Między PR-em a mentalnością
Kościół w Polsce powoli uczy się reagowania w sytuacjach kryzysowych, biskupi i przełożeni/przełożone zakonne wiedzą już, jak zachować się, gdy media udowodnią jakieś skandaliczne zachowanie lub ujawnią zaniedbania. Tyle, że to wcale nie oznacza zmiany mentalności. Ta pozostaje u wielu niezmienna, a ujawnia się to niejako przy okazji.
Afera w Bielsku-Białej ma dalszy ciąg. Adwokatka reprezentująca Kurię mecenas Anna Englert domagała się kilka miesięcy temu sprawdzenia orientacji seksualnej oskarżającego diecezję Janusza Szymika, a także zadawała pytanie, czy powód nie czerpał przyjemności seksualnej, a także korzyści materialnych z tego, że był wykorzystywany przez księdza. Gdy treść pisma ujawnił portal Onet biskup Roman Pindel przeprosił (w sposób dość dziwny, ale jednak), a skandaliczne elementy dokumentu zostały z niego usunięte. Teraz zaś - o czym informuje Onet - Izba Dyscyplinarna Okręgowej Rady Adwokackiej w Bielsku-Białej postawiła adwokatce zarzuty dyscyplinarne.
To bardzo dobry sygnał, bo będzie on przypominał adwokatom, że w obronie instytucji nie wolno posuwać się do naruszania godności osób skrzywdzonych. Istotniejsze jest jednak zupełnie, co innego, o czym poinformował wczoraj Onet. Otóż, tak się składa, że broniąc się pani mecenas pogrążyła Kurię, a prawdopodobnie samego biskupa Romana Pindla. Treść pisma procesowego została bowiem, co podkreślała prawniczka, wysłana do kurii i przez nią bez najmniejszych poprawek zaakceptowana. Urzędnicy kurialni (a biorąc pod uwagę wnioskowaną sumę odszkodowania, a także znaczenie wizerunkowe tej sprawie możemy być niemal pewni, że pismo to czytał także biskup ordynariusz) doskonale zatem wiedzieli, co znajduje się w dokumencie, i przekonywanie, że odpowiada za niego adwokatka jest nadużyciem. I to właśnie to zachowanie, akceptacja tego dokumentu ujawnia prawdziwe, a nie PR-owe poglądy kurii bielsko-żywieckiej i jej biskupa.
Oczywiście, na potrzeby mediów czy społeczności lokalnej mówione i pisane jest zupełnie, co innego. „Nie wszyscy uświadamiają sobie rozmiar zranień, które mogą ujawnić się dopiero po wielu latach. Dotyczy to samych pokrzywdzonych, ale także i krewnych, bliskich i znajomych. Chodzi tu o takie zranienia, jak zgorszenie, kryzys wiary i ufności wobec Boga. (…) Żadne słowa nie wyrażą dostatecznie współczucia, żalu i prośby o przebaczenie” – pisał biskup Roman Pindel w liście do mieszkańców Międzybrodzia Bielskiego w roku 2020, tuż po tym, jak media ujawniły, że proboszczem tamtejszej parafii był duchowny pedofil. Wartość tych słów została boleśnie zweryfikowana w kolejnych działaniach kurii, w akceptacji takiej a nie innej treści dokumentacji, w zachowaniu wobec skrzywdzonego. Biskup Pindel i jego współpracownicy wiedzą już, co powinni mówić, ale nie są w stanie działać w ten sam sposób. Ich mentalność się nie zmieniła. Ważniejsza dla nich jest kasa diecezji, niż ewangeliczne czy po prostu ludzkie podejście do skrzywdzonych.
I nie jest to sytuacja wyjątkowo. Nowy biskup kaliski, choć także deklarował zerwanie z poprzednią polityką, to wobec braci Pankowiaków prowadził w istocie taką samą politykę jak jego poprzednik. A najdobitniejszym przykładem rozejścia się PR-u z mentalnością są sprzeczne ze sobą wypowiedzi matki Anny Telus, przełożonej generalnej zgromadzenia sióstr prezentek w sprawie Jordanowa. „Jestem głęboko wstrząśnięta zarzutami, które dotyczą Domu Pomocy Społecznej dla dzieci z niepełnosprawnością intelektualną w Jordanowie. Zależy mi na jak najszybszym, rzetelnym i pełnym wyjaśnieniu tej sprawy” - napisała siostra w oficjalnym oświadczeniu przekazany mediom. Kilka godzin później wypowiedziała się dla Onetu, i tej wypowiedzi nie da się już pogodzić ze słowami oświadczenia. „W moim mniemaniu te zarzuty to bzdury. Wiele rzeczy zostało wyolbrzymionych. My pomagaliśmy i dalej pomagamy dzieciom, a nie się nad nimi znęcamy. To nie jest żaden "dom grozy", jak to zostało przedstawione. Dziennikarze przypuścili na nas nagonkę, której inspiracją jest jeden z byłych pracowników, który został zwolniony. Dziennikarze wyrządzili nam krzywdę” - oznajmiła matka Anna Telus. Te dwie wypowiedzi to dwie strony tej samej przełożonej. Ona już wie (a przynajmniej ktoś jej to powiedział), jaka powinna być jej reakcja, żeby nikt się przesadnie nie czepiał, ale myśli to, co myśli. I tak niestety wygląda rzeczywistość nie tylko w zgromadzeniu sióstr prezentek, ale w wielu miejscach Kościoła. Jego hierarchowie, przełożeni opanowali już pewne podstawowe umiejętności PR-owców, ale to w ogóle nie oznacza, że zmieniła się - choćby w minimalnym stopniu - ich mentalność.
Skomentuj artykuł