Maryja w ekstazie? Teologia w meandrach estetyki
Artykuł pt. "Maryja to kobieta. Jaka była naprawdę?" Michaela S. Neubacka opublikowany na portalu Deon.pl wzbudził wiele krytyki, a nawet słów protestu, a niewiele dyskusji. A szkoda, bo jest o czym dyskutować. I nie chodzi tylko o obraz Muncha pt. "Madonna". Ale to właśnie ten obraz - dość przewrotnie - jest najbardziej inspirujący.
Z chłopakami o poczęciu
Ale zacznijmy od początku, od genezy tekstu. Autor to nauczyciel literatury angielskiej w amerykańskim, jezuickim liceum dla chłopców. I to jest bardzo ważny kontekst dla zrozumienia artykułu. "Rozmowa na temat Niepokalanego Poczęcia w męskiej klasie wiąże się z pewnymi wyzwaniami" - zauważa autor, i ja jego zastrzeżenia w pełni podzielam. Mówienie o niezwykłej kobiecie, która została poczęta bez grzechu i - co więcej - mimo narodzenia dziecka pozostała dziewicą, łatwe nie jest. Nie jest ono łatwe samo w sobie. Już sama terminologia - a odwołuję się tutaj do języka polskiego - nie jest prosta do przyswojenia. Przymiotnik "niepokalany" dzisiaj jest archaiczny i chyba pojawia się tylko w odniesieniu do Matki Bożej. Takie słowa jak "kalać" - a od tego przecież pochodzi słowo "niepokalana" - czy "zmaza grzechu" domaga się przetłumaczenia na język katechetyczny, adekwatny do mentalności odbiorcy.
Miał rację Czesław Miłosz, który w "Piesku przydrożnym" pisał, że teologia "od wielu stuleci zaokrągla odpowiedzi w gładkie kule, łatwe do toczenia, ale jakby nieprzenikalne". Autor artykułu chciał ów język - i kryjącą się za nim tajemnicę Niepokalanego Poczęcia - przeniknąć, i to w kontakcie z młodzieżą męską, co akurat komplikuje stopień trudności, wszak trzeba "przebić się do wrażliwości, którą nastoletni chłopcy zazwyczaj ujawniają z dużym trudem".
Kobiecość - co oczywiste - nie jest doświadczeniem danym im bezpośrednio. Etap rozwoju, na którym się znajdują, czyni kobiecość tak tajemniczą, jak i nieznaną, a postrzeganą przede wszystkim przez perspektywę kształtującej się świadomości seksualnej. To w tym kontekście pojawiają się pojęcia: dziewica, niepokalanie, poczęcie. I nie da się o nich mówić wprost, by nie wywołać niezgrabnego zażenowania, które najczęściej maskuje się śmiechem. Autor wybrał metodę mówienia za pomocą obrazów. Problem w tym, że z tych obrazów zaczęła się wyłaniać Maryja "bardziej ludzka", co akurat niewiele mówi o jej teologicznej "odmienności" wynikającej z Niepokalanego Poczęcia.
Ciało Maryi
I tutaj pojawia się drugi problem, już bardziej teologiczny. A jest nim relacja między jej ludzką, człowieczą kondycją kobiety a jej teologicznym statusem niepokalanie poczętej. W wielu komentarzach pojawiały się niejakie upomnienia się o Maryjną człowieczość. I ja te upomnienia rozumiem. Sam już gdzieś pisałem, że ikoniczny, ale także teologiczny obraz Maryi to dla większości jedynie jej "wersja teologiczna" - Matka Boża, i to w dodatku ikonicznie wyobrażana na postawie prywatnych objawień.
Mam wrażenie, jakby ich było dwie: ta z Biblii i ta druga - od obrazu biblijnego oderwana "teologiczna" Maryja z objawień (wiem, że to, co piszę, jest bardzo nieostre…). Maryja jednak jest człowiekiem i kobietą przed Bożym macierzyństwem i przed Wniebowzięciem, przed jej "steologizowaniem". Jest, ale - i tu trzeba włączyć dogmat o Niepokalanym Poczęciu - jest jednak owym człowiekiem i kobietą inaczej niż wszyscy. Temu - jeśli się wierzy w dogmat - zaprzeczyć się nie da. Jej człowieczeństwo i jej kobiecość naznaczone są owym stanem "niepokalania": "zachowana jako nietknięta od wszelkiej zmazy grzechu pierworodnego" - jak głosi dogmatyczne sformułowanie. Jeśli zaś od samego grzechu pierworodnego, to także od jego skutków. I tutaj wkraczam w obszar dogmatyki (mariologii), gdzie specjalistą nie jestem, więc będzie to raczej głośne myślenie niż pozycyjne teologiczne tezy.
