Odarci i obdarowani
W zeszłym roku myśleliśmy, że taka sytuacja zdarzy się tylko raz. Dziś znowu siedzimy w domu. Dziś, w Wielkanoc, największe święto, znowu przez większość świętowane na marginesie zwykłej paschalnej wspólnoty.
Ile ludzi, tyle postaw: ci, co się niczego nie boją i wcisną na liturgię niemal na waleta, ci, co się boją i nie pójdą nigdzie, ci, co się boją, ale pójdą, a potem do późna nie zasną, tak będą przeżywać cudzą niefrasobliwość i brak miłości bliźniego. Tam, gdzie proboszcz dba o obostrzenia, ludzie się nie mieszczą, tam, gdzie nie dba, ludzie się bulwersują. I nam z tym wszystkim dziwnym, nienormalnym, męczącym, jest już po prostu źle. Ale przyczyna jest głębiej niż tylko na poziomie pandemicznych, wymuszonych zmian.
Czujemy się odarci
Odarci z tego, co znane, nasze, co daje nam poczucie duchowego bezpieczeństwa i wspólnotowej przynależności. Odarci z relacji, jakie daje bycie w eucharystycznej wspólnocie. Pozbawieni poczucia normalności, w święta jeszcze bardziej, dotkliwie potrzebnego. Oddaleni, trochę wykluczeni. Czasem – bardzo samotni i zostawieni sobie, gdy rodzina świętuje bardziej dobry pasztet i wielkanocny sernik, niż zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa, i gdy do wspólnoty świętującej to drugie możemy się podłączyć tylko anonimowo, online. Albo gdy czujemy, że bycie w Kościele na dystans zaczyna powoli, bardzo powoli tracić smak i sens.
Co z naszą wiarą robi pandemia
Po zeszłym roku już to wiadomo.
Ci, którzy w Triduum mogli uczestniczyć na żywo, tak bardzo inaczej niż co roku, mówią, że to było ważne, czasem przełomowe doświadczenie dla ich wiary. By był Chrystus, wystarczy dwóch lub trzech. Ci, którzy w kościele zjawić się nie mogli (bo kwarantanna, choroba, lęk) – mówią, że to było… przełomowe doświadczenie. Inny Wielki Post, bardziej świadomy, skupiony na prostych rzeczach, na Bogu, na relacji z Nim, bez wielkopostnej nadmiernej aktywności. I inne Triduum, domowa liturgia, w której już nie porządki i ciasta, ale wspólne czytanie Ewangelii i modlitwa stają się sercem paschalnego czasu. Inna Wielkanoc, w małym gronie najbliższych, z tęsknotą za resztą bliskich, ale z poczuciem, że bliskości Zmartwychwstałego żaden dystans ani obostrzenie nie są w stanie odebrać.
Albo jeszcze inne doświadczenie. Święta w duchowej pustce i ciemności, w poczuciu, że wcale nie wiadomo, gdzie jest Bóg. W nowej „duchowości” żalu i rozczarowania. A w niej - gorzkie żale do rządzących, że zamykają. Droga krzyżowa z księżmi, bo nie zadbają. Żal niedoskonały do siebie, że się poszło albo nie poszło. Przynajmniej raz w tygodniu - nabożeństwo narzekania na tę panią, co jako pierwsza się ustawia w procesji, w której komunię rozdają na rękę, i demonstracyjnie przyjmuje ją do ust.
Kto tu rządzi
A gdyby tak przyjąć, że tym, który tu rządzi, jest jednak ani rząd, ani proboszcz, ale sam Bóg? Że to On, pomiędzy obostrzeniami, zakazami i nakazami każdemu daje to, co mu potrzebne? A może nawet nie pomiędzy, ale właśnie w tych zakazach, w tym odarciu z tego, co się dla nas zwykle składało na Wielkanoc, w tym pozostawieniu tylko części, drobnych okruchów zwykłego świętowania?
Gdyby tak wreszcie przyjąć, że to, co przychodzi, życie i śmierć, ale też wszystko, co pomiędzy – przychodzi z Jego ręki. Nie tylko cuda. Nie tylko wielkie trudności albo poważne sukcesy, ale naprawdę wszystko. Drobiazgi. Codzienność. I że to, co nam się przytrafia, co nas spotyka, samotne Święta, tęsknota za bliskimi, gniew i irytacja, że tak to wygląda, rozczarowanie, że inaczej się nie da, że znowu – mogą nam służyć, gdy pozwolimy im dotknąć naszego serca tam, gdzie to serce dotknięcia potrzebuje.
Wydarzenia Wielkanocy prowadzą nas do naszego początku relacji z Bogiem: do chrztu. Chrzest mówi: jesteśmy Jego. I On o nas dba. Dba w swój zdumiewający i zaskakujący sposób. Nie tak, jak nam się wydaje, że powinien. Inaczej. Zawsze inaczej. I gdy przyjmiemy to, co w życiu przychodzi, z pokorą i spokojem, On zawsze z najgorszego miejsca doprowadza nas do dobra, pokoju, radości.
Nawet pandemicznie odarci – jesteśmy przez Niego nieustannie, może nawet bardziej niż zwykle obdarowywani.
Ale żeby to zobaczyć, trzeba na chwilę wyłączyć narzekanie, szemranie, niezadowolenie, rozczarowanie.
I włączyć wdzięczność, jak zaleca św. Paweł.
W każdym położeniu dziękujcie
Gdy zamykają ci kościół i gdy go otwierają.
Gdy covidowy test wychodzi pozytywny - i gdy wychodzi negatywny.
Gdy udzielają komunii na rękę i gdy jej odmawiają.
Gdy możesz w Święta odwiedzić babcię – i gdy nie widziałeś jej dwa lata. I gdy nie zdążyłeś zobaczyć się z nią ostatni raz, bo zmarła.
Gdy masz w domu wierzących chrześcijan, z którymi domowa liturgia jest mocnym, dobrym przeżyciem Bożej bliskości – i gdy zamykasz się z laptopem w pokoju, żeby w sekrecie obejrzeć liturgię, którą kilka razy ktoś z kpiną ci przerwie.
Gdy jesteś księdzem i pandemia sprawia, że wariujesz z nudów – albo z przepracowania.
Gdy wydaje ci się, że tracisz wiarę – i gdy czujesz, że jest mocniejsza, niż była.
Gdy masz tylko pytania bez odpowiedzi – i gdy nawet pytań już nie masz.
Dziękuj w każdym położeniu, bo On działa z miłością i czułością w każdej okoliczności, nawet tej spowodowanej przez twój własny grzech. Po to, żebyś nie usychał w smutku i rozczarowaniu, ale żył w pełni.
I często robi to takimi sposobami, które ani trochę nie wydają się boskie i cudowne.
Jak ta druga, dziwna, pandemiczna Wielkanoc.
Skomentuj artykuł