Niedoceniony święty
Trudno znaleźć wśród polskich świętych człowieka, który w bardziej radykalny sposób niż Albert Chmielowski jasno pokazywałby, na czym polega miłosierdzie w praktyce.
Kradzież ze stołu ubogich
Papież znowu wrócił w tym tygodniu do tematu ubóstwa i głodu. W trakcie przemówienia podczas dorocznej sesji Komitetu Wykonawczego Światowego Programu Żywnościowego (WFP) w Rzymie Franciszek przypomniał, że żywność jest darem i nie możemy o tym nigdy zapominać. Nie jest też obojętne, jak ten dar wykorzystujemy. Czy potrafimy się nim dzielić? Czy go nie marnujemy? Czy my, chrześcijanie, w ogóle zastanawiamy się nad tym, jak zmienić rzeczywistość skrajnej niesprawiedliwości, wykluczenia i marnotrawstwa?
"Brak żywności nie jest czymś naturalnym, nie jest oczywisty ani ewidentny. To, że dziś, w XXI wieku, wiele osób znosi tę plagę, spowodowane jest egoistyczną i złą dystrybucją zasobów. Ziemia, źle traktowana i wyzyskiwana rabunkowo w wielu częściach świata, nadal daje nam swoje owoce, nadal daje nam to co, na niej najlepsze; zagłodzone twarze przypominają nam, że wypaczyliśmy jej cele. Dar, który ma przeznaczenie powszechne, uczyniliśmy przywilejem nielicznych. Z owoców ziemi będących darem dla rodzaju ludzkiego uczyniliśmy towary dostępne dla nielicznych, rodząc w ten sposób wykluczenie. Przenikający nasze społeczeństwa konsumpcjonizm spowodował, że przyzwyczailiśmy się do nadmiaru i codziennego wyrzucania żywności, której czasami nie potrafimy już nadać właściwej wartości wykraczającej poza zwykłe parametry ekonomiczne. Warto jednak, abyśmy pamiętali, że pożywienie marnowane jest jakby ukradzione ze stołu ubogich - tych, którzy są głodni".
Jedzenie nie jest tylko moje
Muszę przyznać, że sam przez wiele lat bez najmniejszych oporów marnowałem jedzenie. Robiąc zakupy w sklepie, a potem przygotowując posiłek, nie bardzo zastanawiałem się nad tym, czy może coś robię nie tak. Hasła o niemarnowaniu żywności i świadomej konsumpcji kojarzyły mi się z jakimiś przewrażliwionymi ekologami i zielonymi. Dziś wiem, że był to duży błąd.
Może to zabrzmieć niepoważnie, ale nasz codzienny posiłek może być lustrem, w którym warto się przejrzeć i sprawdzić, w jakiej kondycji jest nasze chrześcijaństwo. Jak to zrobić? Skonfrontujmy się ze słowami biskupa Grzegorza Rysia.
"Jedzenie - skąd je mamy? Modlicie się przed jedzeniem? Modlicie się po jedzeniu? Żeby wiedzieć, że jest darem? No dobrze, musiałem zrobić sobie tę kanapkę. Musiałem zasiać zboże, żeby mieć chleb. Bóg nie daje w taki sposób, żeby nas do tego nie zaprosić. Nie chce, byśmy przy tym darze nie mogli współpracować. Bóg wie, jak dawać, żeby człowieka nie pozbawić poczucia godności. Bóg umie dawać w taki sposób, że ja się czuję uszanowany, że jestem potrzebny także w tym, co mogę dla siebie wypracować. Ale ostatecznie ten prosty gest - modlitwa przed jedzeniem - pokazuje, że to, co jem, nie jest tak całkiem moje. A jeśli jest darem, to mogę się nim dzielić. Jeśli nie jest darem, to doprowadza nas to do tego, co papież opisał w encyklice Laudato Si’: że jedna trzecia żywności marnuje się, ląduje w koszu. To jest moje, więc wyrzucam. Gdybyś wiedział, że nie jest twoje, to byś się podzielił. A tak cała ta żywność, która ląduje w koszu, jest - jak mówi Franciszek - «kradzieżą ze stołu ubogich». Za mocno? Czy to nie są słowa do nas?".
Bezsensowne pomaganie
Brodatego mężczyznę w brązowym płaszczu, wtulającego w siebie chłopca, poznałem już w dzieciństwie. Mój dziadek miał jego wizerunek zawsze przy sobie. W szufladzie w jego pokoju zawsze było kilkaset takich samych obrazków. To reprodukcja portretu św. Brata Alberta autorstwa Leona Wyczółkowskiego z 1902 roku.
Trudno znaleźć wśród polskich świętych człowieka, który w bardziej radykalny sposób niż Albert Chmielowski jasno pokazywałby, na czym polega miłosierdzie w praktyce. Jego przesłanie przypominające, że "powinno się być jak chleb, który dla wszystkich leży na stole, z którego każdy może kęs dla siebie ukroić i nakarmić się, jeśli jest głodny" mogłoby być hasłem w kilku słowach wyjaśniającym istotę trwającego Roku Miłosierdzia.
Brat Albert w pomaganie i służenie potrzebującym wszedł całym sobą. Mógł kontynuować swoją artystyczną karierę, ale zamiast tego rzucił wszystko i poświęcił swoje życie wykluczonym. Wielu współczesnych specjalistów od "racjonalnego pomagania" pewnie złapałoby się za głowę, gdyby usłyszeli Alberta, który pytany o to, dlaczego karmi bezdomnych uzależnionych od alkoholu, skoro i tak wie, co za chwilę będą robić, odpowiadał, że zapewnienie śniadania takim ludziom jest niesamowicie ważne, bo przynajmniej nie będą pić na pusty żołądek.
Odnoszę wrażenie, że założyciel Zgromadzenia Braci Albertynów jest w naszym Kościele trochę niedoceniony. Nawet w diecezji krakowskiej jego wspomnienie (przypadające 17 czerwca) nie ma rangi uroczystości. Może warto byłoby zastanowić się, co możemy zrobić, żeby przybliżyć go ludziom w podobnym stopniu, jak już to się udało zrobić z innymi "krakowskimi" świętymi (Faustyną i Janem Pawłem II)? Albert był chodzącym przykładem konkretnego miłosierdzia. Karol Wojtyła był nim zafascynowany. Rok Miłosierdzia to dobry moment, żeby lepiej poznać autora pięknego obrazu Ecce Homo. Tacy ludzie jak on pomagają zrozumieć, że to co robimy (bądź nie robimy) z "głupim" kawałkiem chleba naprawdę ma znaczenie.
Piotr Żyłka - redaktor naczelny DEON.pl
Skomentuj artykuł