Polska, o której się mówi, że jej nie ma

Polska, o której się mówi, że jej nie ma
Zygmunt Kwiatkowski SJ

Ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu, w sposób zupełnie dla mnie nieoczekiwany trafiłem do drugiej Polski, której nie znałem - prosto z fotela naszej sali rekreacyjnej, gdzie jak zwykle wieczornym pogwarkom towarzyszyło wizytowanie kolejnych stacji telewizyjnych.

Gdy dotarliśmy do telewizji Trwam zaczynał się właśnie koncert "Jednego Serca, Jednego Ducha" z Rzeszowa. Na chwilę się tam zatrzymaliśmy, ale w rezultacie chwilowy postój zamienił się w obejrzenie koncertu do końca. Z początku wymienialiśmy rutynowe uwagi, charakterystyczne dla pobieżnego ogladania telewizji, związane z liczbą ludzi, wielkością chóru, różnorodnością instrumentów, pytaniem o sponsorów tak potężnego przedsięwzięcia, ale stopniowo zaczęło nas wciągać to, co się działo na estradzie, oraz to, jak reagowała widownia.

Niewątpliwie dużą zasługą powodzenia tego koncertu był zapał i zaangażowanie konferansjera Jana Budziaszka, perkusisty bardzo lubianego kiedyś zespołu "Skaldowie", który umiał połączyć profesjonalność z amatorskością tak harmonijnie, że nie wiedziałem, czy to zabieg celowy, czy nie.

DEON.PL POLECA

Zwróciła moją uwagę także doskonała interakcja widowni z estradą w tym widowisku, które było koncertem, happeningiem, nabożeństwem religijnym i patriotycznym apelem, gdzie razem śpiewano "Bogurodzicę" i "Apel Maryjny", a potem słuchano jakiejś  "peruwiańskiej" kołysanki, po niej czegoś, co nosiło znamiona rapu, paru negro spirituals, a zaraz potem najzwyklejszych w świecie kościelnych pieśni, mających jednak inne, bardziej atrakcyjne aranżacje.

Widownia to wszystko przyjmowała bardzo serdecznie, czasem żywiołowo, śmiejąc się, klaszcząc, modląc się, słuchając, śpiewając i szalejąc, ale na trzeźwo i bez ekscesów.

Przez cały czas trwania widowiska mówiłem sobie: przecież to nie miało prawa się udać, ani artystycznie, ani organizacyjnie, bo przecież na widowni było kilkadziesiąt tysięcy ludzi, w tym sporo młodzieży. Niemniej nie było słychać ani gwizdów, ani też nie zanotowany żadnych porządkowych wykroczeń.

W momentach składania tak zwanych świadectw panowała idealna cisza, podczas której z uwagą słuchano mówiących o ich przeżyciach, o uzdrowieniach z chorób, o uratowaniu ich małżeństwa, o zdrowych narodzeniach dzieci, które przez lekarzy skazane były jeszcze przed ich przyjściem na świat na różnego rodzaju  kalectwa.

Dziękowano głośno Bogu za Jego zbawczą interwencję w ich życiowych zawieruchach. Całość zaś utrzymana była w tonacji bardzo ciepłej, powiedziałbym nawet rodzinnej.

Najbardziej mi się podobało krótkie wystąpienie pana Kasprzyka, pamiętnego zdobywcy złotego medalu olimpijskiego w boksie, który przed finałową walką nie przyznał się do kontuzji kciuka, bo nie wpuszczono by go na ring. Wolał zataić ten fakt i w miarę jak ból złamanego palca się wzmagał, rosła jego wola zwycięstwa i bokserska determinacja.

Tego wieczoru pan Kasprzyk mówił przed szerokim audytorium o innym zwycięstwie, a mianowicie nad alkoholem. W walce tej jego sekundantką okazała się być Maryja.

Zadawałem sobie pytanie, jeszcze podczas trwania widowiska i teraz również o to pytam, jak to się dzieje, że wyjątkowo piękne i kulturowo wartościowe zjawisko pomijane jest milczeniem przez  główne media?  Dlaczego mówi sie, że takiej Polski nie ma, dlaczego się ją ignoruje?

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Polska, o której się mówi, że jej nie ma
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.