O czułości i Kościele
Biskup Rzymu Franciszek zapytany przez Andreę Torniellego, co święto Bożego Narodzenia mówi dzisiejszemu człowiekowi, odrzekł: "Mówi nam o czułości i nadziei". W całej niezbyt długiej odpowiedzi na pytanie znanego dziennikarza słowo "czułość" pojawiło się aż sześć razy i to w kontekstach, które być może nie wszystkim współczesnym katolikom przypadają do gustu.
"Czułość" to jedno z tych słów, które można wskazać jako coś w rodzaju znaku firmowego obecnego Następcy św. Piotra. Używa go często, jakby usiłował je wydostać z zapomnienia i na stałe zaimplementować w języku Kościoła. Nie tylko w języku. W świadomości Kościoła, wszystkich, którzy go tworzą. A w konsekwencji w ich życiu, w ich postawie, w ich działaniach, w codzienności. "Nie lękajcie się czułości" - prosi Franciszek i wyjaśnia, że gdy chrześcijanie zapominają o nadziei i czułości, "stają się Kościołem zimnym, który nie wie, dokąd iść i wplątuje się w ideologie, w zachowania doczesne". Kościół bez czułości jest więc Kościołem zagubionym, zamotanym w rzeczy, w które nie powinien się mieszać, bo nie mają nic wspólnego z jego misją.
Franciszek zwraca uwagę na coś jeszcze ważniejszego. Raz po raz mówi o czułości Boga. Nie mówi niczego nowego. O tym, że Bóg jest czuły, mówiło wielu przed nim (zarówno przed wiekami, jak św. Augustyn, jak i całkiem niedawno Benedykt XVI), także w Polsce (np. o. Augustyn Pelanowski czy ks. Jerzy Szymik). Niektórzy wzniośle i teologicznie, a inni, jak ks. Jan Twardowski w wierszu "Ocalenie":
Mówią że wiersz zbyt sentymentalny
że słowa się nie dziwią bo się głupio tulą
- Mój ty piesku mój kotku mój szczypiorku - mówią
lecz Bóg wynalazł humor by ocalić czułość
A jednak sposób, w jaki biskup Rzymu pokazuje w XXI wieku czułość Boga, jest charakterystyczny dla odkrywania na nowo czegoś oczywistego, ale z niejasnych powodów wypchniętego na margines zarówno pogłębionej refleksji, jak i potocznego myślenia.
Kościół nie ma monopolu na problemy z czułością, lęk przed nią nie jest jego wyłączną domeną. Raczej przenikają do niego i zagnieżdżają się w jego wnętrzu kłopoty współczesnego świata. Świata, który czułość próbuje traktować jako przejaw słabości i nieprzystosowania do twardych wymogów teraźniejszości i sugeruje, że jedyna postawa warta rzeczywistego promowania i nagradzania, to chłodny dystans nacechowany nieufnością. Który idąc za pomysłami Zygmunta Freuda chętnie ogranicza czułość do sublimacji instynktu seksualnego, aż Erich Fromm musi przypominać, że jest ona " bezpośrednim wynikiem braterskiej miłości i istnieje zarówno w fizycznej, jak i w niefizycznej formie miłości". Świat usiłuje z niepojętą konsekwencją oderwać czułość od miłości i zastąpić ją czułostkowością.
Łatwo jest nam w Kościele ulec tej światowej pokusie podmiany. Zwłaszcza w takich sytuacjach, jak świętowanie Narodzenia Pańskiego. Pozostać na powierzchni, w sferze przemijających wrażeń, na poziomie ekscytacji, podniecenia, afektacji, ulotnego wzruszenia. W zalewie pustych słów i pozbawionych treści gestów, zwyczajów podnoszonych do rangi tradycji, utopić to, co rzeczywiście ważne i potrzebne.
Zarówno Kościół, jak i cały świat, tkwiąc na mieliźnie płytkich emocji, tęsknią boleśnie do głębokich, trwałych, zakorzenionych w bezpiecznej ufności uczuć. Potrzebują, Kościół i świat, wyzwolenia z terroru cukierkowej ckliwości i doświadczenia bliskości, jakie niesie wypływająca z miłości czułość. Która swe źródło ma w Bogu.
"Czułość! Ależ Pan kocha nas czule. Pan potrafi obdarzyć pieszczotą, ową czułością Boga. Nie kocha nas słowami. Staje się bliskim nas i czule obdarza nas miłością. Bliskość i czułość! Te dwa sposoby miłości Pana, który staje się bliskim i daje całą swą miłość, także z rzeczami najmniejszymi: z czułością. Jest to miłość mocna, gdyż bliskość i czułość pozwalają nam dostrzec moc miłości Boga" - mówił w czerwcu br. Franciszek.
Myślę, że świętowanie Narodzenia Pańskiego to świetna okazja do odkrywania czułości Boga, ale też do odważnego wzajemnego obdarzania się czułością.
Skomentuj artykuł