Jakie to ma skutki dla jej cielesności i seksualności? Oczywiście, niepokalane poczęcie nie czyni jej ciała aseksualnym, ona wciąż pozostaje prawdziwą kobietą. Pytanie, które trzeba zadać, dotyczy konsekwencji seksualności - jeśli takowe są w stanie niepokalanym? Czy odczuwała pożądanie? Czy o jej ciele można mówić w kategoriach już nie tylko seksualnych, ale także erotycznych? Czy jej ciało podobne było ciału Adama i Ewy sprzed grzechu pierworodnego? I dlatego mogło zostać bezpośrednio wzięte do nieba? Czy była jej udziałem przedgrzeszna "prostota duszy i czystości" - jak to w odniesieniu do raju określił św. Augustyn? Doskonała harmonia duszy i ciała? Jakie to ma konsekwencje dla miłości? I dla wyrażającego miłość ciała?
Benedykt XVI pisze o dwóch jej rodzajach: eros jako określenie miłości «ziemskiej» i agape jako wyrażenie oznaczające miłość opartą na wierze i przez nią kształtowaną. Obydwa pojęcia są często przeciwstawiane jako miłość «wstępująca» i miłość «zstępująca». Są także inne podobne klasyfikacje, jak na przykład rozróżnienie pomiędzy miłością posesywną i miłością ofiarną (amor concupiscentiae — amor benevolentiae), do którego czasami bywa dołączona jeszcze miłość interesowna. W dyskusji filozoficznej i teologicznej te rozróżnienia często były zradykalizowane aż do autentycznego przeciwstawienia: typowo chrześcijańską byłaby miłość zstępująca, ofiarna, właśnie agape; kultura zaś niechrześcijańska, przede wszystkim grecka, charakteryzowałaby się miłością wstępującą, pożądliwą i posesywną, czyli erosem".
Czy obie formy miłości były udziałem Maryi Niepokalanie Poczętej? Nie wiem, nie wiem, nie wiem. Ale oburzenie, które wywołał obraz "Madonna" Muncha byłby potwierdzeniem, że dla bardzo wielu jest to niedopuszczalne przedstawienie - jeśli jest - Maryi. Bo właśnie naznaczone erosem. To nie jest Maria lactans (Matka Boża karmiąca), której nagość byłaby absolutnie naturalna i uzasadniona. To raczej kobieta w erotycznej ekstazie.
Od estetyki do wiary
O Munchu wyczerpujący tekst napisał Karol Kleczka (Dlaczego nagość Maryi nie musi gorszyć). Nie ma potrzeby, by do niego wracać. Ale jest kwestia, którą trzeba raz jeszcze podnieść. To problem związku sztuki (religijnej) z dogmatem i kultem. Mając na względzie "Madonnę" Muncha, Neuback w swoim tekście pisze: "Dla mnie takie przedstawienie jest wartościowe i warte celebrowania". Nie znam tekstu oryginalnego, ale rzeczywiście słowo "celebrowanie" wydaje się tutaj chyba jednak nie na miejscu. I to ono stało się powodem protestu. Jeśli miałoby to być bowiem "celebrowanie" w sensie ścisłym, to nie da się obrazu Muncha uznać za kanoniczny, nadający się do kultu. Pisał o tym Kleczka w nawiązaniu do książki-wywiadu Ewy Kiedio z bp. Michałem Janochą ("A piękno świeci w ciemności").
