Nasze relacje rujnuje to, co dajemy sobie wmówić: że prawda jest względna i każdy ma swoją

Fot. Eli Defaria / Unsplash

Co jakiś czas dostajemy na naszego redakcyjnego maila oburzone wiadomości, których tytuły krzyczą: „nie szanujecie prawdy!” Gdy się jednak te wiadomości uważnie i w całości przeczyta, okazuje się, że nie chodzi wcale o prawdę, ale o to, że piszącemu nie podoba się, że się z nim… nie zgadzamy. A przecież on ma rację!

I tu zaczynają się argumenty na poparcie tej racji, z których tylko pierwszych kilka sprawiłoby, że mojemu profesorowi od logiki wypadłyby ze zdumienia wszystkie włosy.

Obserwuję ten proces z lekkim przerażeniem: jako społeczeństwo coraz mocniej żyjemy zanurzeni w odmętach kłamstwa. Małego i wielkiego, ale o tym samym działaniu. Co więcej, na kłamstwo jest coraz większe społeczne przyzwolenie. Ta sytuacja trwa już od pewnego czasu. Jej skutki są coraz straszniejsze: ludzie przestają odróżniać prawdę od nieprawdy nawet nie dlatego, że nie potrafią, ale dlatego, że mają to gdzieś. Jakby stracili przekonanie, że prawda jest potrzebna, bo chodzi wyłącznie o osiągnięcie swojego celu.

No bo właściwie do czego prawda jest potrzebna?

Liczy się racja, dominacja mojego przekonania nad twoim, moja intelektualna wygoda, która pozwala mi żyć w umysłowym względnym komforcie, gdy wybieram sobie, co będę uważać za pewnik, a co ignorować, by nie musieć przeżywać dyskomfortu związanego z tym, że się pomyliłam.

DEON.PL POLECA

Gdy wszystko jest względne, nikt się nie myli

Może dlatego tyle wysiłku wkłada się w to, by każdą obiektywną prawdę uczynić możliwą opcją, a nie stabilną bazą rozumowania. Gdy wszystko jest względne, nikt się nie myli: każdy ma wtedy prawo do uznawania za prawdę tego, co chce, i obowiązek tolerowania wszystkich szkodliwych idiotyzmów, które za „swoją prawdę” uważają inni. A sugerowanie im, że wierzą w tischnerowską prawdę numer trzy, jest aktem zniewagi. Pociąga to za sobą niemiłe konsekwencje, zwłaszcza ze strony środowisk, które swoim orężem uczyniły emocjonalność na poziomie trzylatka (będę tupał i wrzeszczał, dopóki się ze mną nie zgodzicie) – więc rośnie grupa ludzi, którzy coraz bardziej boją się nie przyznać krzyczącym racji.

Właśnie dlatego coraz więcej ludzi woli milczeć niż powiedzieć komuś drugiemu, że się myli, w imię świętego spokoju i zostawiając głoszenie prawdy w swojej bańce, w której wszyscy im przytakną. Bo widać, że nasze społeczne hamulce już dawno nadają się do naprawy. Taki mamy klimat: kłamstwa i mściwości. Każdy może kłamać, by uzyskać to, do czego dąży, a jeśli prawo mówi inaczej, tym gorzej dla prawa. A jeśli ktoś mówi, że to nieprawda, zacytujemy mu Piłata.

Właśnie dlatego, patrząc na czternastolatka, który przed kamerami na spotkaniu wyborczym opowiada o tym, jak został wykorzystany seksualnie, najpierw zastanawiam się, czy to jest tylko przedstawienie, czy jednak prawda wymagająca natychmiastowej i zdecydowanej reakcji (Jak można tak nie zadbać o dziecko, pozwalając mu w takim kontekście pokazać się całej Polsce?!?!).

Właśnie dlatego, gdy służby o świcie zatrzymują księdza, zastanawiam się, czy to jest tylko przedstawienie, czy prawda. Gdy „dziennikarka” (cudzysłów się należy jak psu buda) pisze na swoim fejsie, że „ksiądz został zatrzymany w towarzystwie kobiety w hotelu” – też się zastanawiam, czy to zwykłe, perfidne kłamstwo, czy jednak prawda.

