Lepiej dla biskupa, żeby złożył rezygnację niż był usunięty z urzędu
O niebo lepiej byłoby złożyć rezygnację teraz (prawdopodobnie zostałaby przyjęta) i na wynik postępowania wyjaśniającego oczekiwać jako biskup-senior niż trwać w uporze i być usuniętym z urzędu.
„Usilnie prosi się biskupa diecezjalnego, który z powodu choroby lub innej poważnej przyczyny nie może w sposób właściwy wypełniać swego urzędu, by przedłożył rezygnację z urzędu” - głosi paragraf 2 kanonu 401 Kodeksu Prawa Kanonicznego.
Rezygnacje biskupów w oparciu o ten kanon nie są częste. Zazwyczaj zwalniający urząd jako powód podają chorobę. Tak było np. w przypadku bp. Stefana Regmunta, który w 2015 roku zrezygnował z bycia ordynariuszem zielonogórsko-gorzowskim, a także bp. Tadeusza Pikusa, który w ub. roku zrezygnował z kierowania diecezją drohiczyńską. Prawodawca nie sprecyzował w kodeksie pojęcia „poważnej przyczyny”. Wśród kanonistów jest zgoda co do tego, że może nią być np. utrata zaufania wiernych czy zgorszenie, którego przyczyną stał się biskup. I chociaż papież przyjmując rezygnację nie podaje powodów, to jednak wszyscy wiedzą lub domyślają się co było jej przyczyną.
W ciągu ostatnich dwudziestu lat mieliśmy w Polsce trzy rezygnacje, za którymi stały inne poważne przyczyny. Pierwsza to ustąpienie w 2002 roku metropolity poznańskiego abp. Juliusza Paetza, wobec którego sformowano zarzuty seksualnego molestowania kleryków. Kolejna to w 2003 r. rezygnacja biskupa Andrzeja Śliwińskiego, ordynariusza elbląskiego, który w stanie nietrzeźwości spowodował wypadek i został skazany na 1,5 roku więzienia w zawieszeniu na trzy lata, utratę na rok prawa jazdy, grzywnę oraz nawiązkę. Biskup tuż po wypadku został przez Watykan zawieszony, a następnie sam złożył rezygnację. Trzeci przypadek to ustąpienie abp. Stanisława Wielgusa w 2007 roku tuż przed uroczystym ingresem do katedry warszawskiej. Arcybiskupowi zarzucono, że w okresie PRL świadomie współpracował z SB. Najpierw się wypierał, a ostatecznie przyznał, że jakaś forma współpracy zaistniała.
Każdy z tych przypadków był inny, ale w każdym mieliśmy do czynienia ze zgorszeniem, upadkiem autorytetu, utratą wiarygodności.
Podobnie jest w moim przekonaniu w przypadku biskupa Edwarda Janiaka, ordynariusza kaliskiego. Raczej nikt kto oglądał film braci Sekielskich nie ma wątpliwości, że miał on duży udział w procesie tuszowania pedofilii. Na razie żadnej winy hierarchy nikt oficjalnie nie stwierdził – wyjaśnieniem zarzutów zajmie się Stolica Apostolska – ale utracił on społeczne zaufanie. Dowodem na to chociażby protesty przed święceniami kapłańskimi, których miał udzielać lecz ostatecznie pod naciskiem zewnętrznym zrezygnował z tego zamiaru. Kolejny dowód to postawa członków Rady Kapłańskiej w diecezji kaliskiej, którzy odmówili podpisania listu popierającego ordynariusza a zamiast tego sformułowali list do Franciszka z prośbą o dokładne zbadanie sprawy. Wydaje się, że powinno to skłonić hierarchę do oddania się do dyspozycji papieża. I wcale nie musiałoby oznaczać przyznania się do winy. Znane są przypadki, gdy papież nie przyjmował rezygnacji nawet wtedy, gdy zapadł wyrok skazujący wobec biskupa.
Najbardziej bodaj znany to sprawa metropolity Lyonu. Kardynał Philippe Barbarin oskarżony o tuszowanie przypadków pedofilii w swojej diecezji w marcu 2019 roku został uznany przez francuski sąd za winnego i skazany na pół roku więzienia w zawieszeniu. Natychmiast złożył rezygnację, ale ta nie została przez Franciszka przyjęta. Papież postanowił wstrzymać się z decyzją do procesu apelacyjnego, a kardynałowi polecił podjąć takie kroki, które jego zdaniem będą najlepsze dla diecezji. Barbarin postanowił wycofać się i kierowanie diecezją powierzył wikariuszowi generalnemu, potem Franciszek ustanowił administratora na czas nieobecności kardynała. W styczniu tego roku sąd apelacyjny oczyścił hierarchę ze wszystkich zarzutów. Mógł zatem wrócić do normalnej pracy, ale podtrzymał prośbę o rezygnację i została ona przyjęta. Sytuacja jest czysta i klarowna. Dla szeroko rozumianego dobra całej wspólnoty Kościoła było to najlepsze wyjście z tej trudnej sytuacji.
Tymczasem w przypadku biskupa Janiaka mamy chyba do czynienia z wewnętrznym przekonaniem o niewinności co przekłada się w uparte trzymanie się biskupiego tronu. Tyle tylko, że jak śpiewał przed laty w jednej ze swoich piosenek Przemysław Gintrowski, upadać też trzeba ładnie. O niebo lepiej byłoby złożyć rezygnację teraz (prawdopodobnie zostałaby przyjęta) i na wynik postępowania wyjaśniającego oczekiwać jako biskup-senior niż trwać w uporze i być usuniętym z urzędu. Między odejściem - wprawdzie tylko teoretycznie - dobrowolnym a usunięciem jest jednak spora różnica. Dla samego biskupa, ale także i całego Kościoła w Polsce byłoby to rozwiązanie najlepsze.
Ale... Biskup ma swój rozum, sam musi rozeznać.
Skomentuj artykuł