Nie miejsce tutaj, by przedstawiać skomplikowaną historię wzajemnych relacji między religią a sztuką - zainteresowanych odsyłam do książki - dość powiedzieć, że doświadczenie świętości (sacrum) w sztuce przesunęło się z porządku obiektywnego do porządku subiektywnego. Hans Belting mówi, że dzisiaj istnieją "obrazy o dwojakim obliczu". Kiedyś - w tzw. erze obrazu - obraz miał jedno tylko oblicze: teologiczne i był poddany teologicznej kategorii piękna, co do dzisiaj wyraża się w kanonie ikony. Obraz, który był dotychczas przedmiotem czci, został przemieniony w dzieło sztuki, a teologiczne reguły interpretacyjne zostały zastąpione (uzupełnione) estetycznymi. W odniesieniu do tego samego dzieła może współistnieć przeżycie estetyczne i religijne.
Już w XVI w. pisał Gabriele Paleotti: "Dzielimy naszą materię na obrazy święte i świeckie. […] Rozgraniczenie między obu tymi rodzajami dokonuje się i w samych dziełach, i w osobie obserwatora. Możliwe jest, że obraz […] należy do obrazów świętych, a przecież w umyśle widza przesuwa się do innego porządku. […] W ten sposób jeden i ten sam obraz przedstawia się całkiem inaczej w zależności od wyobrażeń, które wytwarzają sobie o nim widzowie".
Dodać jeszcze należy: możliwe jest, że obraz należy do obrazów świeckich, a w umyśle widza przesuwa się do innego porządku - religijnego, sakralnego. O tym, co jest, a co nie jest sztuką religijną (sakralną?), rozstrzyga dzisiaj indywidualny akt wiary odbiorcy. Ten cały wywód potrzebny jest po to, by móc nie wykluczyć, iż dla kogoś (wielu?) "Madonna" Muncha może stać się - w jego odbiorze! - obrazem religijnym albo przynajmniej religijnie inspirującym, bo stawiającym teologicznie ważne pytania. Może, ale nie musi. Dla wielu pozostanie jednak wyłącznie estetyką, a wprowadzenie w obszar kultu - czymś niedopuszczalnym, by nie powiedzieć - bluźnierczym.
Szantażyści
I tutaj wrócę do mojego postu na FB, gdzie upominałem się o prawo "dewotów" do odrzucenia obrazu Muncha. Subiektywizm w odbiorze obrazów o religijnej tematyce czy inspiracji ma też takie konsekwencje, że zobowiązuje do wzajemnego poszanowania zróżnicowanych wrażliwości odbiorców. Stąd moje zrozumienie dla tych, którzy ten obraz odrzucili. I moje niezrozumienie dla tych, którzy wobec odrzucających Muncha wyrażali się z poczuciem wyższości i pogardą, zaliczając ich do ciemnych "dewotów", co to na sztuce współczesnej się nie znają. Nie każde przeżycie estetyczne staje się doświadczeniem religijnym.
Na koniec zacytuję Marcina Lutra z jego kazania wygłoszonego w Wielki Post 1522 roku: "Zdaje się, iż nie ma w ogóle człowieka lub takich ludzi jest bardzo mało, którzy nie rozumieją, iż krucyfiks, który tam stoi, nie jest Bogiem, albowiem Bóg mój jest w niebie, lecz że jest on tylko znakiem. [...] musimy przyznać, iż są ludzie, którzy nie doszli jeszcze do takiego przekonania i którzy nadal potrzebują obrazów, acz nie jest ich może tak wiele. Mimo to nie możemy potępiać i nie powinniśmy potępiać czegoś, co jakiś człowiek gdzieś może potrzebować".
Miał w sobie Luter dużo pedagogicznej empatii. Bo choć był przekonany do swojej teologicznej tezy, to jednocześnie miał świadomość, że jest wielu takich, co "potrzebują obrazów". I nie pozwalał ich potępiać. Dobrze byłoby się tego od Lutra uczyć: że pewność co do własnego zdania nie odbiera innym prawa do zdania odmiennego. I nie daje prawa do potępiania. Szantażyści zdarzają się po obu stronach.
ks. Andrzej Draguła - ksiądz diecezji zielonogórsko-gorzowskiej. Dr hab. teologii, prof. Uniwersytetu Szczecińskiego, kierownik Katedry Teologii Praktycznej na Wydziale Teologicznym US, prof. Papieskiego Wydziału Teologicznego we Wrocławiu, kierownik Katedry Komunikacji Religijnej PWT, Publicysta, członek Rady Naukowej Laboratorium "Więzi" i redakcji "Więzi".
Skomentuj artykuł