Media uczą nas, że nie liczy się prawda, ale racja

„Media” (cudzysłów równie zasłużony) nauczyły nas przez ostatnie lata, że nie liczy się prawda, ale racja. Że prawda jest względna, a prawdziwości zdarzeń nie ocenia się na podstawie faktów, ale że zależy ona od tego, kto o niej mówi… To powiedzenie, które dawniej śmieszyło fanów Kargula i Pawlaka – „sąd sądem, ale sprawiedliwość musi być po naszej stronie” – stało się jakąś cholerną normą społeczną. Nawet negatywne pojęcie hucpy straciło sens, od kiedy publicznie i bez cienia zawstydzenia uprawiają ją osoby piastujące kluczowe stanowiska w państwie (sto dni, sto dni, niech żyją, żyją nam...) A gdyby jednak ktoś postronny chciał samodzielnie dojść do tego, co z doniesień medialnych jest prawdą, ma bardzo małe możliwości, a sam proces jest wybitnie czasochłonny. Może dlatego ludzie nie czekają, by dowiedzieć się, jak jest; zrezygnowani, w poczuciu, że „i tak nie dojdziesz, jak było”, oceniają w dwie sekundy, przyjmując wersję wygodniejszą dla swojego światopoglądu. Widać to w straszliwym hejcie, panoszącym się w mediach społecznościowych.

Prawda i kłamstwo stały się zwykłymi narzędziami, jak młotek i śrubokręt; używa się tego, które jest teraz potrzebne, by osiągnąć cel. A jak się nie da, zawsze zostaje łom półprawdy. Najskuteczniejszy. Takim łomem śmiało można nazwać doniesienie naszej „dziennikarki” na temat zatrzymania księdza; co zabawne, choć pisała to 26 marca, jeszcze nie odważyła się napisać wyjaśnienia, że o przeprosinach nie wspomnę. Cóż, to jest jej prawda. A że dopiero po dłuższym czasie dowiedzieliśmy się, że było jak z mercedesami ze starego dowcipu: nie rozdają, ale kradną, i nie mercedesy, ale rowery: ksiądz nie był w hotelu i nie był z kobietą? I co z tego? Cel został osiągnięty…

Nie chodzi o prawdę, chodzi o to, żeby skłócić ludzi

Nie chodzi o prawdę. Już dawno nie chodzi. Chodzi o to, żeby skłócić. Zasiać wątpliwości. I obrzydzić miejsce, w którym prawda mieszka i zawsze można ją znaleźć. Że przy okazji wyrósł w Polsce klimat mściwości, nienawiści i kłamstw? Tym lepiej! Jeśli autorytetem dla części Polaków jest notoryczny kłamca, trudno się temu dziwić. Chodzi o cel; jak go osiągniemy, to nieważne.

Dlatego trzeba zniszczyć tych, którzy są niewygodni, bo sprawiają, że człowiek zaczyna się zastanawiać, wahać, myśleć. Twierdzić, że są prawdy obiektywne, których bez ciężkiej szkody dla ciała i umysłu nie da się podważyć. Tych, co tak twierdzą, trzeba potraktować łomem. Bez cienia zażenowania. Trzeba ich zastraszyć, wyśmiać, publicznie ośmieszyć, by nikt się nie odważył iść w ich ślady. Wywołać taki klimat, żeby ludzie bez wahania brali piłę i szli ścinać krzyż pod kościołem.

Trudno się dziwić, że najbardziej w ostatnim czasie obrywa Kościół. Że to efekt skandali seksualnych i pedofilskich? Jeśli to jedyny powód, to dlaczego inne środowiska, mające ciężki problem z pedofilią (wystarczy spojrzeć na casus muzyka Krzysztofa S., by włosy stanęły dęba) i z podstawową moralnością nie pozwalającą wykorzystywać seksualnie ludzi, którzy nie chcą w intymną relację wchodzić (takich spraw w kilku redakcjach była cała seria), są przez media oszczędzane? Dlaczego, skoro regularnie odbywają się aresztowania osób posiadających dziecięcą pornografię i wykorzystujących nieletnich, nie mamy po każdym takim aresztowaniu wielkiej fali medialnego oburzenia i dziennikarskich śledztw opisujących nam w detalach życie, pracę i znajomych osób skazanych?

Bo nie chodzi o prawdę, która mówi, że pedofilia jest zła i nie można nikomu i nigdzie na nią pozwalać. Nie chodzi też kłamanie, że w Kościele ciężki grzech się nie wydarza – bo wydarza się, jak wszędzie. Cała zabawa polega na tym, by tak kłamać, żeby społeczeństwo uznało, że pedofilia w Kościele jest odrażającym przestępstwem (którym obiektywnie jest) – ale w Tęczowym Music Boxie albo na wyspie Epstaina tylko przyjemną rozrywką, która się należy wielkim tego świata. Jaki z tego wniosek? Że prawda o pedofilii jest względna…

Jako społeczeństwo przywykliśmy już do tego. Tolerancja dla nieprawdy utorowała sobie drogę do serc – czasem szczuciem i zastraszaniem aktami medialnej chłosty, czasem wykorzystywaniem niewiedzy, nieumiejętności logicznego myślenia i chęci usprawiedliwienia własnych działań. Dlaczego do serc, nie do umysłów? Bo ludzie zaczęli polegać na emocjach i uważają je za kryterium oceniania prawdziwości rzeczy wokół. Prawdziwe jest to, co mi odpowiada. To błąd, który przynosi dramatyczne konsekwencje: emocje są bowiem kryterium wewnętrznym, prawdą o moim stanie ducha i ciała, ale nie informacją o tym, czy coś na zewnątrz jest prawdziwe. W tym sensie Kościół jest niebezpieczny, bo przypomina o tym, że jest inny punkt odniesienia niż tylko własne emocje.

