzcie i jedzcie”. Polecenia Jezusa wypełnia więc nie ten, kto “konsekruje”, ale kto “spożywa”, kto “je”. Jest to więc święto nas wszystkich. Przy okazji tego święta pozwólmy sobie na odrobinę nostalgii i spójrzmy, jak wiele zmieniło się w Kościele i w jego (oraz naszym) podejściu do “łamania Chleba”.

Od wspólnoty do spełnienia obowiązku

Od samego początku celebrowanie Eucharystii było wydarzeniem wspólnotowym, zgromadzeniem, podczas którego spotykali się ludzie, których łączyła ta sama wiara w Syna Bożego. Przychodzili więc na miejsce zgromadzeń po to, aby się spotkać, ucieszyć widokiem znajomych, i czując duchową więź między sobą, razem się pomodlić. Eucharystia w samej swej naturze ma aspekt wspólnotowy. To dlatego wciąż nieśmiało przypominamy o tym, że parafia powinna być wspólnotą, a przeciwnicy “churchingu” (nie biorąc pod uwagę powodów, dla których ludzie uciekają z własnej parafii) piętnują tych, którzy wybierają inne kościoły. Ten wspólnotowy aspekt w jakiejś formie przetrwał jeszcze w mniejszych parafiach, gdzie ludzie nawzajem się znają i uczestniczenie w mszy traktują też jako okazję do spotkania się i pogadania o wspólnych sprawach. Warto ten element ocalić.

DEON.PL POLECA

Niestety, złą przysługę zrobiło tu wciągnięcie Eucharystii na listę obowiązkowych praktyk, których niedopełnienie skutkuje ciężkim grzechem. W ten sposób wielu zaczęło traktować niedzielną liturgię jako coś, czego trzeba dopełnić, żeby nie ściągnąć na siebie gniewu Boga. Tym posunięciem Kościół “podreperował” sobie statystyki, ale zrobił to kosztem zredukowania duchowej głębi samego wydarzenia.

Księża, których kiedyś znaliśmy

Wszyscy, którzy na świecie przeżyliśmy już trochę lat, widzimy, jak wiele zmieniło się w zewnętrznej oprawie liturgii. I nie chodzi tu już wyłącznie o zmiany posoborowe. Choć nie brakuje takich, którzy rozpaczliwie bronią atmosfery “wielebności” i godności kapłaństwa, to jednak dziś ksiądz, który chce docierać do wiernych, musi być po prostu człowiekiem. Zewnętrzne znaki, jak sutanna, nie wspominając już o mantoletach, rokietach i pektorałach (kto wie, co to jest?), nie dość, że dla większości są niezrozumiałe, to jeszcze wywołują ironiczny uśmiech i raczej odpychają niż przyciągają do Kościoła. Jednak, wspominając księży, których kiedyś spotkaliśmy i których dobrze wspominamy, widzimy, że w istocie niewiele się zmieniło - bo tak samo kiedyś, jak i teraz ksiądz musi być przede wszystkim dobry, potem pobożny i mądry: to te cechy (nieważne, czy w komży, czy bez) sprawiają, że ludzi pełniących tę posługę, szanujemy.

Najpiękniejsze Eucharystie naszych wspomnień

Msze roratnie (to te odprawiane w Adwencie) w czasach mojego dzieciństwa, spędzonego na podkarpackiej wsi, gromadziły setki ludzi. Odprawiano je o godz. 6 rano. Kościół był pełny. Ludzie już od swoich domów szli z lampionami. Śpiewane pełnym głosem pieśni (bez słów wyświetlanych z rzutnika) wprowadzały taką atmosferę, że rzeczywiście czekało się na święta. Dziś roraty odprawiamy wieczorem. Przychodzi na nie garstka ludzi.

Inne wspomnienie: Rezurekcja. Również odprawiana o godz. 6 rano. Strażacy przy grobie przewracali się widowiskowo. Wszyscy chcieli to zobaczyć. Potem była procesja trzy razy dokoła kościoła i uroczysta msza, po której śniadanie smakowało zupełnie wyjątkowo. Dziś rezurekcji się nie odprawia, bo choć był to zwyczaj mocno zakorzeniony w naszej tradycji, nie wpisywał się najlepiej w logikę liturgii.

To tylko dwa przykłady tradycji, których już nie ma, choć jeszcze niedawno miały się całkiem dobrze i które dobrze pamiętamy. No cóż, Kościół też się zmienia.

Co dalej z nami będzie?

