Oto największy cud świata

Oto największy cud świata
(fot. Stanislaw Tokarski / shutterstock.com)

Boże ciało było ciałem żydowskiego mężczyzny, a ten żył z ludźmi, pracował, spędzał czas. Właśnie tego pamiątkę obchodzimy, wychodząc za Jezusem na ulice.

26 maja świętowaliśmy Boże Ciało. Wszedłem na portal Gazeta.pl i przeczytałem bombowy nagłówek: Czy długi weekend zawdzięczamy bakterii? Skąd dokładnie wzięło się Boże Ciało. Ten przykuwający uwagę tytuł odsyła do filmiku poświęconego krótkiej, przedstawionej w przystępnej formie historii świętowania przez katolików tej uroczystości. Jednak niestety już sama forma wprowadzająca, czyli tytuł, nie koncentruje się na samym święcie, ale jego tradycyjnym wypadaniu w czwartek, co pozwala niektórym Polakom na wycięcie dodatkowych dwóch dni wolnych w kalendarzu. Sam filmik natomiast jest doskonałym przykładem pewnego ubóstwa naszych czasów, które nie potrafią uwzględnić w swojej perspektywie możliwości cudu.
Byłbym nieuczciwy wobec czytelników, gdybym nie wyznał własnego sceptycyzmu. Tak, mam problem z cudami. Przekraczają one moją wiedzę, zdolności poznawcze. Nie potrafię rozpoznać prawidłowości ich występowania i często zastanawiam się, dlaczego akurat ten człowiek, ta kobieta, ten mężczyzna mogli go doświadczyć. Szczerze tym ludziom zazdroszczę, bo sam nie wiem, czy będzie mi dana taka łaska. I być może dlatego zdarza mi się w nie powątpiewać. Ale wtedy myślę, że jeśli nie mogę oprzeć jakiegoś zjawiska na twardej podstawie wiedzy, to staje się ono testem dla mojej wiary. Jeśli coś wykracza poza moje pojęcie, to wywołuje pytanie: czy mimo tego, mimo swoich własnych uprzedzeń, zgodzisz się w to wierzyć? To pytanie jest zawsze trudną próbą.
Nie wykluczam, że kiedyś było łatwiej. W czasach, w których nauki empiryczne nie posiadały jeszcze tak silnego opiniotwórczego statusu jak obecnie, zaś teologia, nauka o Bogu, stanowiła podstawę wiedzy - może wtedy było inaczej. Świat przed oświeceniowym odczarowaniem był bardziej otwarty na świętość, bo sami ludzie nie zadawali tylu pytań o jego ukrytą, poznawalną strukturę. Kościół stanowił podstawowy punkt odniesienia, a katolikom łatwiej było zrzekać się ambicji odkrywania lub przynajmniej dążyć do tego, by każde odkrycie uzgodnić z nauczaniem płynącym z religii. Sacrum wpływało na profanum, a oba te porządki właściwie nie były jeszcze oddzielone.
Dziś każde zdarzenie, które uznaje się za cud, jest czysto formalnie obostrzone dokładnymi procedurami sprawdzenia naukowego. Nauka zakładająca silną weryfikację w doświadczeniach stała się jednym z najważniejszych wymiarów ludzkiego myślenia o świecie. Dla wielu ten proces związał się z niewiarą w to, co do tej pory uznawano za cuda - świadectwa Bożej interwencji w ludzkim świecie. Proces ten doszedł do tego stopnia, że coraz trudniej nam w cuda wierzyć, skoro to, co objawiają, jest widziane jako nonsens w perspektywie sprawdzalnych tez nauki. Ludzie czytając o cudach eucharystycznych takich jak ostatni w Legnicy, wcześniejszy w Sokółce czy te, które setki lat temu stawały się motywacją do wprowadzenia święta Bożego Ciała, nie dają im wiary. Dla wielu realna zmiana postaci hostii jest efektem działania bakterii lubujących się w skrobi oraz zostawiających czerwony ślad. Trudno im z tego czynić zarzut, skoro paradygmat naukowego myślenia wymógł na nas podważanie wszystkiego, co nadnaturalne. Lecz mimo wszystko te przypadki, prócz tego, że są próbami wiary katolika, bywają także granicami naukowego wyjaśnienia. Często słyszymy o tym, że w sytuacji procesu kanonizacyjnego przywoływany cud był przedmiotem analiz szeregu doskonale wykształconych ekspertów, będących zarówno wierzącymi, jak i ateistami, którzy sami przyznawali, że nie sposób wyjaśnić określonego zdarzenia przy pomocy aparatury i wiedzy, którą dysponujemy. Jako katolik wierzę, że to są te cięcia w przestrzeni nauki stawiane przez samego Boga.