Prawdy można wspólnie szukać, rację można tylko przyznać

Jaki jest skutek wmawiania ludziom, że prawda jest względna? Coraz bardziej nie mogą się dogadać w sprawach ważnych, bo subiektywne prawdy prowadzą ich do zamykania się we własnych bańkach. To w tym procesie jest najstraszniejsze: rujnuje nasze relacje. Nie da się dyskutować, by się nie pokłócić; prawdy można wspólnie szukać, rację można tylko przyznać - albo odejść. Nie jesteśmy razem, jesteśmy każdy oddzielnie.

Może dlatego coraz więcej w ludziach depresji, przygnębienia, coraz mniej mocnych i dobrych relacji, coraz więcej osamotnienia. I to jest wielkie zadanie dla nas, dla Kościoła. Bo to my, ochrzczeni i wierzący, jesteśmy ludźmi, którzy na własnej skórze doświadczyli, że prawda ma wyzwalającą moc. To jest bardzo dobra wiadomość. Taka, która daje nadzieję na przełamanie tego impasu, w którym jesteśmy teraz jako społeczeństwo. To prawda pozwala budować na skale: gdy spada deszcz kłamstwa i wzbierają potoki niepodważalnej racji – nasz dom stoi sobie spokojnie. To ona pozwala pić czystą, żywą wodę, a nie błotnistą breję odbierającą zdrowie. Ratuje przed mrokiem i złem. Wyzwala z sieci kłamstw, od rozpaczy względności, od ciężkiego łańcucha racji, który wleczemy za sobą, podzwaniając jak upiory.

W każdej historii nawrócenia jest na to dowód. A tych historii są tysiące.
I chodzi o to, żeby je bez lęku i z delikatnością opowiadać. Nie zmuszając nikogo, by przyznał nam rację.
Tak opowiadać, by każdy znużony kłamstwem i osamotnieniem człowiek szczerze zapragnął tej lekkości i radości wspólnoty doświadczyć.

