Krajobraz po tęczy
Rozumiem wszystkie wątpliwości związane z samą tęczą, wątki związane z homo-propagandą, ale kiedy widzę jakąś niezdrową radość i satysfakcję z tego, że coś zostało zniszczone i komuś się dokopało, to zastanawiam się, o co w tym wszystkim chodzi. Co chrześcijaństwo ma wspólnego z takim sposobem działania?
Mimo, że od 11 listopada trochę czasu już minęło, wciąż nie milkną dyskusje o tym, co się wydarzyło na ulicach Warszawy. Docierają do nas przeróżne narracje.
W części mediów podkreśla się chuligańskie wybryki i atmosferę grozy, która miała panować na ulicach stolicy w dniu Święta Niepodległości. Według tej wersji wydarzeń "prawicowy patriotyzm" jest niebezpieczny i trzeba z nim w końcu zrobić porządek. Do jednego worka wrzucani są wszyscy - od ONR-owców po rodziny z dzieciakami, których na Marszu Niepodległości było sporo.
Z drugiej strony słyszymy o policji, która zachowuje się jak w stanie wojennym, jest przeciw narodowi i się hańbi swoim zachowaniem. W internecie można obejrzeć emocjonujące nagranie, na którym widzimy dziennikarza jednej ze stacji telewizyjnych, który komentuje wydarzenia z 11 listopada niczym Dariusz Szpakowski, podkręcając atmosferę relacji do granic absurdu.
Swoje trzy grosze jak zawsze dorzucają politycy, oskarżając siebie nawzajem i przerzucając winę za zamieszki na przeciwnika. Czyli krótko mówiąc - obrazek dobrze nam znany. Wszyscy walczą ze wszystkimi i naginają fakty do swoich światopoglądów, żeby przekonać resztę społeczeństwa, że to oni są dobrzy i mają rację.
Tak naprawdę cała ta walka polityczna mało mnie interesuje, bo mam szczerze dość wciskania mi kitu przez zaangażowane w polityczne wojenki media i samych polityków. To co zwróciło moją uwagę 11 listopada i w późniejszych publikacjach oraz dyskusjach, to reakcja części środowisk katolickich na spalenie tęczy na Placu Zbawiciela. Rozumiem wszystkie wątpliwości związane z samą tęczą, wątki związane z homo-propagandą, ale kiedy widzę jakąś niezdrową radość i satysfakcję z tego, że coś zostało zniszczone i komuś się dokopało, to zastanawiam się, o co w tym wszystkim chodzi. Co chrześcijaństwo ma wspólnego z takim sposobem działania?
Jest takie pytanie (bardzo popularne wśród amerykańskich protestantów) - "What would Jesus do?" ("Co zrobiłby Jezus?"). Warto je sobie czasem stawiać i zastanawiać się w konkretnych sytuacjach, jak powinniśmy się zachowywać, co w danej sytuacji zrobiłby nasz Mistrz. Kiedy patrzę na moich braci w wierze, którzy cieszą się, bo jacyś wandale spalili tęcze, to nie potrafię dostrzec zbieżności takiego sposobu myślenia z naszą wiarą. Nie tędy droga. Tak cywilizacji życia nie zbudujemy. Cel nie uświęca środków.
Piotr Żyłka - członek redakcji i publicysta DEON.pl, twórca Projektu faceBóg i papieskiego profilu Franciszek.
Skomentuj artykuł