Może po prostu spójrzmy nieco prościej. Wiara to nie jest coś, co tylko staje w sprzeczności z wiedzą (o ile w ogóle staje). To przede wszystkim coś, co łączy ludzi, jest społecznym fenomenem. 22 maja byłem na mszy w krakowskim kościele pod wezwaniem Świętej Katarzyny. Nie poszedłem tam przypadkiem. Kościół ten jest bowiem sanktuarium poświęconym także świętej Ricie z Cascii, żyjącej w późnym średniowieczu włoskiej zakonnicy, patronce żon, matek oraz trudnych spraw, zaś 22 maja to jej święto. Święta Rita, zanim trafiła do zakonu, miała za sobą ciężkie doświadczenia. Jej mąż był pijakiem, który bił ją, a obaj synowie odziedziczyli po nim porywczy i rozpustny charakter. Choć historia ta miała miejsce już kilkaset lat temu, to przecież wiele mówi o współczesnym doświadczeniu kobiet. Nietrudno zidentyfikować się z trudnym losem Rity nawet jeśli sprawy, które nas spotykają, nie mają aż tak dużego kalibru. I tak, uczestnicząc w mszy w krakowskim kościele augustianów, obok siebie widziałem tłumy. Byli kobiety i mężczyźni, młodzi i starcy, małżeństwa i samotni. Wszyscy z różami w ręku - symbolem świętej Rity, wielu w kolejce do przedstawiającej ją rzeźby, pod którą znajdują się jej relikwie. Każdy niosący w sercu swą trudną sprawę, którą zdecydował się powierzyć jej opiece. Niektórzy mogą powiedzieć, że to głupie i uwstecznione, że problemów nie rozwiązuje Bóg, ale my sami. Ale chyba każdy kiedyś stawał przed takim doświadczeniem, w którym naprawdę potrzeba dodatkowej interwencji z zewnątrz, jakiegoś cudu. I tych wszystkich ludzi w kościele Świętej Katarzyny, pod rzeźbą świętej Rity, właśnie to łączyło - sprawy beznadziejne i wiara w ich rozwiązanie.
Podczas święta Bożego Ciała miasta i wsie zrównują się ze sobą w jednym, powszechnym zjawisku - wszędzie przechodzą procesje z Jezusem ukrytym w monstrancji, który wchodzi między lud. Można nie wierzyć w cuda eucharystyczne, mogą kogoś mierzić korki wywołane przez maszerujących katolików, lecz nie sposób odmówić temu świętu doniosłości, która uderza w postać obecnego świata, bo jej sednem jest likwidacja granicy między tym co święte a tym, co świeckie. Chrystus stał się człowiekiem, Boże ciało było ciałem żydowskiego mężczyzny, a ten żył z ludźmi, pracował, spędzał czas. Właśnie tego pamiątkę obchodzimy, wychodząc za Jezusem na ulice - to pamiątka i znak Jego obecności wśród nas, wyniesienia ludzkiego ciała na wyżyny. To nie dzień ciekawej bakterii zmieniającej fakturę opłatka, lecz Jezusa żywego wśród ludzi na przestrzeni całego czasu.
Ostatnio pisała do mnie koleżanka, której nigdy w życiu nie określiłbym jako fanatycznej dewotki. Pisała z entuzjazmem, że modliła się do Rity i się udało, że to skuteczne. Nie wiem co, bo nie potrzebuję wiedzieć - to jej trudna sprawa i cieszę się wraz z nią z pozytywnego rozstrzygnięcia. I choć sam mam mocno sceptyczny charakter, to nie mam prawa nie wierzyć mojej znajomej. A także tym wszystkim ludziom, których widziałem tak w niedzielę 22 maja, jak i tym, których każdego tygodnia spotykam w kościele. Bo tam dzieje się na naszych oczach największy cud świata - chleb staje się Bożym ciałem.

DEON.PL POLECA

Redaktor i publicysta DEON.pl, pracuje nad doktoratem z metafizyki na UJ, współpracuje z Magazynem Kontakt, pisze również w "Tygodniku Powszechnym"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Oto największy cud świata
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.