Pogłębienie daru chrztu to jedyny cel Wielkiego Postu
Jeśli stracimy z oczu perspektywę chrztu (a także tych, którzy się do niego przygotowują w Wielkim Poście), czytania o przymierzu z Noem, czyli całą ludzkością, pobycie Jezusa na pustyni i kuszeniu, będzie dla nas niezrozumiałe. Wyróżnikiem Wielkiego Postu nie jest Męka Pańska i wyrzeczenia, lecz chrzest i jego skutki dla naszego życia.
„Przebywał na pustyni czterdzieści dni, kuszony przez Szatana, i był ze zwierzętami, aniołowie zaś Mu służyli”
Bez względu na to, co my robimy z Adwentem i Wielkim Postem, według Kościoła ten pierwszy okres służy temu, byśmy głębiej wniknęli w tajemnicę Wcielenia, radykalnej, wiecznej przyjaźni Boga z człowiekiem, z całym stworzeniem. Ten drugi ma też jeden cel: zgłębienie, ponowne odkrycie, co się wydarzyło w chwili naszego chrztu. A nasz chrzest to udział w konsekwencjach Wcielenia, a więc w śmierci i Zmartwychwstaniu Jezusa.
Celem Wielkiego Postu jest egzystencjalne, a więc „sercowe” - z głębi naszego osobowego centrum, pogłębienie daru chrztu, tak by bardziej świadomie i odpowiedzialnie nim żyć. Wszystko inne jest tylko środkiem, żeby ten cel osiągnąć: modlitwa, posty, słuchanie Słowa, nawet rozważanie Męki Pańskiej w stosownym czasie.
Jeśli stracimy z oczu perspektywę chrztu (a także tych, którzy się do niego przygotowują w Wielkim Poście), czytania o przymierzu z Noem, czyli całą ludzkością, pobycie Jezusa na pustyni i kuszeniu, będzie dla nas niezrozumiałe. Jeszcze raz: wyróżnikiem Wielkiego Postu nie jest Męka Pańska i wyrzeczenia, lecz chrzest i jego skutki dla naszego życia.
Nie powinno nas więc dziwić, że w Ewangelii według św. Marka Jezus przed rozpoczęciem swojej misji publicznej najpierw wchodzi do wód Jordanu, a następnie idzie na pustynię. Obie sceny to nawiązanie do przejścia Izraelitów przez Morze Czerwone i, odpowiednio, do pobytu i wędrówki Izraela po pustyni przez 40 lat. To są obrazy duchowych rzeczywistości, czyli drogi każdego chrześcijanina i całego Kościoła.
Chrzest jest najpierw śmiercią. Zabiciem tego, co nam zagraża bezpośrednio – czyli duchowej śmierci, a potem dalszym oczyszczeniem na pustyni wszelkich pozostałości i skutków tej śmierci w naszym życiu. Te skutki uniemożliwiają wypełnienie naszej misji, którą otrzymaliśmy podczas chrztu, a jest nią wypełnianie woli Bożej i bycie współpracownikiem Chrystusa przez świadectwo życia.
Jezus przeżywał pustynię na początku i przed swoim końcem - w Ogrodzie Oliwnym. W obu doświadczeniach pojawiali się aniołowie. I nie dlatego, że był Bogiem, lecz człowiekiem. Aniołowie pomagają również nam, ludziom. Kiedy pojawia się w nas pustynia? Gdy załamuje się radykalnie to, na czym dotąd opieraliśmy nasze życie, na fałszywych motywacjach, na zewnętrznych podpórkach, na samej tylko głowie, a nie na wewnętrznej zgodzie serca. Pustynia dotyka nieautentyczności naszego życia, iluzji, że coś przyjęliśmy jako swoje, a w rzeczywistości to tylko atrapa, słowa, maski. Lubimy sobie hodować takie niby-tożsamości, przedstawiać się sobie i innym jako prawdziwi chrześcijanie, a w rzeczywistości możemy nimi być tylko z nazwy.
Pustynia oczyszcza w paradoksalny sposób. Przez pustkę, chaos, samotność, próbę, pokusy, ciemność, brak, dzikość. W doświadczeniu pustyni wystawieni jesteśmy na działanie rozmaitych demonów, lęk, zagubienie, rozbicie, głody, ludzkie braki i słuszne dobre pragnienia, które rzekomo mogą być w pełni zaspokojone. W ostateczności chodzi w tym albo o zanegowanie naszego powołania albo o jego osłabienie, albo o to, byśmy wypełniali je w sposób niewłaściwy. A ponieważ sami z siebie nie wiemy, na czym polega anty-powołanie, bywamy kuszeni, czyli wystawiani na próbę, abyśmy to zobaczyli. Przedstawia się nam zwykle ponętną alternatywę, abyśmy mogli w końcu dokonać świadomego wyboru.
Dotyczy to zarówno tych, którzy przygotowują się do chrztu jak i tych już ochrzczonych. Pustynia wyostrza te „alternatywne” opcje. Gdy jesteśmy poza nią, wszystko wydaje się oczywiste albo pomieszane, kolorowe albo rozmazane. Nie potrafimy właściwie rozróżnić, co dobre, a co złe. Co pochodzi od Boga, a co się Mu sprzeciwia.
Ale po co jeszcze pustynia? Ponieważ każdy z nas ma swoje mechanizmy obronne duszy i psychiki. Tymi samymi mechanizmami bronimy się przed lękiem, samotnością, bezsensem i tymi samymi mechanizmami wzbraniamy się przed przyjęciem Bożych darów. Nie mamy dwóch serc. Pustynia odziera nas z tych mechanizmów. To zazwyczaj boli, czyni nas bezsilnymi, bezbronnymi, wystraszonymi, głodnymi, nienasyconymi. Kto to lubi? Wydaje się, że nie mamy się na czym oprzeć. I że tak już będzie zawsze. Ale to nie jest pełna prawda. Pewne elementy pustyni będą w naszym życiu stale, jak chociażby nienasycone pragnienia i potrzeby, które niełatwo znosić. Ale w życiu są też przepiórki, manna, woda, słowo, namiot spotkania, obłok i słup ognia. To również piękne obrazy obecności Ducha.
Na pustyni są też aniołowie - dary Ducha. Konkretnie mogą to być ludzie, nasi bliscy, przyjaciele, wspólnota, ludzie wiary, książka, gazeta, film, obraz. Ale też całkiem dosłownie dobre duchy, o których pisze chociażby św. Ignacy Loyola. Oni nam „usługują”, a my często tego nawet nie zauważamy. Na pustyni jesteśmy sami, ale i nie sami. Pewne doświadczenia są zarezerwowane tylko dla nas. Nikt ich za nas nie przeżyje. Aniołowie nie podejmą za nas decyzji, ale mogą nam ulżyć, przynieść odrobinę wody, pokarmu i pociechy.
Bez doświadczenia pustyni nie ma dojrzewania w życiu, nie ma autentycznego człowieczeństwa i chrześcijaństwa. A my wszystko robimy, by przed nią uciec. W którymś momencie ona sama się pojawia, bynajmniej nie wtedy, gdy nam to odpowiada. Może jest to jednak najbardziej dogodny moment, aby potem wieść bardziej autentyczne, szczere i oddane misji życie chrześcijanina.
Tekst oryginalnie ukazał się na Facebooku Dariusza Piórkowskiego SJ.
„Przebywał na pustyni czterdzieści dni, kuszony przez Szatana, i był ze zwierzętami, aniołowie zaś Mu służyli” Bez...
Opublikowany przez Dariusza Piórkowskiego SJ Sobota, 20 lutego 2021
Skomentuj artykuł