Marta Łysek - dziennikarka i teolog, pisarka i blogerka. Poza pisaniem ogarnia innym ludziom ich teksty i książki. Na swoim Instagramie organizuje warsztatowe zabawy dla piszących. Twórczyni Maluczko - bloga ze Słowem. Jest żoną i matką. Odpoczywa, chodząc po górach, robiąc zdjęcia i słuchając dobrych historii. W Wydawnictwie WAM opublikowała podlaski kryminał z podtekstem - "Ciało i krew"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Nasze relacje rujnuje to, co dajemy sobie wmówić: że prawda jest względna i każdy ma swoją
Komentarze (9)
KP
~Ksawery Pruszkowski
9 kwietnia 2024, 19:15
Autorka opowiada się za prawdą absolutną a nie relatywną. I bardzo słusznie. Rzecz w tym, że coraz więcej ludzi (także w Polsce) jest przekonanych, że każdy ma swoją prawdę, którą może się kierować się w swoim życiu. To straszliwy błąd. To skutek powiększającej się niewiary w BOGA. Tylko Bóg jest Fundamentem i Gwarantem prawdy, a nie żaden człowiek, który sobie wymyśla "prawdę" dla siebie, a często i dla innych, tych mniej ideologicznie "twórczych". Bóg poprzez stworzony świat (w tym: nas samych: sumienie, rozum) objawia nam część tej prawdy absolutnej, ale jeszcze bardziej przez swoje Objawienie, które zostało nam dane w Piśmie Św. i Tradycji. Kościół nie ma innej prawdy jak tylko Boską! Żaden biskup ani ksiądz nie może głosić czegoś sprzecznego z Boską prawdą. Duchowni jako tacy nie są wzorem dla świata, jeśli sami nie naśladują Chrystusa, i są nimi jeśli Go naśladują. Ale także świecki świat winien naśladować Chrystusa.
LH
~Leon Hedwig
8 kwietnia 2024, 09:16
Jezus jest Prawdą. Jest Prawdą, która przyjęła ludzkie ciało. Jest Prawdą bo jest Bogiem, a Bóg to Prawda, Życie i Dobro. Jezus powiedział "Każdy kto jest z prawdy - słucha głosu Mego" Więc te wszystkie dywagacje, że może prawdę znają muzułmanie albo buddyści, albo może jednej prawdy nie ma, a wszystko jest relatywistyczne - wszystko to jest bezzasadne i kłamliwe. Prawda istnieje. Jest jedna i niezmienna. Ludzie nigdy prawdy nie tworzą ,a jedynie ją odkrywają. W konfrontacji z tą jedyną prawdą - albo jesteśmy z nią zgodni, albo jesteśmy z nią niezgodni. Nie ma w tym nic skomplikowanego albo niejasnego.
MZ
~Maria Z
8 kwietnia 2024, 08:34
Nieprawda, po prostu kłamstwo w swerze publicznej nie jest karane, a szkoda. Tak więc kłamstwo opłaca się politykom, hierarchom wreszcie zwykłym ludziom i tak to działa niestety.
RD
~Rafał Dąbrowa
7 kwietnia 2024, 07:52
Ale proszę przyznać - na jakiej podstawie ludzie mają przyznać, że akurat to, co głosi pani, albo inni ludzie związani z Kościołem - jest prawdą? Jeśli ktoś np. twierdzi że istnieją kangury, to ktoś inny, kto nie dowierza, może np. pójść do ZOO i zobaczyć kangury na własne oczy. A tutaj? Ktoś pójdzie do muzułmanina i z kolei on stwierdzi, że jedynie jego religia jest prawdziwa. Dlaczego wierzyć akurat biskupom, a nie muzułmanom? Ludzie są nieufni, zwłaszcza że dużo ludzi mówi jedno, a robi drugie. Może wiara to tylko fasada, za którymi kryje się pęd do władzy, do pieniędzy? Ateiści znają ewangelie lepiej od niejednego katolika, i widzą przepaść pomiędzy naukami w Biblii a życiem "wierzących". Więc na jakiej podstawie mają uwierzyć?
HZ
~Hanys Z Namysłowa
6 kwietnia 2024, 21:42
Wróćmy do Średniowiecza, idź swoją drogą pozwól ludziom mówić.Ide własną drogą i wszystko się udaje.
AM
~Alicja M.M.
6 kwietnia 2024, 18:52
„Wersję prawdy” wygodniejszą dla własnego światopoglądu (albo po prostu dla samopoczucia) przyjmuje się nie tylko dlatego, że rozpoznanie prawdy bywa mozolne. Także z lęku: co, jeśli prawda okaże się trudna do udźwignięcia? I jeśli, co gorsza, będzie się ona domagała jakiejś, choćby symbolicznej reakcji – właśnie ode mnie? Uwierzyć, że prawda nie jest destrukcyjna, że wyzwala (to ewangeliczne zdanie o prawdzie też przecież bywa wykorzystywane w wątpliwy sposób!) – to trudne wyzwanie. I potrzebne.
KI
~konflikt interesów konflikt danych +SpiRaLa
6 kwietnia 2024, 16:52
kapitalizm konsekrowany ten ma racje kto ma pieniądze (kościół - świątynia i Judasz) sąd nad prawdą nawet w sądzie - zwłaszcza w sądzie - prawda nie ma znaczenia znaczenie ma podstawa prawna i sąd ogłaszają np. wyrok w imieniu rzeczypospolitej "daje wiarę" jednej ze stron konfliktu nie przyznaje racji żadnej stronie. ... "sąd dał wiarę" temu i temu ... działającemu zgodnie z prawem nie zgodnie z prawdą czy jakąś racją
EM
~Ewa Maj
6 kwietnia 2024, 12:32
Bo to naprawdę jest pytanie, czy istnieje jedna obiektywna prawda (Prawda). Kto ją zna i skąd o niej wie. Czego dotyczy prawda. Czy ma swoje granice. Kim są ci, którzy jej nie znają. Czy to ich wina, że jej nie poznali. I nie, to nie wina współczesnych mediów, że ludzie swoje przekonania uznają za prawdę. Tak było zawsze. Dziś to jest bardziej uciążliwe, bo liczba informacji, jakie do nas docierają, dawno przekroczyła nasze możliwości przetworzenia. Toniemy w tych śmieciach.
E3
edoro 333
6 kwietnia 2024, 12:12
Trzeba się pogodzić z tym, że kościół, kler zawsze będzie oceniany surowiej niż Epstein. Który nawiasem mówiąc już poniósł karę za swoje czyny. Co Panią w tym dziwi? Kościół ma być wzorem, autorytetem. Rości sobie prawo do pouczania i oceniania ludzi. To i więcej się od niego wymaga