Miejsca wytchnienia
Taki mamy czas, że słowem, które najlepiej określa nasze społeczne relacje, jest przemoc. I nie chodzi tu tylko o relacje zapośredniczone, w które wchodzimy przy użyciu różnych mediów, od prasy i telewizji począwszy, na mediach społecznościowych skończywszy. Także w relacjach bez pośredników, takich, w których jesteśmy ze sobą twarzą w twarz, coraz więcej jest zachowań i słów, które są nieustannym przekraczaniem granicy.
Ta granica to granica osobistej wytrzymałości, jej przekraczanie skutkuje niewidzialnie, ale dotkliwie. I przynosi coraz większą liczbę zranień, które każdy chowa w sobie coraz głębiej, udając, że wcale ich nie doświadczył. Oddala nas od siebie. Sprawia, że przestajemy sobie ufać. Że zamiast rozwijać relacje, tylko je bez przekonania podtrzymujemy, bo tak wypada.
Przemoc, obserwowana i doświadczana, porusza nas i boleśnie dotyka. I wyzwala w nas najgorsze. Nie oszczędza żadnej sfery. Jeszcze kilka lat temu o wielu aspektach życia mówiło się z delikatnością, a kto tę delikatność naruszał, był negatywnie postrzegany, niezależnie od tego, czy pisał w tabloidzie, szydził na swoim prywatnym profilu na Facebooku czy głośno komentował zachowanie przechodzącej sąsiadki. I tylko niektóre poglądy budziły gwałtowny sprzeciw. Teraz nie ma już poglądów, które nie budzą gwałtownego sprzeciwu. Skurczyła się przestrzeń do dialogu, niewiarygodnie skrócił czas, którego potrzebujemy, żeby skoczyć sobie do oczu.
W ostatnich miesiącach przemoc zacieśnia krąg wokół nas. Już zwerbowała swoją armię, choć werbunek wciąż trwa. Już się nie kryje z działaniami, już nie wstydzi się wytaczać najcięższych dział. Krzyczy i szepcze: nie może przestać się dziać. Nie możesz ustąpić! Nie możesz przejść obojętnie, gdy ktoś myśli inaczej! Podsuwa epitety i wulgaryzmy, znieczula, odczłowiecza. Perfidia przemocy polega jednak najbardziej na tym, że swoim zwerbowanym pozwala samą siebie dowolnie definiować, pozwala dostrzegać się wybiórczo, tłumaczyć się celem wyższym, akceptować, jeśli tylko tym, kto jest przy jej użyciu raniony, jest ten inny. Nie z tej bajki, nie z tej bańki, nie z tej narracji.
Przemoc otacza. Przygniata. Nie daje oddychać. Stygmatyzuje, by odciąć stygmatyzujących od stygmatyzowanych cienkim nożem wyższości. Jest w każdej przestrzeni, w każdym temacie: stoi pomiędzy „proszczepionkowcami” i „antyszczepionkowcami”, między ludźmi z ruchu proimigranckiego i antyimigranckiego, między tymi, co prokościelni i antykościelni. Nieustannie podkręca gorącą atmosferę i każe opowiadać się jasno po stronie anty albo po stronie pro, jakby świat był czarno-biały i liczyło się tylko to, komu na tej podstawie można dziś przywalić, czując, że ciosy są słuszne i potrzebne, bo ktoś w internecie nie ma racji.
Przemoc wyłazi z ludzi w czynach, gdy ktoś piłą ścina osiedlowy krzyż, gdy puka do drzwi, by pobić otwierającego, gdy przedszkolaki z impetem wskakują na głowę koledze, naśladując bezlitosną grę z hitowego koreańskiego serialu. Ale jeszcze bardziej wyłazi z ludzi w słowach, złośliwych, raniących, bezwzględnych, wypranych z empatii, przynoszących pozornie miłe poczucie odreagowania, odparowania własnych frustracji. Czy się słucha rozmów w tramwaju, warzywniaku czy w telewizji, czy się czyta rozgrzane medialne komunikaty, czy komentarze własnych znajomych na Facebooku – nie ma różnicy Poziom agresji słownej, szyderstwa, kpiny jest taki, że nie wiadomo już czasem, dokąd uciekać.
A uciec trzeba.
Chociaż na chwilę, godzinę, dzień.
Trzeba szukać miejsc wytchnienia, których przemoc się boi i do których nie odważa się wejść. Relacji, które będą koić, nie ranić, przestrzeni, w których można odpocząć od wszystkich frustrujących faktów i plotek, które, gdy się nagromadzą w sercu i umyśle, nie dają spokojnie żyć, domagają się odreagowania, im bardziej zjadliwego, tym lepiej. Jeśli ludzie, z których zbudowane jest społeczeństwo, nie mają swoich miejsc wytchnienia, społeczny poziom frustracji niebotycznie rośnie i powoduje coraz większe zniszczenia.
Aż w końcu zostają zgliszcza.
Gdy patrzę na sytuację na granicy, na marsze za i przeciw, na nieustannie nakręcającą nasze emocje narrację – jednego jestem pewna. Musimy natychmiast zacząć odpoczywać. Nie tylko od pracy. Nie tylko od oczekiwań, które sami sobie stawiamy za wysoko. Przede wszystkim - od tych licznych źródeł niepokoju, przemocy, frustracji, którymi się karmimy, bojąc się, że ominie nas coś bardzo ważnego.
Jeśli nie zaczniemy jako społeczeństwo zaznawać wytchnienia, doświadczać spokoju, radości, akceptacji – powrót do dialogu, którego coraz dramatyczniej potrzebujemy, może się okazać niemożliwy. Dlatego cieszę się, że wciąż są takie miejsca, w których możliwe jest spotkanie, wyciszenie, wytchnienie, w których możemy być sobą w nieidealnej wersji, w których czujemy się przyjęci, akceptowani i możemy dzielić się tym, co myślimy naprawdę. I budować dobre, krzepiące, spokojne relacje.
O takie przestrzenie trzeba dbać. A jeśli się ich nie ma - wytrwale ich szukać.
Bo to właśnie one mogą nas jeszcze uratować.
Skomentuj artykuł