No właśnie. Wobec wszystkich tych zmian, trzeba zapytać, co dalej? Wprawdzie Wielki Czwartek skłania nieco do nostalgicznych refleksji, ale nie możemy przecież zapominać, że przed nami przyszłość, za kształtowanie której wszyscy jesteśmy odpowiedzialni. Nie możemy przecież obrazić się na świat, w którym żyjemy, bo to właśnie do takiego świata posyła nas Pan Bóg. Realizacja powołania, także kapłańskiego, nie polega na pielęgnowaniu wspomnień, ale na upartym głoszeniu Ewangelii w naszych czasach. Myślę, że nasz Pan, który do każdego z nas zwrócił się po imieniu i powiedział “pójdź za mną”, nie obrazi się, gdy będąc już w drodze, z czystej ciekawości zapytamy: “Przepraszam, Panie, ale dokąd my właściwie idziemy? Dokąd nas prowadzisz?”.

Dyrektor Wydawnictwa WAM i DEON.pl. W latach 2014-2020 przełożony Prowincji Polski Południowej Towarzystwa Jezusowego. Autor kilku przekładów i książek, m.in. "Po kostki w wodzie. Siedem katechez o wierze uczniów Jezusa" (dostępnej także jako audiobook).

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Kościół zmienia się na naszych oczach
Komentarze (11)
WG
~Witold Gedymin
4 kwietnia 2024, 09:42
"Kościół zmienia się na naszych oczach" - polski tak, na coraz gorsze, a biskupi są zaślepieni pychą.
DL
~Dorota Liszkowicz
3 kwietnia 2024, 12:03
Ważny jest Ten który mówi: Pójdź za Mną. To gdzie prowadzi jest zawsze dobre bo jest w Jego towarzystwie i to gdzie nas zaprowadzi też jest dobre bo zawsze jest z nami w tym miejscu On. Nasz Pan. Można Go pytać gdzie idziemy ale ja wolę cieszyć się Jego towarzystwem niż myśleć o tym gdzie idziemy bo to miejsce gdzie pójdziemy jest już piękne bo On jest ze mną w tym miejscu. Wiedza gdzie idę z Jezusem co ma zmienić? Jak już wiem, że wszędzie gdzie z Nim pójdę będzie pięknie bo JEST ON. A pięknie to nie znaczy, że wszystko proste i łatwe i bez trudu. Ważne, że z Nim.
HH
~Hanka H
30 marca 2024, 16:24
Jak to dziś rezurekcji się nie odprawia? Gdzie tak jest: w Polsce gdzieś czy za granicą?
KK
Kamil Książek
30 marca 2024, 00:35
Rezurekcji się nie odprawia? Emm, u mnie jest klasycznie o 6.00 rano.
AS
~Antoni Szwed
29 marca 2024, 12:12
"Pan Jezus, biorąc do ręki chleb, nie powiedział: “bierzcie i konsekrujcie”, tylko: “bierzcie i jedzcie”. Polecenia Jezusa wypełnia więc nie ten, kto “konsekruje”, ale kto “spożywa”, kto “je”." Podczas Ostatniej Wieczerzy Pan Jezus dokonał OSOBIŚCIE konsekracji chleba i wina, mówiąc do uczniów, że to jest Jego Ciało i Krew. Jezus Chrystus jest Arcykapłanem, który po raz pierwszy tego dokonał, a dopiero potem Jego uczniowie i JEGO Mocą dokonywali i dokonują konsekracji. O. Kołacz najwidoczniej zapomina, że to, co spożywamy w kościele podczas Mszy św. nie jest już chlebem i winem, lecz jest Ciałem i Krwią Zbawiciela, co NIE WYNIKA z naszej wiary czy z jakichś naszych "głębokich" przeświadczeń, lecz z samej natury Przeistoczenia czyli działania Boga.
Jan OPs
29 marca 2024, 08:17
Wczoraj (Wielki Czwartek) ksiądz w kazaniu użył takiej frazy: (...) zarówno my po tej stronie ołtarza jak i Wy po drugiej stronie ołtarza (...). I taka refleksja mi od razu przyszła do głowy: Kiedyś staliśmy po jednej stronie ołtarza. Więc może ten cały klerykalizm ma też źródło ( nie jedyne) w posoborowych zmianach w liturgii?
ML
~Marek Leszczyński
28 marca 2024, 22:37
