Miłość to nie bycie miłym
Bezdyskusyjnie fundamentem naszej postawy wobec świata "pozakościelnego", a nawet tego wrogo do nas nastawionego, powinna być miłość. Jednak miłość nie oznacza, że mamy być mili.
Błażej Strzelczyk w swoim tekście "Trzy katolickie bieguny" przedstawił swoją analizę obecnego stanu Kościoła w Polsce poprzez ocenę nurtów konfrontacji, dialogu i czegoś, co nazwał koncepcją "wnętrza". Z kilkoma tezami zawartymi w tym artykule całkowicie się zgadzam, jednak równocześnie uważam, że autor poszedł trochę na skróty, przy okazji krzywdząc niektórych swoimi biało-czarnymi osądami.
Prawda jest ważna
Po przeczytaniu tego, co redaktor Strzelczyk napisał, o "przedstawicielach nurtu konfrontacji" mam wrażenie, że zdecydowanie się on z tą częścią Kościoła nie utożsamia, a wręcz ją piętnuje. I tak możemy się dowiedzieć, że tacy katolicy szukają wroga; uważają, że jeśli ktoś nie jest z nimi, to jest przeciwko nim; wychodzą na ulicę z hasłami "Raz sierpem, raz młotem, czerwoną hołotę" i mają obsesję na punkcie Michnika, "Wyborczej", Kuby Wojewódzkiego, Platformy Obywatelskiej, Urbana i Palikota.
Szczerze mówiąc, muszę przyznać, że dawno nie czytałem tak uproszczonej analizy jakiejś grupy w Kościele i chyba też nigdy nie spotkałem kogoś, kto posiadałby wszystkie wymienione przez autora cechy. Owszem, są ludzie którzy rozumieją funkcjonowanie Kościoła jako oblężonej twierdzy (co jest, według mnie, błędem), ale nie można też zrównywać sprzeciwu osób wierzących wobec tego, co się dzieje w otaczającym świecie z bezmyślnym krytykowaniem wszystkiego i wszystkich poza nami i wytwarzaniem sobie jakiegoś odrealnionego przeciwnika.
Jeżeli Adam Michnik i "Gazeta Wyborcza" co chwila produkują teksty atakujące Kościół, to cóż dziwnego w tym, że wielu katolików nie znosi tej gazety. Jeżeli Palikot co chwila chce wprowadzać w Polsce prawo, które jest niezgodne z naszą moralnością, to przecież nie możemy siedzieć cicho i zgadzać się na proponowane przez niego zmiany. Z kolei Platforma Obywatelska nie składa się z samych Jarosławów Gowinów i rzeczą naturalną jest krytykowanie pomysłów partii rządzącej, które uważamy za złe. To samo tyczy się wynurzeń Kuby Wojewódzkiego, a co dopiero Urbana.
Mówiąc krótko - jeśli miałbym jakoś nazwać tę część Kościoła, to raczej powiedziałbym, że są to ludzie poszukujący prawdy (owszem - czasem nieudolnie), którzy nie mają zamiaru udawać, że pada, gdy się na nich pluje.
Dialog to za mało
W opozycji do opcji konfrontacyjnej autor stawia "Kościół dialogu", który nie jest zaborczy, "widzi szklankę do połowy pełną", dostrzega więcej podobieństw niż różnic ze światem, nie chce walczyć, staje na równi z innymi i "zastanawia się, czy jesteśmy w stanie zrobić coś razem z tymi, którzy myślą inaczej".
Taka wizja Kościoła jest mi również bardzo bliska, ale wydaje mi się, że sam dialog i dostrzeganie dobrych rzeczy w świecie to za mało. Bardzo trafnie ujął to biskup Grzegorz Ryś: "Jeśli w Polsce pokazał się świat, który wobec Kościoła jest na dystans lub jest antyklerykalny czy nawet antychrześcijański, to jedyne, co my mamy sobie uświadomić to to, że jest to świat, do którego jesteśmy posłani. Kościół nie jest dla samego siebie. Trzeba rozeznać kondycję Kościoła: na ile żyje on przykazaniami, na czele z przykazaniem miłości, także do nieprzyjaciół. Kościół (…) jest narzędziem jedności całego rodzaju ludzkiego. Rozeznawajmy więc w tym kierunku. Jeśli więc istnieje taki świat, to dobrze - oto są ludzie, do których jesteśmy posłani w pierwszym rzędzie. W jaki sposób posłani? Paweł VI w encyklice o ewangelizacji - a od tej pory nikt nic mądrzejszego nie wymyślił - wskazywał na dwie istotne postawy ewangelizacyjne: świadectwo i dialog. Świadectwo czego? Miłości" (całą wypowiedź znajdziesz tu).
Pozwolę sobie dodać jeszcze jedną myśl do tego, co powiedział krakowski biskup (którego ciężko uznać za przedstawiciela nurtu konfrontacyjnego - jest m.in. członkiem zespołu redakcyjnego "Tygodnika Powszechnego"). Bezdyskusyjnie fundamentem naszej postawy wobec świata "pozakościelnego", a nawet tego wrogo do nas nastawionego, powinna być miłość. Jednak miłość nie oznacza, że mamy być mili. Jak mawiał Jan Paweł II (i wielu innych bardzo mądrych ludzi), miłość musi być zawsze budowana na prawdzie.
Bez podziału
Na koniec Błażej Strzelczyk pisze o swoim pomyśle na Kościół. Nazywa go koncepcją wnętrza i zachęca: "Musimy więc najpierw wejść w siebie, sprawdzić, kim jesteśmy i czego świat od nas wymaga. Gdy się tego dowiemy, będziemy mogli podjąć decyzję, czy lepszym będzie dialog, czy konfrontacja".
Zgadzam się, że jeżeli chcemy mówić o świadomym chrześcijaństwie i dawaniu wiarygodnego świadectwa, to musimy zacząć od wnętrza - rozumianego jako ja sam i jako Kościół. Jednak nie wydaje mi się, że owocem poszukiwań ma być wybór między dialogiem a konfrontacją. Katolik powinien umieć łączyć te dwie postawy. Wtedy, kiedy jest to możliwe i potrzebne - wchodźmy w dialog i bądźmy otwarci. Ale jeśli nasza wiara jest opluwana, a nasze wartości wsadza się między bajki, to powinniśmy jasno wyrażać swoje zdanie lub - używając języka autora - wchodzić w konfrontację.
Skomentuj artykuł