Ewangelia się nie zmienia, zmienia się tradycja i religijność. Najważniejsze to nie zapomnieć o centralnej Osobie kościoła - Chrystusie. A zaraz potem o człowieku i jego relacji ze wspólnotą Kościoła. Zmiany kulturowe są nieuniknione, trzeba z ufnością i nadzieją patrzeć w przyszłość. Duch Święty z pewnością działa. Jestem tego pewien. Dobrych Świąt Wielkanocnych.
AS
~Antoni Szwed
28 marca 2024, 21:10
“Przepraszam, Panie, ale dokąd my właściwie idziemy? Dokąd nas prowadzisz?” Pan Bóg prowadzi nas w dokładnie tym samym kierunku, co 100 lat temu, 300 lat czy 1500 lat temu. Wskazania Boże i Jego nauka nie zmieniają się, one zawsze wyznaczają ten sam kierunek. Bóg w Trójcy Jedyny nigdy się nie zmienia, nie zmienia swojej nauki i swoich przykazań, Chrystus przyciąga nas do siebie tak, jak przed wiekami. To my ludzie się zmieniamy, świat się zmienia i swymi "mądrościami" wątpliwej jakości zaciemnia Boga. A nade wszystko wszyscy ci w Kościele, zwłaszcza "postępowi" biskupi i kardynałowie, którzy usiłują "poprawić" Boga, oni Go zaciemniają najbardziej. Więcej, oni Go zdradzają, sądząc ponadto, że Bóg powinien być z tego zadowolony.
SX
~Stanisław X
29 marca 2024, 18:51
Wyczuwam w Pana komentarzu silne idealizowanie przeszłości, przynajmniej pod kątem tego jaki kiedyś ten Kościół był miły Bogu, a teraz zszedł na manowce. A może warto przypomnieć sobie ten dawny Kościół? Może akceptowanie niewolnictwa było Pana zdaniem właściwe i miłe Bogu? A może szafowanie świętym sakramentem małżeństwa jako dźwignią w politycznej grze monarchów, w świetle pełnej aprobaty Kościoła, było dobre? A może skazywanie heretyków na okrutnie bolesną śmierć przez spłonięcie było praktyką dawnego Kościoła, która jest tak miła Panu? Albo wyciąganie zeznań torturami? Kościół dzisiaj nie jest perfekcyjny, ale ośmielę się stwierdzić, że przeszedł długą drogę we właściwym kierunku.
AS
~Antoni Szwed
30 marca 2024, 14:57
Ad Stanisła w X) Źle Pan wyczuwa. Poruszyłem zupełnie inny temat, niezwiązany z tym, o czym Pan pisze. Ale dla jasności i jednoznaczności deklaruję: nie akceptuję niewolnictwa, zdecydowanie odrzucam palenie ludzi na stosie, nawet jeśli głoszą ewidentne głupoty (także religijne). Nawiasem mówiąc, gwoli ścisłości, paliła nie tylko katolicka Inkwizycja, ale w jeszcze większym stopniu czynili to protestanci. Absolutnie nie popieram tortur, także tych, które są po dziś dzień stosowane w różnych świeckich krajach (niektóre z nich są szalenie postępowe!). Małżeństwa monarchów w większości przypadków były nieważne, ponieważ były wymuszane potrzebami politycznymi. To wina monarchów, nie Kościoła. Król Anglii Henryk VIII zerwał z Kościołem katolickim z tego powodu, że papież nie chciał mu dać rozwodu, by Henryk mógł poślubić następną ... ofiarę losu. Proszę oddzielać wiarę katolicką od brudnej polityki, która zawsze taką była i jest nią do dziś.
DS
Dariusz Sandecki
28 marca 2024, 16:58
Co będzie? Jako zakon już dawno jesteście na bocznym torze, poza Kościołem, razem z Bergolio od Pachamany. Ksiądz młody, to zobaczy katastrofę swoich złudzeń, chodź dziwne, że jej nie widzi wokół siebie. Nie mam pojęcia skąd u was ta niechęć do sutanny i udawanie, że my świeccy i WY wyświęcani kapłani, to tacy sami. Po co to mizdrzenie się i udawanie luzaków?! Na prawdę tak wam ciąży kapłaństwo? A może wy go nie czujecie, myślicie że będziecie psychoterapeutami nas świeckich?! Nie dzięki, od tego są profesjonaliści. Wy macie być DUSZ PASTERZAMI a nie kolegami. Gra nie jest o moje samopoczucie i pragnienie towarzyszenia mi, gra jest o zbawienie mojej duszy. Kolegów do kopania piłki mam ciekawszych.